Niegdyś małżeństwa zawierane z rozsądku były na porządku dziennym. Dziś bardziej polegamy na uczuciu. Ale czy dzięki temu małżeństwo jest szczęśliwsze?
Małżeństwa "romantyczne" promuje zwłaszcza kultura Zachodu. Wystarczy zapałać do siebie uczuciem, doświadczyć fizycznego przyciągania, za którym jak cień stąpa pożądanie i... już można stawać na ślubnym kobiercu. Ale przytoczmy bezlitosne dane. W Niemczech od 2000 r. regularnie rozwodzi się około 50% małżeństw, w Stanach Zjednoczonych prawie 60%. Prym wiedzie Belgia gdzie około 70% par decyduje się rozstać. Polska w tym zestawieniu wypada "słabiej", ale i tak bardzo wysoko: u nas rozwodzi się średnio co trzecia para. Dużo niższe wskaźniki rozwodowe mają za to kraje Dalekiego Wschodu i "trzeciego świata". Lubimy oceniać ten fakt jako wynik zacofania kulturowo - mentalnego, a tymczasem można by się na ich przykładzie również czegoś w tym temacie nauczyć.
W krajach Dalekiego Wschodu w wyborze małżonka prym zdecydowanie wiedzie rozsądek, nierzadko wciąż pary są "kojarzone" przez rodzinę i bliskich znajomych. Usłyszałam kiedyś wypowiedź wiekowej Tajwanki na temat jej kilkudziesięcioletniego małżeństwa. Zapytana o metodę na zgodne przeżycie ze sobą tylu lat odpowiedziała: "Wy (społeczeństwa zachodnie i Europy Środkowej) zawieracie małżeństwa w sytuacji, gdy wasze uczucia mają temperaturę wrzątku, po czym z upływem lat wszystko między wami stygnie i na koniec zostaje tylko chłód. U nas jest odwrotnie: bierzemy ślub w letniej temperaturze uczuciowej, a potem przez całe życie dbamy o to, żeby doprowadzić ją do wrzenia. Po kilkudziesięciu latach kochamy się o wiele mocniej niż przy zawieraniu ślubu."
Dwa dziwne pytania
Więź małżeńska jest czymś o wiele mniej romantycznym niż lubimy to sobie wyobrażać, bazując na podstawie filmów, własnej wyobraźni i nierealnych pragnień. To związek, który bardziej przypomina przyjaźń niż płomienny romans.
Pewien ksiądz poproszony o pomoc w rozeznaniu, czy powinno się z tą konkretną osobą stanąć przed ołtarzem, zalecił odpowiedzenie sobie zwłaszcza na dwa pytania. Pierwsze: czy zjadłbyś z tą osobą gęstą, niesmaczną zupę z jednego talerza, jedną łyżką? Drugie: czy chciałbyś żeby twój syn, córka byli kiedyś tacy, jak obecnie twój narzeczony/narzeczona? Pierwsze pytanie dotyka sfery zupełnej bliskości cielesno - psychicznej, w jaką wchodzą małżonkowie po ślubie. To coś innego niż tylko czułe pocałunki i trzymanie za rękę. To też wszelkiego rodzaju choroby, zły wygląd, zmęczenie, wreszcie starość. Drugie pytanie dotyka sfery charakteru i wartości, nie tych powierzchownych, ale najgłębszej istoty - co jest dla nas w życiu najważniejsze. Czy twoja przyszła żona będzie wychowywała dzieci na zadufanych materialistów, czy na osoby kierujące się w życiu głębszymi zasadami? Czy twój przyszły mąż prędzej zaprowadzi dzieci do kościoła czy do salonu samochodowego? Być ze sobą na co dzień oznacza przede wszystkim wspólną pracę i wspólny trud oparte na tych samych wartościach, a w znacznie dalszej kolejności miłe spędzanie wolnego czasu.
Iskry na start, rozsądek na całe życie
Trzeba jednak również oddać sprawiedliwość romantycznie pojmowanej miłości i stwierdzić, że owszem, jest potrzeba, ale bardziej na początku znajomości niż przy wypowiadaniu słów przysięgi. Słynne motyle w brzuchu pojawiają się przez pierwsze kilka miesięcy. Wiele osób zatrzymuje się na tym etapie, nie wyobrażając sobie wspólnego funkcjonowania bez nich. Tymczasem, ten okres jest piękny, ale na swój niejako półrealny, trochę naiwny sposób. To czas, kiedy czuje się do siebie ogromne przyciąganie i patrzy się na siebie przez wpół zamglone, ale mało widzące oczy. To, co przyjdzie potem jest decydujące dla trwałości związku. Zaczynamy dostrzegać wady drugiej osoby, ale i pełniej widzimy jej faktyczne zalety. W tym momencie powinien dojść do głosu rozsądek. Nie ma sensu podejmować prób przywrócenia przyjemnego stanu wzajemnej błogiej fascynacji przez uciekanie w rozrywki czy przedmałżeński seks. Emocje pewnie by skoczyły, ale znów na krótko. Małżeństwa nie buduje się na falach przychodzących i odchodzących uczuć, ale na wspólnych wartościach, a te, czy takie są, można ocenić jedynie rozumem.
Tuż przed samym zawarciem sakramentu małżeństwa trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz. To jeden z najtrudniejszych okresów, z jakimi trzeba się zmierzyć. Rzadko kiedy jest bezstresowym oczekiwaniem na pokazanie się w białej sukni przez szerokim gronem. To czas dużego napięcia emocjonalnego, które pojawia się u obu ze stron. Coraz mocniej zdajemy sobie sprawę, że za chwilę podejmiemy nieodwołalną decyzję. Niektórzy mogą w związku z tym przechodzić duże lęki, roztrząsać najciemniejsze scenariusze, dramatyzować i w ogóle mieć ochotę dać sobie jeszcze drugie tyle czasu, ile do tej pory było się związanym ze sobą. Powszechnie są znane sytuacjie rezygnacji z małżeństwa na kilka tygodni, a nawet dni przed ślubem i dochodzi do nich coraz częściej. Znów można winić za ten stan przesłodzone stereotypy na temat zawierania ślubu, ale i pewne milczenie w tym temacie, które które prowadzi do błędnych konkluzji typu: "wszyscy oczekują ślubu w błogim stanie upojenia szczęściem, a u nas coś nie gra - widocznie to nie ten, nie ta." Trzeba mieć świadomość, że taki przedślubny stan pełen wszelkich obaw to coś zupełnie naturalnego.
Sufler "z góry"
Ostatecznie z decyzją o ślubie każdy na koniec zostaje sam. Można próbować się radzić, słuchać wszystkich za i przeciw, szukać pomocy w książkach i internecie - ale w końcu ty sam osobiście musisz podjąć tę decyzję na wyłącznie własną odpowiedzialność. Jedyną podpowiedzią, którą można by się kierować jest ta "z góry". W tak ważnej kwestii wolno poprosić Boga nawet o wymowny znak.
Pewna dziewczyna chciała wyjść za mąż za obcokrajowca. Jednak, jak można się spodziewać, miała mnóstwo obaw, czy będzie to dobra decyzja. Kilka dni po zaręczynach, poprosiła o "podpowiedź" Pana Boga zwracając się do Niego w następujący sposób: "jeśli narzeczony dziś przyniesie mi białe kwiaty, znaczy to, że chcesz, żebym go poślubiła". Był środek zimy, życzenie na wpół nierealne, tymczasem... narzeczony zjawił się z białymi kwiatami.
To prawdziwa historia. Ta para jest dziś bardzo szczęśliwym małżeństwem. U Pana Boga nie ma przypadków. Jeśli stawia przed nami jakąś osobę, to zawsze w jakimś celu. Jeśli nie masz pewności, w jakim - bo w twoich kalkulacjach miesza się już i uczucie, i rozsądek - najlepiej Go o to spytać.
Skomentuj artykuł