Św. Jan Maria Vianney - zakochany w Jezusie
Św. Jan Maria Vianney (fot. Jerry Bowley / Foter / CC BY-NC-SA)
Św. Jan Maria Vianney - patron wewnętrznej odnowy wszystkich kapłanów w duchu Ewangelii. Święty z Ars lubił powtarzać, że "Kapłaństwo to miłość Serca Jezusowego".
Proboszcz z Ars był niezwykle pokorny. Lecz jako kapłan był świadomy, że jest dla swych wiernych ogromnym darem: "Dobry pasterz, pasterz według Bożego Serca, jest największym skarbem jaki dobry Bóg może dać parafii i jednym z najcenniejszych darów Bożego miłosierdzia". Mówił o kapłaństwie tak, jakby nie mógł się przekonać o wielkości daru i zadania powierzonego ludzkiemu stworzeniu: "Oh jakże kapłan jest wielki!... Gdyby pojął siebie, umarłby... Bóg jest mu posłuszny: wypowiada dwa słowa, a na jego głos Nasz Pan zstępuje z nieba i zawiera się w małej hostii...". Wyjaśniając swym wiernym znaczenie sakramentów, mówił: "Gdyby zniesiono sakrament święceń, nie mielibyśmy Pana. Któż Go złożył tam, w tabernakulum? Kapłan. Kto przyjął waszą duszę, gdy po raz pierwszy wkroczyła w życie? Kapłan. Kto ją karmi, by dać siłę na wypełnienie jej pielgrzymki? Kapłan. Któż ją przygotuje, by pojawiła się przed Bogiem, obmywając ją po raz ostatni we Krwi Jezusa Chrystusa? Kapłan, zawsze kapłan. A jeśli ta dusza umiera ze względu na grzech, kto ją wskrzesi, kto da jej ciszę i pokój? Znów kapłan... Po Bogu, kapłan jest wszystkim!... On sam pojmie się w pełni dopiero w niebie".
Dotarł do Ars, małej wioski, w której mieszkało 230 osób. Biskup ostrzegł go, że zastanie tam niełatwą sytuację religijną: "Nie ma w tej parafii wielkiej miłości Boga; będzie z tym ksiądz miał do czynienia". Był więc w pełni świadom, że miał tam ucieleśniać obecność Chrystusa, świadcząc o Jego zbawczej delikatności: "[Boże mój], daj mi nawrócenie mojej parafii; gotów jestem cierpieć wszystko co zechcesz Panie, przez całe me życie!" - to z tą właśnie modlitwą rozpoczynał swą misję.
Proboszcz z Ars natychmiast rozpoczął pokorną i cierpliwą pracę harmonizowania swego życia szafarza ze świętością powierzonej mu posługi, decydując się na "zamieszkanie" nawet dosłowne w swym kościele parafialnym: "Zaledwie przybył, wybrał kościół na swe mieszkanie...Wchodził do kościoła przed jutrzenką i nie wychodził aż do wieczornej modlitwy «Anioł Pański». Tam trzeba go było szukać, jeśli się go potrzebowało" - czytamy w jego pierwszej biografii.
Święty Jan Maria potrafił także aktywnie "zamieszkiwać" na całym terytorium swojej parafii: systematycznie odwiedzał chorych i rodziny; organizował misje ludowe i święta patronalne; zbierał i rozporządzał pieniędzmi na dzieła charytatywne i misyjne; upiększał kościół i obdarzał go wyposażeniem sakralnym; zajmował się sierotami z założonego przez siebie instytutu "Providence" oraz ich wychowawczyniami; interesował się wykształceniem dzieci; tworzył konfraternie i wzywał świeckich do współpracy.
Pouczał też parafian świadectwem życia. Z jego przykładu wierni uczyli się modlitwy, chętnie pozostając przed tabernakulum, by odwiedzić Jezusa Eucharystycznego. "Nie trzeba wiele mówić, by dobrze się modlić - wyjaśniał im Proboszcz - "Wiadomo, że tam, w świętym tabernakulum, jest Jezus: otwórzmy Mu serce, radujmy się Jego świętą obecnością. To jest najlepsza modlitwa". Zachęcał: "Bracia moi, przyjdźcie do Komunii, przyjdźcie do Jezusa. Przyjdźcie by Nim żyć, abyście z Nim mogli żyć... To prawda, że nie jesteście tego godni, ale Jego potrzebujecie!". Takie wychowanie wiernych do obecności eucharystycznej i do Komunii zyskiwało szczególną skuteczność, kiedy widzieli, jak celebruje Najświętszą Ofiarę Mszy św. Ten, kto w niej uczestniczył, mówił, że "nie można było znaleźć osoby, która mogłaby lepiej wyrażać adorację... jak zakochany kontemplował Hostię".
Osobiste utożsamienie z Ofiarą Krzyżową prowadziło go - jednym poruszeniem wewnętrznym - od ołtarza do konfesjonału. Wierni zaczęli go naśladować, udając się przed Najświętszy sakrament, by nawiedzić Jezusa. Byli równocześnie pewni, że spotkają tam swego proboszcza, gotowego wysłuchać ich spowiedzi i udzielić rozgrzeszenia. Później narastał tłum penitentów przybywających z całej Francji. Przetrzymywali go w konfesjonale aż do 16 godzin dziennie. Mówiono wówczas, że Ars stało się "wielkim szpitalem dusz". "Uzyskiwana przez niego łaska (by nawracali się grzesznicy) była tak mocna, że wybiegała, by ich szukać nie dając im chwili wytchnienia!" - powiada pierwszy biograf . Nie inaczej odczuwał to Święty Proboszcz, gdy mówił: "To nie grzesznik powraca do Boga, by prosić Go o przebaczenie, lecz sam Bóg, który biegnie za grzesznikiem i sprawia, że zwraca się on do Niego. Ów dobry Zbawiciel jest tak pełen miłości, że wszędzie nas szuka".
Ten, kto pociągnięty wewnętrzną i pokorną potrzebą Bożego przebaczenia, przychodził do konfesjonału św. Jana Marii, odnajdywał tam zachętę do zanurzenia się w "potoku Bożego miłosierdzia", który porywa ze sobą wszystko swym impetem. A jeśli ktoś był zgnębiony myślą o swej słabości i niestałości, lękając się przyszłych upadków, Proboszcz ujawniał mu Boży sekret słowami wzruszającego piękna: "Dobry Bóg zna wszystko. Jeszcze zanim się wyspowiadacie, już wie, że będziecie nadal grzeszyć, a mimo wszystko wam przebacza. Jakże wielka jest miłość naszego Boga, która posuwa się aż do chęci zapomnienia o przyszłości, żeby nam przebaczyć!" Natomiast tym, którzy oskarżali się w sposób obojętny i niemal nieczuły, św. Proboszcz swymi własnymi łzami przedstawiał poważne i bolesne dowody, jak bardzo postawa taka była "wstrętna": "Płaczę, bo wy nie płaczecie" - mówił. "Gdyby chociaż Pan nie był tak dobry! Ale jest tak dobry! Trzeba być barbarzyńcą, żeby tak się zachowywać wobec tak dobrego Ojca!". Sprawiał, że w sercach ludzi obojętnych rodziła się skrucha, gdy widzieli jak ich grzechy ranią Boga z którym współcierpi spowiadającego ich kapłan. Tym natomiast, u których dostrzegał pragnienie i zdolność do głębszego życia duchowego, otwierał głębię Bożej miłości, wyjaśniając trudne do wyrażenia piękno życia zjednoczonego z Bogiem: "Wszystko przed Bożymi oczyma, wszystko z Bogiem, by podobać się Bogu... Jakie to piękne!". I uczył ich się modlić: "O mój Boże, daj mi łaskę, bym Cię miłował, na ile jest to możliwe, bym Cię kochał".
Proboszcz z Ars potrafił przekształcać serce i życie wielu osób, gdyż ukazał im miłosierną miłość Pana. Przez sakramenty i słowo Jezusa Jan Maria Vianney potrafił budować lud, pomimo że często drżał przekonany o swojej osobistej niewystarczalności, tak bardzo, że wiele razy chciał zrezygnować z kierowania parafią, bo czuł się niegodny. Powściągał ciało przez czuwania i posty, aby nie stawiało przeszkód jego kapłańskiej duszy. Nie unikał umartwienia siebie dla dobra powierzonych mu dusz oraz by przyczynić się do wynagrodzenia tak wielu grzechów wysłuchanych na spowiedzi. Wyjaśniał współbratu w kapłaństwie: "Powiem tobie jaką mam receptę: daję grzesznikom niewielką pokutę, a resztę czynię za nich sam". Ponad konkretne pokuty, którym poddawał się Proboszcz z Ars, ma dla nas wszystkich znaczenie istota jego nauczania: dusze zostały nabyte drogocenną krwią Chrystusa, zaś kapłan nie może poświęcić się ich zbawieniu, jeśli odmawia osobistego uczestnictwa w "wielkiej cenie" odkupienia.
Święty Proboszcz zawsze przypominał wiernym: "Jezus Chrystus, dawszy nam wszystko co mógł nam dać, pragnie nas jeszcze uczynić dziedzicami tego co ma najcenniejsze, to znaczy swojej Najświętszej Matki".
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł