Saga pewnej rodziny
"Ja jestem" (J 8,58).
Czwartek, V Tydzień Wielkiego Postu (Rdz 17,3-9; J 8,51-59)
Było dwóch braci. Jeden miał syna, drugi żył nadzieją, że kiedyś także zostanie ojcem. Nie wiadomo do końca, co się stało w tej rodzinie, wiadomo tylko, że jeden z braci (ten drugi) razem ze swą żoną i bratankiem wyprowadzili się. Wkrótce drogi stryja i bratanka także się rozeszły. Bohater naszej opowieści został sam z żoną - pozostawili za sobą całą przeszłość w nadziei, że przyszłość odmieni ich los. Nowe miejsce, nowa praca, lepsze zarobki. Samo życie pozostawało jednak niezmienne - wkrótce oboje utracili nadzieję, że coś drgnie, dlatego zaczęli żarliwie oczekiwać, ufając, że los odmieni się w życiu ich dzieci, a tym samym potomstwo odmieni ich samych.
Niestety, diagnoza była jednoznaczna: "feminas infecunditate". Kobieta utraciła nadzieję na macierzyństwo; z kolei jej mąż tym bardziej pragnął zostać ojcem. Wychodził w nocy z domu i spoglądając w niebo, liczył gwiazdy, nadając im imiona swych nienarodzonych dzieci. Nocne wędrówki sprawiały, że męża było coraz mniej w rzeczywistym, codziennym życiu. Patrząc na ten ból i niespełnienie, żona podjęła dramatyczną próbę ratowania ich związku. Obydwoje postanowili przystąpić do programu macierzyństwa zastępczego, który okazał się możliwy do zrealizowania za granicą.
Kobieta z innego kraju i kultury została matką ich dziecka. Niedługo po narodzinach, biologiczna matka wynajęta do donoszenia ciąży i porodu, odstąpiła od umowy i upomniała się o prawa spadkowe. Sprawa nie miała by miejsca, jednak w międzyczasie żona naszego bohatera także zaszła w ciążę i urodziła syna. Rzecz niebłaha, ponieważ ojciec obydwu chłopców był w tym czasie grubo po osiemdziesiątce. Doświadczenia minionych lat, trudności związane z kolejnymi zmianami miejsca zamieszkania, lata zmartwień i tułaczki, sprawiły, że obydwoje nie mieli już tej samej cierpliwości co kiedyś.
Pierwszy syn musiał zamieszkać z matką w kraju, z którego pochodziła. Cena, jaką za to obydwoje zapłacili, była bardzo wysoka - los kobiety samotnie wychowującej syna, który nie może liczyć na miłość ojca. Mogło by się wydawać, że wszystkie uczucia zostaną przelane na dziecko, które było tak wyczekane i w końcu się urodziło - i zapewne tak było przez jakiś czas. Niemniej, w imię zasad, które wyznawano w tym domu, ojciec postanowił poświęcić życie także swego drugiego syna. Żywe wspomnienie srogiego i niedostępnego ojca będzie towarzyszyło chłopcu przez wiele lat. W jesieni swego życia on sam oślepnie, aby nie widzieć, jak jego dwaj synowie walczą o miłość i błogosławieństwo.
Lubię czytać historię tej rodziny, bo jest prawdziwa, a nawet całkiem współczesna. Ta historia dzieje się nie tylko w życiu Abrahama, lecz jest żywa wśród wielu z nas. Gdy doświadczamy podobnych dylematów, pytamy niejednokrotnie: gdzie wtedy był Bóg? Odpowiedź jest w imieniu - Bóg mówi o sobie "Jestem". Niezależnie od ludzkich losów, "jest" obecny w życiu człowieka. Obecność Boga jest dla chrześcijan szczególna w Jezusie, który jest Synem, w którym jest wola Ojca i który daje Ducha - sprawcę nadziei, wiary i miłości. W Jezusie cała rzeczywistość Boga jest obecna w człowieku. Niezależnie od minionych doświadczeń - nawet jeśli ich obraz pozostaje ciągle żywy; niezależnie od nadziei na przyszłość; niezależnie od popełnionych błędów i osiągniętych sukcesów; Bóg w Jezusie mówi każdemu człowiekowi: "Jestem" obecny w twoim życiu.
Ks. Roman Pracki - urodził się w 1971 roku. Duchowny luterański, proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Krakowie, absolwent Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie oraz Instytutu Ekumenicznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jest współpracownikiem Instytutu Liturgicznego Uniwersytetu Papieskiego w Krakowie
Skomentuj artykuł