Będzie szarpnięcie?
Czy w najbliższym czasie w Kościele katolickim będzie jak u Alfreda Hitchcocka? Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie będzie rosnąć? To jeden z możliwych scenariuszy. I przez niektórych, także w Kościele, oczekiwany.
Pierwszy wstrząs to rezygnacja z posługi biskupa Rzymu, Następcy św. Piotra, złożona przez Benedykta XVI. Jego decyzja sprawiła, że wielu katolikom, zarówno świeckim, jak i duchownym, ziemia zadrżała pod stopami. Niektórzy mieli nawet wrażenie, że się osunęła. Nie kryli lęku. Pytanie jednak, czego naprawdę ten lęk dotyczył. Przyszłości Kościoła? A może tylko (i aż) możliwości naruszenia ich dotychczasowego sposobu widzenia Kościoła i swego w nim funkcjonowania?
Wstrząśnięty czy zmieszany
Kościół decyzją Benedykta XVI był i nadal jest wstrząśnięty. Widać to zarówno po reakcjach tzw. zwykłych wiernych, jak i hierarchów. Daleko posunięta ostrożność i oszczędność komentarzy, zwłaszcza tych ostatnich dowodzi, że sytuacja jest dla nich zupełnie nowa, zaskakująca i że Kościół nie ma wypracowanych, sprawdzonych procedur postępowania w takich sytuacjach.
Ale też w rozmowach parafian, wychodzących po Mszy św. ze świątyni, usłyszeć można próby tonowania własnych, niejednokrotnie bardzo emocjonalnych refleksji. W ich postawie widać to, że obawiają się tego, by zbyt ostrymi wypowiedziami nie wykroczyć poza intuicyjnie wyczuwaną granicę wypowiadania swego zdania o Papieżu i decyzjach zapadających na szczytach Kościoła.
Kościół jest wstrząśnięty, ale czy również zmieszany i zagubiony? Czy tracąc w tak nagły i niespodziewany sposób sternika łodzi Piotrowej, stracił również jasność celu wędrówki i wynikający z niego azymut? Już przed rozpoczęciem konklawe nic na to nie wskazywało. Jego rezultat świadczy o czymś przeciwnym.
Przystanki w drodze
Komentując wybór papieża Franciszka, jeden z moich szczerze zatroskanych o Kościół katolicki znajomych stwierdził: "Szkoda tych ośmiu lat. Jakby go wybrali od razu po Janie Pawle II...". To kuszący sposób myślenia. Ale czy trafny? Nie mam takiej pewności.
Nawet najwytrwalszy i najsilniejszy pielgrzym nie wędruje nieustannie dzień i noc, piątek i świątek, lecz musi w swej wędrówce robić przystanki. Nie tylko dla regeneracji sił, ale również w celu spojrzenia wstecz, wieloaspektowego przeanalizowania dotychczas przebytej drogi, zweryfikowania poprawności trasy, ustalenia aktualnego punktu i wytyczenia, zaplanowania jak najprecyzyjniej następnego odcinka.
Tego rodzaju "zatrzymanie się" nie jest niczym dziwnym ani nadzwyczajnym w dziejach Kościoła. Po okresach bardzo dużego przyspieszenia w jego rozwoju i związanych z tym zmian niezbędny jest również czas spokoju, umożliwiający nie tylko ich upowszechnienie, akceptację, ale również skonsumowanie owoców podjętych decyzji i działań.
Problem zaczyna się wtedy, gdy konieczne spowolnienie, zmniejszenie aktywności i przyswajanie efektów wcześniejszej intensywnej aktywności trwa zbyt długo i zamienia się stopniowo w stagnację, a nawet swego rodzaju uśpienie. W swych liczących dwa tysiące lat dziejach Kościół w ten swoisty letarg zapadał wielokrotnie.
Zatrzaśnięty ewangeliarz
Są poważne symptomy, które wskazują na to, że z takim zjawiskiem mogliśmy mieć do czynienia w Kościele od pewnego czasu. Jego początków doszukiwać się można w końcówce pontyfikatu Jana Pawła II, a kontynuacji w minionych ośmiu latach. Przy czym trzeba od razu bardzo mocno podkreślić, że - podobnie jak w analogicznych sytuacjach w minionych stuleciach - źródła stagnacji nie stanowił Następca św. Piotra. Rodziło się ono przede wszystkim na rozmaitych szczeblach funkcjonowania kościelnej struktury, najczęściej w rezultacie ulegania pokusie wygodnictwa i tendencji do stawiania na pierwszym miejscu tzw. świętego spokoju.
Jednym z sygnałów, że mieliśmy do czynienia właśnie z taką sytuacją, były pojawiające się całkiem oficjalnie w wypowiedziach wysokich hierarchów kościelnych i w nie mniejszej skali na nizinach katolickiej wspólnoty głosy w stylu: "Jan Paweł II działał bardzo szeroko. Teraz czas na pogłębienie". Były to enuncjacje tylko pozornie mające związek z jednym z ostatnich wezwań sformułowanych przez papieża-Polaka - "Duc in altum - "Wypłyń na głębię". Faktycznie okazywały się one zgrabnym uzasadnieniem odkładania wioseł i ucinania sobie drzemki w ramach wykorzystywania wewnątrzkościelnej flauty. Wielu podświadomie zinterpretowało podmuch zatrzaskujący ewangeliarz na trumnie Jana Pawła II jako znak zamknięcia w życiu Kościoła pewnego bardzo męczącego, absorbującego mnóstwo sił oraz środków okresu i odetchnęło z ulgą.
Biurokracja a duszpasterstwo
W rezultacie zamiast w Kościele nieustannie idącym na krańce świata, aby głosić Ewangelię (zgodnie z Chrystusowym nakazem), zaczęliśmy się odnajdywać w Kościele nastawionym na trwanie, odcinającym kupony, nastawionym raczej rentiersko niż ekspansywnie.
Inercja, którą można dostrzec na wielu poziomach aktywności Kościoła, ma swoje źródło w schematach biurokratycznego myślenia, które przenika kościelne struktury i instytucje. Jak w wielu innych przedsięwzięciach, w których biurokracja zaczyna odgrywać znaczącą rolę, okazuje się ona dla Kościoła obciążeniem i hamulcem, a nawet narzędziem torpedującym wiele cennych i koniecznych inicjatyw. Stąd nie powinny dziwić pojawiające się oczekiwania, iż instytucja Kościoła wróci w pełni do swej służebnej wobec wspólnoty roli, a przestanie być celem sama dla siebie. Rzucany czasem postulat całkowitego odbiurokratyzowania Kościoła nie brzmi realnie, być może jednak okaże się niezbędne ograniczenie myślenia urzędniczego na rzecz prymatu myślenia duszpasterskiego w podejściu do każdego człowieka, który do Kościoła jako instytucji się zwraca.
Europocentryzm i statystyki
Rezultat konklawe podpowiada, że kolejna rewolucyjna dla wielu zmiana w kościelnych priorytetach będzie dotyczyła swoiście rozumianej geopolityki. Chodzi zwłaszcza o zmianę spojrzenia na rolę i miejsce Europy w Kościele powszechnym. Wciąż obecny w myśleniu licznych członków Kościoła katolickiego europocentryzm w świetle systematycznie publikowanych danych traci coraz bardziej swoje podstawy. Na Starym Kontynencie mamy do czynienia ze stałą tendencją spadkową, obejmującą podstawowe mierzalne czynniki życia Kościoła.
Tymczasem w skali globu wspólnota Kościoła katolickiego jest "na plusie". Katolików w skali globalnej przybywa, w niektórych miejscach na świecie rośnie także liczba powołań do życia kapłańskiego i konsekrowanego.
Z ogłoszonych w 2012 roku danych zawartych w "Annuario Pontificio" oraz "Roczniku Statystycznym Kościoła" wynika, że części świata, na których Kościół rozwija się najintensywniej to Afryka i Azja Południowo-Wschodnia. O stanie Kościoła katolickiego w Ameryce Południowej już po wyborze Ojca Świętego Franciszka niemal wszyscy zdążyliśmy się sporo dowiedzieć. To są tereny, gdzie można się uczyć w praktyce myślenia o Kościele w kategoriach ofensywnych i awangardowych.
Nadążanie bez rozluźniania
Składając rezygnację, Benedykt XVI zwrócił uwagę na to, że w dzisiejszym świecie zachodzi wiele gwałtownych zmian. Konieczność odczytywania znaków czasu, reagowania na nie i - w pewnym sensie - "nadążania" za światem jest dla wielu ludzi zatroskanych dzisiaj o Kościół oczywista. Jednak z perspektywy, którą można umownie nazwać "europejską", owo dotrzymywanie przez Kościół kroku szybko rozwijającemu się światu i odpowiadanie na stawiane przy tym wyzwania, miałaby polegać na wprowadzaniu poważnych zmian w dotychczasowym nauczaniu i "rozluźnieniu" zasad w takich kwestiach jak celibat, ochrona życia, kapłaństwo kobiet itp. Wybór kard. Jorge Mario Bergoglio dowodzi, że Kościół nie pozwolił się zepchnąć w tę stronę.
Co więcej, wydaje się, że Kościół przed wejściem w tę ślepą uliczkę w większym stopniu ochroni nie tyle negatywne doświadczenia innych wspólnot chrześcijańskich, ile własne sukcesy misyjne katolików osiągane bez czynienia żadnych odstępstw od nauki i zasad wypływających z Ewangelii. Warto też zwrócić uwagę, że w jednej z ostatnich publicznych wypowiedzi Benedykt XVI wzywał nie do odejścia od Soboru Watykańskiego II, lecz do jego "prawdziwej" realizacji.
Przed laty jeden z niedoszłych polskich premierów mówił o potrzebie "szarpnięcia cugli" w polskiej rzeczywistości politycznej. "Dziś musimy być bardziej radykalni niż wczoraj" - mówił. Wydaje się, że być może podobny sposób myślenia okaże się niezbędny w Kościele katolickim. Że wielu katolików - zarówno tych, którzy w codziennym świeckim życiu kierują się słowami Jezusa, jaki i tych, którzy mają władzę i głos decydujący - uzna, iż potrzebne są zdecydowane, mocne zmiany we wspólnocie i w instytucji Kościoła. Nawet jeśli te zmiany wbrew dotychczasowej wielowiekowej praktyce kościelnych instytucji nie będą miały charakteru ewolucyjnego (w myśl niepisanej reguły, że "młyny Kościoła mielą powoli"), ale stanowić będą gwałtowne "szarpnięcie" do przodu.
Patrząc na nowego Następcę św. Piotra, który wybrał jako znak swego programu, imię Franciszek, nie zdziwię się, gdyby rzeczywiście do tego zdecydowanego ruchu doszło.
Skomentuj artykuł