Usta szeroko zamknięte

(fot. abrinsky/flickr.com)

Niewątpliwie, nawet przy usilnym staraniu się, by kogoś wysłuchać, trudno jest być aktywnie obecnym przy rozmówcy przez dłuższy okres. Prawdziwe zaintrygowanie tym, co ktoś do nas mówi, to nie bułka z masłem. Ileż razy trzeba ugryźć się w język, zapomnieć o sobie, wytrzymać znudzenie. To nie jest łatwe.

 

 

Zgrzeszyliśmy, zbłądziliśmy, popełniliśmy nieprawość i zbuntowaliśmy się, odstąpiliśmy od Twoich przykazań. Nie byliśmy posłuszni Twoim sługom, prorokom, którzy przemawiali w Twoim imieniu do naszych królów, do naszych przywódców, do naszych przodków i do całego narodu Dn 9, 5-6

 

 

Modlitwa Daniela pojawia się w chwili, kiedy młodzieniec próbuje zinterpretować słowa z Księgi Jeremiasza. Wizjoner przebywa na dworze króla perskiego Dariusza. Czytając proroctwo, które notabene było odrzucone przez Izraelitów przed deportacją do Babilonu, młody prorok zaczyna rozumieć przyczyny obecnego położenia swojego narodu. Katastrofa Izraela to efekt niesłuchania proroków. Cóż takiego głosili słudzy Pana?

Spójrzmy na Jeremiasza. Jego słowa i symboliczne gesty zmierzały do tego, aby skłonić Izrael do przyjęcia zwierzchnictwa króla Nabuchodonozora, co ocaliłoby miasto i ograniczyło liczbę ofiar. Taka była wola Boga, który doszedł do wniosku, że przesiedlenie to jedyny sposób, żeby cokolwiek dotarło do Izraelitów. Jednakże cały dwór w Jerozolimie, na czele z królem Sedecjaszem, nie dowierzał, aby Bóg zechciał zniszczyć własne dzieło: świątynię i miasto oraz upokorzyć swój lud. Nie mieściło im się w głowie, aby jakiekolwiek dobro mogło wyniknąć z poddania się obcej potędze. Przecież Bóg nie może życzyć źle swoim wybranym.

Z ludzkiego punktu widzenia kapitulacja wydawała się bezsensownym posunięciem. Jednakże, chociaż niewola babilońska była konsekwencją nieposłuszeństwa, okazała się ona również częścią większego planu Stwórcy. Elity polityczne i religijne miały swoją koncepcję dobra i powodzenia, więc uznały, że należy się bronić i przetrzymać oblężenie miasta. Jeremiasz został obwołany fałszywym prorokiem. Koniec końców Jerozolima została zniszczona, a tych, którzy przeżyli, wypędzono do Babilonu. Po latach Daniel w imieniu całego ludu wyznaje grzech Izraela.

Biblia często powtarza, że przyczyna wielu naszych grzechów tkwi w nieprawidłowym słuchaniu. Trudności w tym względzie powoduje treść przesłania, ale jeszcze bardziej nasza naturalna tendencja do koncentrowania się na sobie, a nie na osobie mówiącej. Na przykład, jeśli ktoś bliski zaczyna mówić, zdarza się, że my już z góry wiemy, co powinniśmy odpowiedzieć. Operujemy założeniami i utartymi przekonaniami, które uważamy zawsze i wszędzie za słuszne. Wystarczy, że ktoś otworzy usta i zasygnalizuje temat, a w naszym umyśle, jak w komputerze, błyskawicznie otwiera się plik z gotowym tekstem. I nie słuchamy, bo przecież znamy jego problem. Nic nas już nie zaskoczy. Tutaj ukrywa się zarzewie większości małżeńskich kłótni i nieporozumień.

Czasem, gdy ktoś opowiada nam o swoich doświadczeniach, natychmiast porównujemy je ze swoimi. Próbujemy mierzyć własną miarą. W trakcie czyjegoś mówienia nasza uwaga przenosi się w przeszłość, poszukując pokrewnych wydarzeń w naszym życiu. Komuś zepsuł się samochód w niesprzyjającej chwili, a słuchacz w pół słowa wtrąca, że i jemu przydarzyło się coś podobnego pewnego jesiennego wieczoru; rozwodzi się nad tym, ile go to kosztowało i jak zimno było w ów dzień itd. Ktoś żywo opowiada koledze, że córka została przyjęta na studia, a on odpala, że jego syn również się dostał. I zaczyna własną opowieść. W takim wypadku druga osoba po prostu nie ma czasu i możliwości, żeby wypowiedzieć się do końca, bo wszystko tak naprawdę krąży wokół nas. Dopóki nie zrozumiemy, że nasze opowieści są inne, pomimo podobieństw, nie będziemy zdolni do prawdziwego dialogu. Popularność wielu seriali telewizyjnych polega na tym, że niektórzy oglądający traktują je jak lustro. Szukają w nich własnego odbicia i potwierdzenia swoich decyzji. Chcą się upewnić, czy inni postąpili podobnie.

Niewątpliwie, nawet przy usilnym staraniu się, by kogoś wysłuchać, trudno jest być aktywnie obecnym przy rozmówcy przez dłuższy okres. Prawdziwe zaintrygowanie tym, co ktoś do nas mówi, to nie bułka z masłem. Ileż razy trzeba ugryźć się w język, zapomnieć o sobie, wytrzymać znudzenie. To nie jest łatwe. Egocentryzm daje o sobie znać na różne sposoby. Podczas modlitwy, filmu, słuchania muzyki nasze myśli krążą jak pszczoły przelatujące nieustannie z kwiatka na kwiatek. Tu trochę posiedzą, tam coś skubną. Albo jesteśmy w przeszłości, albo w przyszłości. Czasem nie sposób tego ukryć. Naszą wewnętrzną podróż w myślach mamy wypisaną na twarzy, dlatego możemy usłyszeć: "Czy ty mnie w ogóle słuchasz?".

Kiedyś podczas Mszy św. poruszył mnie fragment z Ewangelii św. Marka, skądinąd znany i chyba aż nazbyt oklepany. Oto do Jezusa przychodzi uczony w Piśmie i pyta, które z przykazań jest najważniejsze. Na co Chrystus odpowiada: "Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jeden" (Mk 12, 29), po czym mówi o przykazaniu miłości względem Boga i człowieka. Co wtedy zrozumiałem? Nie będę w stanie kochać Boga i bliźniego, jeśli wpierw nie nauczę się słuchać. Miłość i słuchanie to dwie strony tego samego medalu. Jeśli poświęcam komuś uwagę, potwierdzam jego wartość. Jeśli słucham, pragnę dobra dla tego, kto mówi.

Słuchanie, podobnie jak miłość, jest dialogiem i zawsze budzi w nas rezonans. Nie jesteśmy jednak gitarowym pudłem, lecz żywymi ludźmi z krwi i kości. Dlatego czyjaś opowieść może przypomnieć nam o bolesnych doświadczeniach z przeszłości albo uzmysłowić to, co przeżywamy obecnie, ale nie chcemy o tym myśleć. W tym sensie nawoływanie Jeremiasza budziło w mieszkańcach Jerozolimy lęk przed unicestwieniem, przed zniewoleniem, przed utratą niezależności i kontroli. Wywróciło do góry nogami ich obraz Jahwe, który nie powinien dopuścić do katastrofy, chociaż z drugiej strony nie dbali o zachowywanie Jego przykazań. Jego apele wydawały się tak nieprawdopodobne, że uznali proroka za obłąkańca. Kto nie kocha, ten nie słucha.

Jeszcze jedno. Nie wiadomo dlaczego czasem sądzimy, że słuchanie wymaga od nas słownej reakcji. Coś przecież trzeba powiedzieć, myślimy sobie. Czy rzeczywiście? Na ogół pierwszym życzeniem mówiącego jest bycie wysłuchanym. Owszem, nie ma nic zdrożnego w tym, że instynktownie chcemy coś poradzić. Szkopuł w tym, że najczęściej odzywamy się w nieodpowiednim momencie. Przerywamy proces słuchania, który kształtuje w nas właściwą odpowiedź. Zbytni pośpiech prowadzi do projekcji naszych wyobrażeń i doświadczeń, które nie zawsze są istotną pomocą i wsparciem dla osoby mówiącej. Oczywiście, nasza wiedza i przeżycia odgrywają znaczącą rolę w dialogu, ale ludzie są tak różnorodni, iż nie można wszystkich oceniać przez pryzmat własnych doświadczeń. Czas słuchania jest czasem dochodzenia do zrozumienia. Odpowiedź przyjdzie sama. Nieraz może to być tylko kiwnięcie głową. Wystarczy. Nie trzeba na siłę wygłaszać całej tyrady, aby osoba mówiąca poczuła się zrozumiana. Gdybyśmy rzeczywiście słuchali do końca, być może łatwiej pojęlibyśmy, o co chodzi Bogu, współmałżonkowi, dziecku, penitentowi, sąsiadowi.

Czasem zastanawiam się, czy słów Jezusa, które wprawdzie dotyczą sytuacji nadzwyczajnej, nie należałoby rozszerzyć na codzienne życie i każdą formę dialogu międzyludzkiego: "Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam podane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was" (Mt 10, 19-20). Jeśli autentycznie słuchamy drugiego człowieka, zwłaszcza tego, którego kochamy, kto wie, czy Duch Święty nie podpowiada nam stale, jak i co odpowiedzieć. Ten głos można usłyszeć, jeśli trochę dłużej przytrzymamy usta zamknięte na kłódkę.

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Usta szeroko zamknięte
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.