Abp Grzegorz Ryś: grzesznymi okazywali się nie tylko ludzie, ale także kościelne struktury
"Rzeczywista odpowiedzialność dotyczy nie tylko konkretnych ludzi, którzy przeprowadzali dochodzenia czy w końcu podpalali stosy. W równym (a może nawet w większym?) stopniu rozciąga się ona na cały szereg instytucji Kościoła, od najwyższych zaczynając" - pisze abp Grzegorz Ryś.
Warto zwrócić uwagę na inne jeszcze obszary działania inkwizycji, jak choćby stosunek do nauk ścisłych czy współudział w redagowaniu Indeksu ksiąg zakazanych i cenzurę prewencyjną (udzielanie imprimatur). Blisko osiem tysięcy pozycji książkowych trafiło na indeks rzymski – od jego pierwszej redakcji w 1558 roku po ostatnią w roku 1948. Jeszcze w 1900 roku znany skądinąd z otwartości papież Leon XIII umieścił na indeksie 1600 nowych tytułów! W tej masie nie znalazł się nigdy żaden z „podręczników” inkwizycji (jak choćby wydana u nas niedawno Practica inquisitionis Bernarda Gui); znalazło się natomiast (już w pierwszej redakcji) 29 wydań Pisma Świętego w języku łacińskim oraz (z zasady) jego przekłady na języki narodowe. W efekcie nierzadko egzemplarze Biblii palono publicznie wraz z uznanymi za niebezpieczne książkami protestanckimi – nie mówiono przy tym co prawda, że jest „heretycka”, ale mówiono, że jest „zakazana” (by po okresie dwustu lat skonstatować ze zdumieniem brak nawet rudymentarnej wiedzy biblijnej w wielu krajach katolickich...).
W tym momencie nie sposób nie postawić pytania o zakres działań podejmowanych przez inkwizytorów. Powołani do walki z herezją – co zakodowała także ich tytulatura (inquisitores haereticae pravitatis) – bardzo szybko stali się sędziami także w sprawach bardziej moralnej niż doktrynalnej natury, jak np. symonia, bigamia, sodomia itd. Co więcej: podejrzanym łatwo stawał się nie tylko ten, kto głosił wątpliwe poglądy, ale także ten, kto wprost i wyraźnie ich nie piętnował. Jeszcze łatwiej – oczywiście ten, kto nie godził się z działalnością trybunałów. W tej ostatniej kwestii uderza regularność danych: we wszystkich zachowanych archiwaliach jak refren powraca liczba 10% procesów za opór wobec inkwizycji. Najwyraźniej ortodoksja wymagana przez inkwizytorów miała najpierw charakter bardziej formalny (instytucjonalny) i legalistyczny niż dogmatyczny – aż po granice absurdu, zdefiniowane w XIX-wiecznej dysertacji doktorskiej z prawa kanonicznego, w której czytamy: qui existimans ab Ecclesia doceri quartam Trinitatis personam, illam pertinaciter negaret et proptrea haereticus dici potest (heretykiem może zostać nazwany także taki człowiek, który by – wobec nauczania Kościoła o istnieniu czwartej Osoby Trójcy Przenajświętszej – uporczywie negował jej istnienie). Myślenie równie przerażające jak sama działalność trybunałów, tym bardziej że zwerbalizowane i bronione dobre kilkadziesiąt lat po ich rozwiązaniu!
I tu właśnie pojawiają się najważniejsze dla całego zagadnienia pytania.
Czy dla rzeczywistego zmierzenia się z prawdą o inkwizycji wystarczy opisać działalność poszczególnych inkwizytorów – nawet najokrutniejszych, jak Torquemada czy Titelmans? Czy wystarczy skatalogować ich ofiary? Określić „średnią” surowość sędziów, ustalając odsetek wyroków śmierci w prowadzonych przez nich procesach, wyjaśniając przy tym detalicznie kontekst i wskazując na jeszcze bardziej drastyczne procesy w sądach świeckich lub innowierczych? Czy taki opis byłby próbą konkretyzowania odpowiedzialności? Czy raczej niebezpiecznym usiłowaniem jej zawężenia? Czy wystarczy powiedzieć za Janem Pawłem II (Tertio millennio adveniente), że Kościół – sam w sobie święty – nie uchyla się od solidarności ze swoimi grzesznymi synami? Czy Kościół jest winny „swym grzesznym synom” jedynie solidarność? Czy raczej także wyznanie współwiny i wyraźne określenie swego zakresu odpowiedzialności?
Jest poza dyskusją, że każdy wyrok śmierci wykonany w wyniku inkwizycyjnego dochodzenia był zbrodnią, ale przecież nie doszłoby do niej, gdyby sama procedura i „logika” owych dochodzeń nie dostała wpierw legitymizacji Kościoła i nie została zracjonalizowana przez jego przywódców: papieży, biskupów i teologów. Straszną jest niewątpliwie rzeczą pięć wyroków śmierci wydanych przez Jacques’a Fourniera w sławnym Montaillou, ale straszniejszą zapewne to, że ich dokumentacja – pieczołowicie przezeń przechowywana – otworzyła mu drogę do najwyższych godności w Kościele: kardynalatu i papiestwa (Benedykt XII). Podobnie nie sposób się pogodzić z piętnastoma wyrokami śmierci wydanymi przez Święte Oficjum za czasów papieża Pawła IV, ale jeszcze trudniej czyta się dekret, w którym udziela on odpustu zupełnego każdemu z widzów rzymskiego auto-da-fé. Papież Pius V skazał na śmierć największą liczbę włoskich protestantów (czterdziestu); a przecież jest jedynym z grona XVI-wiecznych biskupów Rzymu, który został kanonizowany!
Podobnie trzeba patrzeć na inne obszary inkwizycyjnej „sprawiedliwości”. Najczęściej zaczynała się ona od konfiskaty majątków (np. bogatych iudaizantes) – niejednokrotnie na tej drodze ukonkretniała się stabilizacja i niezależność finansowa poszczególnych trybunałów. Czy jednak nie większe jeszcze zażenowanie wywołuje uzasadnienie tejże praktyki, zredagowane jeszcze w średniowieczu w formie prostego sylogizmu: heretyk nie ma prawa do własności, więc – odbierając mu ją – Kościół nie grzeszy, a raczej bierze „swoje” i następnie „swoim” rozporządza? Albo kwestia tortur: na IV soborze laterańskim (1215) Kościół zakazał duchownym jakiegokolwiek udziału w czynnościach wiążących się z przelewaniem krwi. Aby jednak uchronić inkwizytorów od niebezpiecznego dyskomfortu sumienia, papieże – już w średniowieczu, ale także wielokrotnie w czasach nowożytnych – udzielali im w tym względzie „stosownych” dyspens.
W każdym z tych przykładów – a przecież można je mnożyć – rzeczywista odpowiedzialność dotyczy nie tylko tych konkretnych ludzi, którzy przeprowadzali dochodzenia czy w końcu podpalali stosy. W równym (a może nawet w większym?) stopniu rozciąga się ona na cały szereg instytucji Kościoła, od najwyższych zaczynając. Grzesznymi okazywali się nie tylko ludzie, ale także kościelne struktury: władzy, działania, myślenia, promocji itd. Chociaż zapewne mówienie o strukturach grzechu w świętym Kościele musi budzić opór – znacznie większy niż przed „przyznaniem się” tylko do swoich „grzesznych synów”.
Fragment książki abpa Grzegorza Rysia "Inkwizycja"
Skomentuj artykuł