Miłość, rozstanie, miłość od nowa
Odeszłam od męża po trzech latach małżeństwa. Byłam przekonana, że znalazłam "prawdziwszą" miłość, a moje małżeństwo to zwykła pomyłka... - przeczytaj poruszające świadectwo Anny i Andrzeja.
Anna
Odeszłam od męża po trzech latach małżeństwa. Byłam przekonana, że znalazłam "prawdziwszą" miłość, a moje małżeństwo to zwykła pomyłka. W zaślepieniu emocjami nie myślałam racjonalnie, interesowało mnie tylko, żeby jak najczęściej być z moim "ukochanym", z którym zdradzałam męża. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży z tym drugim mężczyzną, byłam szczęśliwa; dziecko było dla mnie "znakiem", że mój wybór jest słuszny.
"Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki", "Słuchaj głosu serca" -takie rady słyszałam, kiedy osiem lat temu, po czterech latach od naszego rozstania, zastanawiałam się nad możliwością powrotu do męża. W tamtym momencie w ogóle nie myślałam o Bogu ani o mojej wierze, zawarty sakrament małżeństwa nie miał wówczas dla mnie znaczenia. W działaniach kierowałam się wyłącznie emocjami, liczyły się dla mnie tylko moje własne dążenia i plany, których nie chciałam zmieniać. Jednak w drugim związku, który zawarłam po rozstaniu z mężem, nie układało się, postanowiłam zatem rozstać się powtórnie. Tymczasem mój mąż, Andrzej, również rozstał się ze swoją partnerką, niezależnie od podjętej przeze mnie decyzji. Zaczęliśmy się spotykać i rozmawiać. Wiedziałam, że mąż chce znowu być ze mną, ale nie wiedziałam, czego ja chcę... Tych kilka spotkań z mężem skończyło się szybko - wystarczyło zapewnienie mojego drugiego partnera, że jestem miłością jego życia i że nie może żyć beze mnie i naszej córki. Miesiąc później byłam już z nim w drugiej ciąży. Wydawało mi się, że teraz wszystko się ułoży. Faktycznie nastąpiła poprawa w naszych relacjach, wzięliśmy ślub cywilny, a po dwóch kolejnych latach pojawiło się trzecie dziecko.
Z biegiem czasu zaczęła również poprawiać się moja relacja z Bogiem. Kiedy moja najstarsza córka przyjęła sakrament Pierwszej Komunii Świętej, zaczęłam regularnie modlić się i uczęszczać z dziećmi na niedzielną Eucharystię. Czułam bolesne ukłucie w sercu za każdym razem, kiedy widziałam, jak moje dziecko wraz z innymi przyjmuje Pana Jezusa, a ja tego zrobić nie mogę. Nie czułam w sobie buntu, raczej smutek i zgodę, by ponosić konsekwencje swoich wyborów. Jednak Bóg mnie wołał i zabiegał o mnie, posyłał mi ludzi i tworzył sytuacje, które coraz bardziej zbliżały mnie do Kościoła. Tydzień przed decyzją o rozstaniu z partnerem znalazłam listy mojej świętej pamięci babci, które pisał jej narzeczony, kiedy dowiedział się, że wyszła za mąż za innego. Babcia już pod koniec swojego życia dopisała drżącą ręką na jednym z nich: "Boże, gdybym jeszcze raz żyła!". To zdanie podziałało na mnie jak zimny prysznic. Pomyślałam, że nie chcę tak jak moja babcia żałować swoich życiowych wyborów.
Kiedy dowiedziałam się o kolejnym "skoku w bok" mojego partnera, zrozumiałam, że nie chcę żyć dalej w ten sposób; nie chcę, żeby moje dzieci widziały, jak mama płacze, a tata topi swoje smutki w alkoholu. Ku mojemu zaskoczeniu bardzo wsparli mnie rodzice, którzy pomogli mi w wyprowadzce od mojego drugiego męża. Z jednej strony czułam ulgę, ale z drugiej byłam zdruzgotana tym, że moje marzenia i plany nie zrealizowały się. Na skutek wcześniejszych wyborów zostałam samotną matką z trójką dzieci. Pomocy zaczęłam szukać w Kościele. Przystąpiłam do sakramentu spowiedzi, potem do Komunii Świętej. Przypadkowo na Mszy Świętej usłyszałam zaproszenie na katechezy i wkrótce znalazłam się we wspólnocie neokatechumenalnej. Słuchając Radia Warszawa, dowiedziałam się o warsztatach dla chrześcijan "Wreszcie żyć - 12 kroków ku pełni życia" i rozpoczęłam je. Po kilku miesiącach zaczęłam spotykać się z mężczyzną. Miałam z kim porozmawiać, służył mi emocjonalnym i codziennym wsparciem. Ta relacja skonfrontowała mnie na powrót z sakramentem małżeństwa.
Chciałam być w związku, chciałam dzielić swoje życie z mężczyzną, ale jednocześnie nie wyobrażałam sobie rezygnacji z przyjmowania Komunii Świętej. Jedynym wyjściem, jakie wówczas znalazłam z tej sytuacji, było rozpoczęcie działań zmierzających do stwierdzenia nieważności zawartego sakramentu małżeństwa. Byłam przekonana, że powrót do mojego męża nie jest możliwy, ponieważ tkwił on w długoletnim związku i właśnie niedawno urodziło mu się upragnione dziecko. Wspólni znajomi wspominali mi również, że planuje drugie dziecko. Z drugiej strony ja miałam trójkę dzieci innego mężczyzny i historię, którą trudno wybaczyć. Przy pomocy adwokata kościelnego napisałam pozew i zamierzałam go złożyć. W tym właśnie momencie trafiłam na stronę internetową Wspólnoty Sychar i poznałam treści, które na początku wywołały mój sprzeciw, a potem wiele wątpliwości. Mój nowy związek był dla mnie coraz trudniejszy, nie miałam już tej radości z Eucharystii, coraz trudniej było mi też przystępować do sakramentu spowiedzi.
W moich wewnętrznych zmaganiach bardzo pomogła mi Maryja. Kiedy zaczęłam myśleć o stwierdzeniu nieważności sakramentu, znajomi zabrali mnie na Jasną Górę. Byłam tam po raz pierwszy w życiu. I to właśnie tam, przed obrazem Matki Bożej, usłyszałam, jak moje serce wypowiada słowa prośby: "Maryjo, uratuj moje sakramentalne małżeństwo!". Po powrocie próbowałam szybko zapomnieć o tym zdarzeniu, nie pasowało ono do moich planów. Kiedy wniosek o stwierdzenie nieważności leżał jednak gotowy do podpisu, zaczęłam odwlekać dalsze działania. Pragnęłam zyskać wewnętrzną pewność, że moje małżeństwo jest nieważne. Chciałam być uczciwa względem Boga. Były to dla mnie bardzo trudne chwile, modliłam się, czytałam różne materiały - i zyskiwałam coraz większą pewność, że dla Boga nadal jestem żoną Andrzeja. Pojechałam na rekolekcje maryjne do Loretto koło Wyszkowa, tam całkowicie zawierzyłam się Maryi i usłyszałam w sercu, że mam męża. Z jednej strony czułam się, jakbym skoczyła w przepaść - bo uznając swoje małżeństwo za ważne, skazywałam samą siebie na życie w pojedynkę do końca moich dni - z drugiej strony jednak poczułam wszechogarniające mnie spokój i radość. Znów założyłam na palec obrączkę.
Z mężem spotkałam się przypadkowo, w parku, kiedy był na spacerze z dzieckiem. Przeprosiłam go za zranienia, które mu zadałam. To pierwsze spotkanie było krótkie. Po jakimś czasie zaczęłam widywać go coraz częściej i za każdym razem byłam szczęśliwa, że mogę go widzieć i że mam swoją "tajemnicę" - to, że jest moim mężem. Wiedziałam, że jest ciekawy, co się u mnie dzieje. Postanowiłam mu wszystko powiedzieć. Umówiliśmy się na długą rozmowę, opowiedziałam mu o swoim nawróceniu i moich poglądach na temat naszego małżeństwa. Dowiedziałam się, że nie jest szczęśliwy, ale też sprawę naszego małżeństwa uważa za zamkniętą i że czuje się zwolniony przeze mnie z przysięgi małżeńskiej. Zaczęliśmy kontaktować się częściej. Czułam, że nasza relacja jest coraz głębsza, że nasza miłość ma szansę się odrodzić. Po kilku tygodniach postanowił rozstać się z partnerką i zamieszkać ze mną.
Dla mnie najbardziej zadziwiająca jest reakcja moich dzieci, które przyjęły Andrzeja bardzo naturalnie, jak kogoś, kto należy do naszej rodziny, tylko długi czas był nieobecny. Od początku starałam się rozmawiać z dziećmi i mówić im prawdę, znały Andrzeja z moich opowieści i zdjęć. Co więcej, dzieci bardzo lubią synka męża, który jest u nas prawie co tydzień.
Andrzej
Niedługo po gwałtownym i niespodziewanym rozstaniu z moją żoną związałem się z inną kobietą, którą znałem z lat szkolnych. Brnąłem coraz głębiej w związek, w którym nie czułem się dobrze - nie potrafiłem tego jednak nazwać i wyrazić. Na siłę starałem się przekonać samego siebie, że jestem szczęśliwy. Napięcie narastało, ale wszyscy dookoła mówili, że to normalne, bo przecież nie ma idealnych par. Ja jednak pamiętałem, że z moją żoną było nam razem zupełnie inaczej, że my byliśmy szczęśliwi! Te wspomnienia chciałem wyrzucić z pamięci, pragnąłem zapomnieć o żonie. Docierały do mnie informacje o jej życiu, o tym, że ma trójkę dzieci i że zawarła ślub cywilny. Uznałem, że ułożyła sobie życie i że ja też powinienem.
Po kilku latach związku z inną kobietą urodziło nam się dziecko. Byliśmy niezwykle szczęśliwi. Szczęście to jednak nie trwało długo. Moja partnerka źle znosiła macierzyństwo. Zaczęliśmy się od siebie coraz bardziej oddalać. Mama mojego syna zaczęła uciekać w alkohol. Nie radziłem sobie z tym. Zacząłem żałować, że w ogóle wszedłem w ten związek.
Wtedy spotkałem przypadkowo moją żonę. W trakcie rozmowy poprosiła mnie o przebaczenie. Po trzynastu latach od naszego rozstania nie chowałem już urazy. Nie myślałem wtedy jeszcze o możliwości powrotu do sakramentalnego związku małżeńskiego. Coraz więcej jednak myślałem o żonie, a w mojej głowie zaczęły odżywać wspomnienia naszego związku. Po miesiącu spotkaliśmy się ponownie. Rozmawialiśmy trochę dłużej, a ona powiedziała mi, że chciałaby, abyśmy znów byli małżeństwem. Zanegowałem. Stwierdziłem, że zbyt dużo czasu upłynęło i zbyt wiele rzeczy po drodze się wydarzyło. Przecież ona miała trójkę dzieci z innego związku i ja również miałem dziecko z inną kobietą! Jednak już w trakcie spotkania zaczęło się we mnie tlić uczucie, o którym sądziłem, że zgasło całkowicie. Z pomocą żony trafiłem na stronę Wspólnoty Sychar i zacząłem zgłębiać nauki Chrystusa na temat związku małżeńskiego. Uważałem się za osobę wierzącą, ale tak naprawdę widzę teraz, że tylko dopasowywałem wówczas wiarę do swojego postępowania. Powoli zacząłem dostrzegać znaki, które daje mi Bóg, i zrozumiałem, że jest tylko jedna droga, jaką mogę podążać. Decyzja nie była łatwa, gdyż wiązała się dla mnie z koniecznością rozłąki z synem i widywaniem go tylko w czasie odwiedzin. Wiedziałem również, że moja partnerka będzie czuła się skrzywdzona. Musiałem odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Co prawda, moje relacje z żoną były bardzo dobre i czułem się tak, jakby nie było między nami całej tej długiej rozłąki, jednak obawiałem się reakcji jej dzieci.
Moje obawy się nie potwierdziły, wszystko zaczęło się układać. Moja żona bardzo szybko zaszła w ciążę i w maju 2015 roku urodziło się nasze pierwsze wspólne dziecko. Mam nadzieję, że z Bożą pomocą, nasz związek przetrwa do końca naszych dni.
Skomentuj artykuł