Wydawało się, że byliśmy idealną katolicką parą

(fot. shutterstock.com)
Autorka anonimowa

Nasza droga do zachowania czystości nie podobała się niektórym osobom z naszego otoczenia. Była nietypowa jak na ludzi wierzących. I pewnie wybralibyśmy inną, nieco prostszą, gdyby była taka możliwość.

Poznaliśmy się 4 ponad lata temu, gdy ja miałam 23 lata, a on 26. Połączyły nas wspólne zainteresowania, zasady, sposób patrzenia na świat. Uwielbialiśmy ze sobą rozmawiać, żywo dyskutować, wymieniać opinie. Czasami nieznacznie się one różniły, ale w kwestiach zasadniczych, takich jak wiara i moralność, były takie same.

Polubiliśmy się, zaprzyjaźniliśmy, wiedząc o sobie wszystko i niczego od siebie nie oczekując. Dlatego dla mnie samej było zaskoczeniem, gdy w czasie jednego ze wspólnych spacerów przemknęło mi przez głowę "Boże, ja go kocham. To jest mój przyszły mąż". A kiedy po tym spacerze pocałował mnie w rękę (!) - przepadłam z kretesem.

Trzy miesiące później zostaliśmy parą. Z oświadczynami mój mężczyzna wstrzymywał się tydzień. Do dziś twierdzi, że to był bardzo długi tydzień oczekiwania. Oświadczył mi się w kościele, przed tabernakulum. Jak twierdził - dla miłości nie może być lepszego miejsca i lepszego Świadka.

DEON.PL POLECA

Dokładnie pamiętam jego słowa w tamtym momencie: "Czy zechcesz zostać ze mną na zawsze?". Nie zapytał "Czy wyjdziesz za mnie?", bo dziś ludzie pobierają się i rozwodzą. A my chcieliśmy zostać ze sobą całe życie i ręka w rękę iść razem do nieba. Przecież tam właśnie prowadzą sakramenty, również sakrament małżeństwa.

O kwestiach czystości prawie nie rozmawialiśmy, bo dla nas obojga było to oczywiste. Oboje nie mieliśmy jeszcze za sobą seksu. Zgodnie wierzyliśmy, że jest to tak ważne i piękne, że będzie cudownym prezentem ślubnym. Nikt z naszych bliskich, zaufanych osób nie wierzył, że to się może udać, bo przecież "krew nie woda".

Nawet nasz proboszcz powiedział z przekąsem "założę się, że nie wytrzymacie". Wzruszyliśmy tylko ramionami. Wiedzieliśmy swoje. Życzliwi czasami oczywiście przekonywali nas, że "trzeba się wypróbować". Śmiałam się tylko, mówiąc, że nie jestem samochodem i że nikt mnie nie będzie brał na jazdę próbną.

Nie chciałam, żeby ktoś potraktował mnie jak przedmiot, który można sprawdzić i w razie czego po prostu odłożyć na półkę. Nie chciałam się też martwić, czy aby na pewno nie zostaniemy rodzicami teraz, gdy jeszcze nie jesteśmy na to gotowi.

Znałam kilka par, które są ze sobą tylko dlatego, że mają razem dziecko. Spotykali się, współżyli, doszli do wniosku, że "to nie to" i na pewno nie mają ochoty spędzić razem życia. Jednak w międzyczasie zawiodła antykoncepcja i pojawił się mały człowiek, dla którego starają się tworzyć rodzinę wbrew sobie.

My nie chcieliśmy dla nas podobnego scenariusza. Oczywiście, marzyliśmy o dzieciach, ale wtedy, gdy już świadomie i dobrowolnie założymy razem dom.

Czy były pokusy? Oczywiście, że były. Oboje byliśmy przecież młodzi, zdrowi, atrakcyjni dla siebie nawzajem. A zatem mieliśmy też naturalne ludzkie odruchy i pragnienia. Momentami bywało trochę trudno. Jednak codzienna wspólna modlitwa i częste wspólne przyjmowanie komunii bardzo pomagało.

Pomagało szanować się wzajemnie i nie przekraczać pewnych granic. Mogłoby się wydawać, że byliśmy idealnym obrazkiem pobożnej, katolickiej pary. Tak idealnym, że można by nas wkleić do podręcznika religii, albo do magazynu "Miłujcie się".

Plamka na tym obrazku pojawiła się, gdy mój mężczyzna poważnie zachorował. Po kilku tygodniach spędzonych w szpitalu trzeba go było zabrać do domu. Ale do jakiego domu? Lekarz stanowczo nakazał spokój, wypoczynek i dał jeszcze wiele innych wskazań na wielomiesięczną rekonwalescencję.

W jego rodzinnym domu, malusieńkim mieszkanku z dwójką młodszego rodzeństwa na wypełnienie tych wskazań nie było warunków. Na wynajęcie osobnego mieszkania nie było żadnych możliwości finansowych.

Moi rodzice, którzy do mojego Narzeczonego byli bardzo przywiązani, posadzili mnie przy stole i doradzili, aby pozostał u nas. Mieszkanie moich rodziców miało tylko dwa pokoje, więc oczywistym było, że on musiałby spać w moim pokoju. Nawet przy dwóch osobnych łóżkach musiało to być trudne. Jednak klamka zapadła.

Zamieszkaliśmy razem. Rodzina Narzeczonego krzywiła się, że on daje rodzeństwu zły przykład. Znajomy ksiądz burczał, że to niewłaściwe. My sami walczyliśmy ze sobą, aby mimo wszystko nie przekraczać barier. Na szczęście wspierał nas nasz mądry spowiednik. Czy mimo dzielenia wspólnego pokoju złamaliśmy się? Nie, nigdy.

Nawet w tym wspólnym mieszkaniu udało nam się zachować wzajemny szacunek. Spaliśmy osobno i staraliśmy się nie stwarzać dwuznacznych sytuacji. Choć często marzyliśmy, aby chociaż zasnąć razem, blisko siebie, trwaliśmy przy swoich zasadach.

Było warto! To wytrwałe oczekiwanie pozwoliła nam lepiej docenić dar, jakim jesteśmy dla siebie wzajemnie. Pomogło nam też lepiej się poznać przed ślubem, bo erotyczna fascynacja nie przesłaniała nam naszych wad i słabości. Znamy wiele osób i par, którym przedmałżeński seks przyniósł wiele przykrych konsekwencji, bardzo poranił, zaszkodził. My tego uniknęliśmy.

Noc poślubna jest dla nas obojga bardzo pięknym wspomnieniem. Jesteśmy teraz dwa i pół roku po ślubie. Niedługo urodzi się nasza córeczka. Czasami wieczorem, leżąc w łóżku wspominamy razem czas narzeczeństwa i to, jak marzyliśmy o tym, by przed zaśnięciem móc się przytulić, być blisko.

Wiemy, że dzięki temu, że nie dostaliśmy tego od razu, ale czekaliśmy na to długo i cierpliwie, teraz bardziej to doceniamy, bardziej nas to cieszy. I oboje nas cieszy myśl: "ona jest tylko moja, on jest tylko mój, nikt inny nigdy nie był z moją ukochaną osobą tak blisko. Ta bliskość i czułość zarezerwowana jest wyłącznie dla mnie".

To, że nie "sprawdziliśmy się" wcześniej, w niczym nie przeszkadza. Przeciwnie, daje niesamowite poczucie bliskości bezpieczeństwa. To jest naprawdę piękne i do tego zachęcamy innych.

Nie chcielibyśmy jedynie, aby nasze świadectwo stało się dla innych zachętą do wspólnego zamieszkania razem przed ślubem. To nie było łatwe i gdybyśmy mogli, na pewno byśmy tego nie wybrali. Bo po co zabierać sobie choćby mały kawałek tego cudownego ślubnego prezentu, tej pięknej tajemniczości jaką niesie wspólne życie małżeńskie?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wydawało się, że byliśmy idealną katolicką parą
Komentarze (2)
RZ
Ro Zalia
21 sierpnia 2016, 12:32
Kochani! Bardzo dziękuję za to świadectwo i jestem pęłna podziwu, że jako jedni z niewielu udało wam się tak pięknie przetrwać w czystości. DOBRA ROBOTA! Mam nadzieję, że Bóg postawi na mojej drodze mężczyzne takiego jak Twój, z którym również damy takie świadectwo.
MM
met met
18 sierpnia 2016, 07:03
Podziwiam... Ale ... jesteście na starcie dopiero. Znam to samo sprzed 20 lat. Jeśli powtórzycie to po urodzeniu i odchowaniu dzieci, to wtedy pogratuluję, choć jestem zdania, że ksiądz miał rację znając życie z szerszej i dłuższej perspektywy...