Uzdrowienie córki za wstawiennictwem św. Faustyny. Lekarze nie dawali nadziei [ŚWIADECTWO]
Dzień 18 czerwca 2006 roku na zawsze pozostanie w pamięci naszej rodziny, gdyż wtedy nasza jedyna córka Marta - wracając razem z kuzynem z wesela - uległa wypadkowi (kierowca był trzeźwy). Gdy z mężem dowiedzieliśmy się o tej tragedii, zaraz pojechaliśmy do szpitala. W drodze płakałam i modliłam się.
Lekarz poinformował nas, że stan córki jest bardzo ciężki. Ma złamany w dwóch miejscach kręgosłup i dwa żebra, które przebiły płat płuca, złamaną podstawę czaszki, połamane kości twarzy, paraliż lewej strony i liczne krwiaki. W sumie - małe szanse na przeżycie. Było tak źle, że gdy mąż wszedł do sali, rozpłakał się.
Ufność w miłosierdzie Boże
Po powrocie ze szpitala pojechaliśmy do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, by się pomodlić. Bazylika była już zamknięta, więc stanęliśmy przy przeszklonych drzwiach na wprost obrazu Jezusa Miłosiernego.
Mimo pragnienia modlitwy nie mogłam sobie przypomnieć żadnych słów, tylko płakałam i prosiłam o pomoc dla córki. Wtedy zobaczyłam, że Jezus jakby poruszył wzniesioną do błogosławieństwa ręką. Był to dla mnie znak, że wszystko dobrze się skończy.
Ustąpiły czarne myśli, a w serce wstąpiła ufność w miłosierdzie Boże. Następnego dnia byliśmy na Mszy świętej, którą ofiarowaliśmy w intencji uratowania życia naszej córki. Potem kupiłam obrazek Jezusa Miłosiernego i św. Siostry Faustyny, które ksiądz poświęcił, i zawieźliśmy je do szpitala, by umieścić przy jej łóżku.
Lekarze nie dawali żadnej nadziei
Po kilku dniach, mimo że lekarze nie dawali nam żadnej nadziei, lekarz prowadzący powiedział, że jest lepiej i krwiaki zaczynają się wchłaniać. Po dwóch tygodniach Marta odzyskała przytomność, miała czucie w rękach i nogach. Nie mogła jeszcze mówić, bo dzień wcześniej miała szynowaną szczękę, ale na zadawane pytania odpowiadała, kiwając głową. Mimo tak wielkiej tragedii był to dla nas najszczęśliwszy dzień.
Na oddziale intensywnej terapii Marta leżała 40 dni. Miała dobrą opiekę lekarzy, pielęgniarek oraz Jezusa Miłosiernego i św. Faustyny. Lekarze mówili, że przy tak dużym urazie głowy córka, mimo 17 lat, może się cofnąć w rozwoju do wieku siedmioletniego dziecka, a nawet nie mówić. Ja jednak wierzyłam, że będzie inaczej.
Obraz Jezusa Miłosiernego
Co dzień, gdy wracaliśmy ze szpitala, jechaliśmy do sanktuarium w Łagiewnikach albo do kaplicy z łaskami słynącym obrazem Jezusa Miłosiernego i grobem św. Faustyny, albo do kaplicy Wieczystej Adoracji, by się pomodlić.
Gdy Martę przenoszono na inny oddział, lekarz (niezbyt młody) powiedział, że to jego pierwszy przypadek w praktyce lekarskiej, by z tak ciężkiego wypadku ktoś tak szybko wracał do zdrowia. Sam przyznał, że to cud! Po 89 dniach pobytu w szpitalu Marta została wypisana. Pojechaliśmy prosto do Łagiewnik, by podziękować za uratowane życie, opiekę i prosić o zupełne wyzdrowienie. Nasza radość była bardzo wielka. Córka po powrocie do domu musiała uczyć się wszystkiego od nowa.
Powrót do domu i do zdrowia
W ćwiczeniu pamięci i koncentracji widać było jednak duże postępy. Wróciła również sprawność fizyczna. Lekarze odradzali jej naukę, ale zdecydowałam, że można spróbować. Drugą i trzecią klasę liceum ogólnokształcącego Marta rozpoczęła w domu w toku indywidualnym: miała wszystkie przedmioty i języki obce. Było bardzo ciężko, ale mózg coraz lepiej pracował i pamięć stawała się pojemniejsza. Córka ukończyła szkołę średnią, zdała maturę, kończy studium i będzie dalej się uczyć.
Patrząc na zdrową i sprawną Martę, wiemy, że przez modlitwę do Jezusa Miłosiernego i Siostry Faustyny otrzymała drugie życie, a my - rodzice - otrzymaliśmy siły do dźwigania tego krzyża.
Świadectwo pochodzi z książki „Cuda świętej Siostry Faustyny. Świadectwa i modlitwy”, wydanej nakładem wyd. WAM.
Skomentuj artykuł