Nawrócił się dzięki niezwykłej interwencji świętego

(fot. shuttestock.com)
o. Dominik

W 1930 r. ksiądz Adam Sikora pracował jako wikariusz parafii w Borysławiu. Pewnego razu, gdy wieczorem położył się do łóżka i już zasnął, ktoś mocno zapukał do zamkniętej okiennicy, obudził go i natarczywie wołał: "Proszę zaraz iść do chorego, który dogorywa w bloku przy ul. Sobieskiego 50 na drugim piętrze".

Ksiądz wstał, wyszedł na ganek, by zobaczyć osobę, która by go zaprowadziła do chorego, ale nikogo nie było. Wrócił więc do mieszkania i położył się do łóżka. Po krótkim czasie usłyszał ponowne pukanie i natarczywe wołanie, by szedł do chorego. Wyszedł na ganek, ale nie było człowieka, który go wzywał. Pomyślał więc, że jest to jakaś prowokacja. Może zbuntowani Ukraińcy chcą go nocą wyciągnąć z domu i zamordować.

Położył się do łóżka, ale tym razem już w ubraniu. Po chwili mimo zamkniętych drzwi do mieszkania wszedł bez pukania starszy mężczyzna, zbliżył się do łóżka, chwycił leżącego księdza, wyrzucił z łóżka i powiedział surowym, rozkazującym głosem: "Natychmiast idź pod wskazany adres, bo ten człowiek umiera!" Po tych słowach tajemnicza postać znikła.

Kapłan zrozumiał, że ma do czynienia z jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem, któremu oprzeć się nie wolno. Pośpieszył do kościoła, wziął z tabernakulum Najświętszy Sakrament, zabrał święte oleje i poszedł na ul. Sobieskiego pod numer 50. Zadzwonił do bramy i oznajmił stróżowi, że jest wezwany do chorego. Zdziwiony stróż odpowiedział, że nic mu nie wiadomo, aby tu ktoś chorował i wzywał w nocy księdza. Gdy duchowny poinformował go, że potrójnym pukaniem do mieszkania ktoś go wzywał pod ten adres, bo na drugim piętrze umiera człowiek, stróż przypomniał sobie, że faktycznie jest tam chory lekarz, ale jest to człowiek niewierzący, który może księdza nie przyjąć. Na prośbę mężczyzny poprowadził go na drugie piętro i wskazał mieszkanie chorego. W drzwiach ukazała się żona lekarza i zapytała: "Kto księdza tu sprowadza o takiej porze? Przecież ani mąż, ani ja nie prosiliśmy, bo oboje jesteśmy niewierzący; zbyteczna fatyga księdza". Ksiądz powiedział, że wezwał go do chorego jakiś starszy mężczyzna, wskazał mu dokładny adres i zmusił, by się tu udał.

Zaskoczona tą relacją żona zdecydowała się wprowadzić duchownego do pokoju chorego. Na widok kapłana zaintrygowany chory zapytał: "Kto księdza tu sprowadza do mnie?" Ksiądz opowiedział mu przebieg potrójnego wezwania przez jakiegoś starszego człowieka z siwą brodą, który po prostu wyrzucił go z łóżka i nakazał śpieszyć do chorego pod wskazany adres. Lekarz zamyślił się i polecił żonie, by przyniosła z sąsiedniego pokoju wiszący na ścianie obraz. Ksiądz poznał, że to właśnie ten człowiek z obrazu wezwał go do chorego. Wtedy lekarz rozrzewnionym, drżącym głosem opowiedział, jak to jego umierająca matka przekazała mu ten obraz św. Józefa wraz z przepisaną na kartce modlitwą o szczęśliwą śmierć i nakazała mu, aby tę modlitwę odmawiał przez całe życie. I mówił dalej: "Chociaż straciłem wiarę i nie wierzyłem w Boga wraz z żoną, to jednak by dotrzymać słowa danego matce tę modlitwę machinalnie odmawiałem. Teraz widzę, że św. Józef nie pozwolił mi zginąć marnie. Proszę mnie wyspowiadać i pojednać z Bogiem". Po spowiedzi przyjął pobożnie komunię świętą jako Boski Pokarm na drogę wieczności oraz sakrament namaszczenia świętym olejem, gorąco dziękując młodemu kapłanowi, który o tej porze przybył do niego.

Ksiądz wyszedł zadowolony z wyświadczonej choremu posługi i skierował się do wyjścia. Nie zdążył dojść do windy, gdy nadbiegła żona chorego i płacząc, zawołała: "Księże, mój mąż kona!" Wrócił więc kapłan, by odmówić modlitwy za konającego. Katolicki pogrzeb odprawił ksiądz Adam na prośbę doktorowej.

Powyższą historię o św. Józefie, patronie dobrej śmierci, opowiedział sam ks. Adam Sikora na spotkaniu księży diecezji przemyskiej w 1954 r.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nawrócił się dzięki niezwykłej interwencji świętego
Komentarze (5)
Agamemnon Agamemnon
20 maja 2017, 00:21
Nie wiem czy opisane wydarzenie  to "bajda" ale wiem, że w trakcje powrotu 15 maja 1993 roku, wracając z Częstochowy do domu, ze spotkania z ojcem Richardo, który w tym dniu dokonał kilku cudów, których widziałem , (a mnie nie łatwo oszukać) po mszy św. około godziny 12- 13:00  w moim samochodzie uzdrowiona została na trwałe moja żona. Tydzień później w Zabrzu na moich oczach ślepa dziewczynka odzyskała wzrok. Pamiętam jak matka rozpłakana podniosła dziewczynkę i zawołała: moja córka widzi, odzyskała wzrok. Uzdrowienie ze ślepoty tej dziweczynki ktoś opisał w jakiejś książce, którą natrafiłem  w kilka lat później w księgarni i którą kupiłem.
16 maja 2017, 16:56
Bajdy, klechdy, opowieści, mity. Pewien rodzaj ludzi to uwielbia.
MAŁGORZATA PAWŁOWSKA
17 maja 2017, 15:22
Czy wiara jest do czegoś potrzebna? W co? Czy trzeba żyć tylko tym co widać, słychać, co dotykalne i mierzalne? Co to daje? Komfort? A jak wszystko wokół się wali? Co wtedy? Cierpieć i czekać aż się skończy? A jak dna nie widać i w żaden sposób nie można go wymacać?
18 maja 2017, 14:58
Ależ przecież można wierzyć. Wierzyć np. że w trudnych chwilach pomogą krasnoludki. Albo, że w kłopocie pomoże Wróżka Zembuszka. I taka wiara zasługuje na dokładnie takie samo postrzeganie i dokładnie taki sam szacunek jak wiara, że Jezus byl Bogiem.  A dlaczego w Polsce nie chcą zarejestrować Kościoła Latającego Potwora Spaghetti? Przecież to też wiara.
16 maja 2017, 12:05
Warto próbować nawracać, szczególnie konających.