"Dziękuję Bogu za to rozstanie" [ŚWIADECTWO]
Zaniedbaliśmy to, co dobre, piękne, ważne, a zajęliśmy się tym, czym nie powinniśmy. Co Pan Bóg wymyślił? Że musi się jakoś o nas upomnieć. Tylko jak to zrobić? Pan Bóg to dopiero ma pomysły! Wymyślił nam rozstanie.
Wiedziałam, że Bóg istnieje, że jest kimś dobrym, ale o relację z nim - taką na serio - chciałam zadbać w bardziej odpowiednim momencie, gdy zrobię to czy uporam się z tamtym.
Na początku związku postawiliśmy Pana Boga na pierwszym miejscu, po długich rozmowach uznaliśmy również, że chcemy dochować czystości przedmałżeńskiej, czyli wszystko zapowiadało się fajnie.
Przez dość długi czas udawało się nam pomagać sobie wzajemnie wzrastać w wierze - wspólne Eucharystie, spowiedzi, adoracje Pana Jezusa, wspieranie się w trudnych momentach, czasami nawet wspólna modlitwa, co też nie jest łatwe na początku związku. Byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi, poznawaliśmy się coraz bardziej, staraliśmy się okazywać sobie czułość i dbać o nasz związek.
Wraz z czasem stawaliśmy się coraz bardziej nierozłączni, aż w końcu staliśmy się dla siebie bożkami. Wzajemne prowadzenie się do Boga zastąpiła nieczystość i z biegiem czasu zapominaliśmy, czym jest okazywanie sobie czułości. Pan Bóg zszedł totalnie na dalszy plan. Zaniedbaliśmy to, co dobre, piękne, ważne, a zajęliśmy się tym, czym nie powinniśmy.
Co Pan Bóg wymyślił? Że musi się jakoś o nas upomnieć. Tylko jak to zrobić? Pan Bóg to dopiero ma pomysły! Wymyślił nam rozstanie.
Po dwóch latach i dokładnie dwóch miesiącach związku zaczął się dla mnie horror. Nie wiedziałam co się dzieje. No jak to? Tak nagle przestał mnie kochać? Przecież to niemożliwe. Dopiero był taki zakochany we mnie, chronił mnie przed całym światem, a teraz co? Aż tak się zmienił, w tak krótkim czasie? Może jakaś dziewczyna; może nowe środowisko; może chce się wyszaleć itd. - różne myśli kołatały mi w głowie.
Byłam okrutna, oskarżałam go dwa razy bardziej, niż sobie na to zasłużył. Obwiniałam go o wszystko, ale przede wszystkim o to, że zdezerterował, poddał się i stwierdził, że nie wie czy chce ze mną być. Zrzucałam całą winę na niego i wszystko mu wytykałam. Chciałam, żeby dostał nauczkę na całe życie, żeby po prostu o nas zawalczył i już nigdy się tak nie zawahał. Jeden wielki cios, a za nim kolejne i kolejne.
A gdzie się podziały nasze plany? Nasza wspólna przyszłość? Wszystko rozwaliło się w jednej chwili. Postanowiłam, że nie będę siedziała z założonymi rękami. Stwierdziłam, że to normalne, iż w miłości nie zawsze jest tak gładko i kolorowo. Zdecydowałam się powalczyć o jego miłość tak, by mógł rozeznać co dalej.
Za każdym razem, gdy rozpoczynałam walkę o niego, napotykałam się z odepchnięciem mnie, zlekceważeniem, lecz przez ten cały czas nie usłyszałam - nie chcę, nie kocham cię. Próbowałam tak po ludzku znaleźć wytłumaczenie na to wszystko, starałam się to zrozumieć i coraz bardziej się w tym plątałam, obwiniając go jeszcze bardziej.
Dopiero, gdy zaczęłam szukać odpowiedzi u Pana Boga, to coraz bardziej mi się to rozjaśniało. Dużo o tym myślałam, ale jednocześnie, coraz więcej zwracałam się do Pana Boga i jeszcze bardziej się modliłam. Pan Bóg podsyłał mi słowa z Pisma Świętego, które stopniowo rozjaśniały mi tę sytuację i po prostu waliły między oczy swoją dosłownością!
To wszystko uświadamiało mi, że - to rozstanie, ta walka - to jego sprawka i On doskonale wie, co robi. Odkąd próbowałam rozgryźć to z Panem Bogiem, to coraz więcej widziałam, coraz bliżej niego byłam i już nie obwiniałam mojego byłego o to wszystko. Dostrzegałam w tym też dużo swojej winy, ale przede wszystkim widziałam w tym boży plan odzyskania mnie. To wszystko było nie bez powodu..
Minęło prawie pół roku. A przez ten czas, przez te pół roku - mój wspaniały ukochany, który nigdy by mnie nie zranił i zawsze mnie chronił - zachowywał się skrajnie inaczej. Przez pół roku zadawał mi ogrom cierpienia, bólu, lekceważył mnie, wypowiadał niemiłe słowa, odpychał.
Czasami przychodziły chwile ogromnego zwątpienia i wtedy ja też nie byłam w porządku, też go raniłam. Ale niewątpliwie im więcej cierpiałam, tym bliżej Pana Boga byłam. Nigdy nie czułam Pana Boga tak blisko siebie, jak teraz, w tym trudnym czasie. I w ogóle, nigdy nie byłam Mu tak wierna i z modlitwą i z zaufaniem. Przez te pół roku Pan Bóg przemienił mnie tak, że głowa mała.
Teraz po tym czasie mogę wrócić do początku naszego końca, bo więcej widzę, a to wszystko dzięki niemu. Pan Bóg wymyślił nam rozstanie. Ale jak tu sprawić, żebyśmy się rozstali, skoro byliśmy dla siebie bożkami i świata poza sobą nie widzieliśmy? A no wystarczyły moje wyrzuty sumienia spowodowane nieczystością, które głęboko tkwiły w mojej podświadomości, nawet wtedy, gdy o nich zapominałam. Wyrzuty, które odbijały się na całej reszcie i pożerały od wewnątrz nasz związek.
Dodatkowo na miesiąc przed rozstaniem Pan Bóg wyjątkowo dobitnie wysuwał mi jego wady na wierzch tak, że o wszystko się czepiałam, cały czas wszczynałam kłótnie, ciągle byłam poirytowana. Dosłownie o każdą drobnostkę się "rzucałam". Myślicie, że to zapamiętałam? Ależ skąd. Ja wtedy tego nawet nie dostrzegałam, nieświadomie się na nim wyżywałam i jeszcze myślałam, że to z nim jest coś nie tak, a on do pewnego czasu znosił to dość pokornie.
Musiało minąć pół roku, żebym to dostrzegła. Po pół roku wróciłam do naszych końcowych rozmów na facebooku (wiem, to głupie, ale to też pomogło mi po tak długim czasie dużo dostrzec i przypomnieć sobie więcej realnych sytuacji).
Zaczęłam to rozważać z Panem Bogiem i przestałam się dziwić, że mój ukochany nie wiedział czy chce ze mną być, skoro ja się zachowywałam, jak totalna wredota. To wszystko i jego mogło zachwiać w taki sposób, że potem nie miał siły wraz ze mną zawalczyć o nas, bo nie wiedział czy chce być z taką czepialską i wkurzającą zołzą.
I tak doszłam do wniosku, że być może to wszystko na miesiąc przed - stworzył Pan. Ale po co? A no po to, bym pamiętnego wieczoru, na Drodze Krzyżowej poprosiła Go: "Panie Jezu, jeśli chcesz, żebyśmy ze sobą byli to odnów nasz związek lub jeśli nie jesteśmy sobie przeznaczeni, to pomóż nam się łagodnie rozstać".
I wiecie co? Pan Bóg zadziałał ekspresowo. Dosłownie zaraz po powrocie do domu, tego samego wieczoru niespodziewanie wyszły pewne nieprzyjemne sprawy i rozpoczęła się ta cała batalia.
Pan Bóg sprytnie to wymyślił i doprowadził do tego co jest teraz. Mianowicie, nie jestem już z nim, lecz jestem blisko Pana Boga. Wróciłam do Niego. I właśnie w taki sposób On upomniał się o mnie.
Pan Bóg upominał się o mnie wiele razy w bardziej delikatny sposób, nie skutkowało, więc dokonał totalnego kataklizmu. Przez pół roku wstrząsnął mną tak, jak nie wstrząsnął przez całe moje życie. Dokonał totalnej rewolucji.
Pan Bóg dał mi zrozumienie tego wszystkiego i potwierdzenie, że On nad tym czuwa w wielu Swoich słowach, lecz najbardziej dobitne były te:
"A w drugim roku od przybycia ich do domu Bożego w Jerozolimie, w drugim miesiącu [...] zabrali się do dzieła i powołali lewitów od dwudziestego roku [życia] wzwyż do pilnowania pracy około domu Pańskiego."(Ez 3, 8)
Cała nasza półroczna batalia zaczęła się po dokładnie dwóch latach i dwóch miesiącach.. Dwa lata i dwa miesiące od wtedy, kiedy wyszeptałam mu do ucha: "mój ci on" - Pan Bóg upomniał się o nas i robi wszystko, bym do Niego prawdziwie przylgnęła i postawiła Go na pierwszym miejscu. Bym rozpoczęła pracę nad sobą i nie zapominała o nim, nawet gdy będę z kimś szczęśliwa. Pan potrafi strasznie namieszać, ale jak widać po to, by wyprowadzić z tego ogromne dobro.
Jeśli jesteś w podobnej sytuacji jak ja albo gorszej, pamiętaj - Pan Bóg dopuszcza coś trudnego i złego, byś zobaczył co masz na dnie swojego serca tak, byś mógł zostać uleczony przez niego i z jego pomocą wyciągnął z tego dobro. Nic w życiu nie zdarza się przez przypadek.
A teraz? Ciągle leczę swoje zranienie, lecz jestem już spokojniejsza, ponieważ nad tym wszystkim czuwa Pan Bóg. To jest początek mojej drogi nawrócenia, mojej walki o relację z Panem Bogiem i o lepsze życie. Jeszcze dużo przede mną pracy, ale cały czas dostrzegam, że On prowadzi mnie za rękę. Teraz widzę, jak bardzo potrzebuje Pana Jezusa w moim życiu.
Mam nadzieję, że mój ukochany też wejdzie na drogę prawdziwej Bożej metamorfozy. Mam nadzieję, że i jego dotknie Pan, bo z tego, co widzę, to bardzo się zbuntował i prawdopodobnie przyjmuje coraz bardziej błahe patrzenie na życie. Nadal boli mnie myśl, że być może już nigdy nie będzie dane mi iść przez moje nowe, lepsze życie z tym człowiekiem, ale ufam Panu Bogu mimo wszystko.
Ciągle - tak po ludzku - boli mnie myśl, że być może jest on przeznaczony dla innej kobiety, lecz wezmę to, co On mi da i z jego pomocą przyjmę nawet coś takiego.
Delikatnego rozstania nie było, więc może to jeszcze nie koniec? Nie wiem tego, ale wiem na pewno, że Pan Bóg nie przestaje mnie zadziwiać. Przylgnięcie do Niego na stałe - nie tylko na czas tego cierpienia - myślę, że to jest jego cel i gdy On będzie pewien mnie, to wtedy być może się dowiem co dalej.
W każdym razie, półroczną lekcję pokory, miłości, przebaczania i zaufania Panu Bogu uważam za udaną! Dziękuję Panu Bogu za to rozstanie, bo bez niego nie byłabym tu, gdzie jestem teraz.
Jest jeden plus - Pan Bóg nie powiedział mi jeszcze dobitnie, że to koniec, więc modlę się o cud stworzenia nowego, lepszego związku - z nowej przemienionej mnie i z nowego przemienionego jego :) Lecz nie moja wola, ale Pana niech się stanie! Amen.
P. S. Uczę się dziękować, uwielbiać Pana Boga całym sercem za tę sytuację i przede wszystkim akceptować ją jako część planu Bożego. Bez tego cierpienia nie odkryłabym Pana Boga.
Jestem Mu za to wszystko wdzięczna i wiem, że On przez to wszystko działa dla mnie dobro. Jak mam Mu nie ufać, skoro On na pewno mi nie zrobi krzywdy!
W odpowiednim czasie wyprowadzi mnie na prostą - w najlepszy dla mnie sposób. Być może uczyni to, o co się modlę, a może wręcz przeciwnie - rozwiąże to w taki sposób, o którym bym nawet nie pomyślała. Ufam.
Skomentuj artykuł