Cały ten zgiełk

(fot. H Assaf / sxc.hu)
Anna T. Pietraszek

Co roku w trzecią niedzielę września obchodzimy w Polsce Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. W roku, w którym tysiące Polaków manifestowało na ulicach w obronie katolickiej telewizji i w którym po raz pierwszy od lat pojawiły się transparenty z hasłami walki o wolność słowa, nie sposób uciec od pytania o wiarygodność mediów w naszym kraju.

"Cała ta praca. Cały ten zgiełk. Cały ten ból. Cały ten zwariowany rytm…". Ten cytat z popularnego filmowego musicalu idealnie pasuje dziś do opisu stanu mediów w Polsce. Wyścig szczurów do kasy, ot, wielce skrótowa próba podsumowania 22 lat od momentu tzw. transformacji ustrojowej kondycji polskich mediów.

Media zostały sprzedane na progu wybijania się do wolności naszej ojczyzny, na początku lat 90. ubiegłego wieku, sprzedane wydawcom, zachodnim kapitałom, ale i rodzimym inwestorom - udziałowcom, uczestnikom dokonującego się nowego sposobu zawłaszczania narodu, w całym przekroju społecznym. Nikt z nas nie wie na dobrą sprawę, kto tak naprawdę był kupcem czołowych, prywatyzowanych na gwałt dzienników krajowych, tygodników ilustrowanych etc., bo po dziś dzień też nie ma na ten temat publicznego dostępu do informacji handlowych, bankowych. Wiedza ogólnodostępna już wtedy, na początku okresu przemian państwa polskiego, była wiedzą niepełną albo po prostu zmanipulowaną. Dzisiaj przynajmniej wiemy więcej my, Polacy, tak kompletnie nieprzygotowani do wolności, do funkcjonowania gospodarki w wolnym kraju, do wolności rynkowej, do sprawiedliwości demokratycznej prawdziwie wolnego kraju. Jest to wiedza bolesna, boleśnie zdobywana, bo na własnym doświadczaniu, na sobie samych budowana.

Gdy czołowa prasa zdawała się nareszcie "nasza", ona jedynie uwalniała się spod komunistycznej, centralnej kontroli. Tak, zniknął urząd cenzorski, tak, szaleliśmy z poczucia wolności medialnej, można było publikować, co kto chciał, ale przypomnijmy sobie, jak krótki był to okres kształtowania się tytułów, zatrudniania dziennikarzy dobrze i radykalnie piszących, błyskotliwej, wykształconej młodzieży dziennikarskiej, redaktorskiej. Jakie łatwe było dziennikarstwo prasowe, radiowe, telewizyjne - wtedy! Przecież pracowaliśmy na bezdechu niemalże, w zachwycie naszym, wybranym w wolnych wyborach, prezydentem Lechem Wałęsą. Wszyscy wokół niego wydawali się nasi, wystarczyło przy nich gdzieś niedaleko być, trzymać się jak najbliżej gremiów rządzących, bo wszyscy i wszystko było nowe, nieznane, odkrywane.

Wolnościowi marzyciele

Dla zobrazowania jedynie podam z autopsji taki przykład. Rok 1992. Dostaję zlecenie na krótki, popularyzujący nowe zagadnienie program dla TVP. Program o systemie zarządzania państwem na wypadek wojen, zagrożenia, kataklizmów. Rozstrzygało się wtedy, czy będzie to system prezydencki, czy parlamentarny. Gdzież miałam szukać najbardziej kompetentnych znawców, jak nie w Akademii Obrony Narodowej? Już drugi rok byliśmy wolnym krajem, więc wydawało mi się, że wystarczy zadzwonić do generała komendanta, by umówić się na wywiad do kamery. Byłam zaskoczona, że zażądano zgody z Kancelarii Prezydenta na wjazd ekipy na teren w Rembertowie k. Warszawy, bądź co bądź, na teren "odmienionej" już uczelni.

Gdy wjeżdżaliśmy, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że… jesteśmy pierwszą ekipą rządowej TV wjeżdżającą za te dotąd hermetycznie przed cywilami zamknięte mury, okopy, kolczaste druty! Jakbyśmy przekraczali granice nieznanego lądu! Żaden dziennikarz cywilny nie miał wtedy, już po dwóch latach "wolności" , choćby elementarnej orientacji w tak podstawowej dla bezpieczeństwa narodu dziedzinie. Podobnie było w wielu innych obszarach - doświadczenie, głęboką wiedzę merytoryczną, jak i sam dostęp do najistotniejszych mediów mieli "fachowcy" wyhodowani w PRL-u, w totalitarnym kraju, w służalczych redakcjach, kontrolowanych przez SB oraz przez wywiad wojskowy. Faza przekształcania się korporacji medialnych, komunistycznych w kapitalistyczne, rzekomo demokratyczne, była całkowicie kontrolowana przez grupy wpływu, nacisku, tworzące się na przestrzeni półwiecza totalitarnej władzy. Czy ktokolwiek z nas, marzycieli wolnościowych - dziś powiemy: naiwniaków narodowych - dysponował finansami z legalnego, własnego źródła, wystarczającymi na założenie prywatnej TV czy rozgłośni lub dziennika? Myślenie nasze było naiwne, usprawiedliwione stanem naszych postkomunistycznych umysłów, że oto np. niemiecki inwestor pozwoli nam pisać, tworzyć ku chwale polskiego narodu, by wspomagać medialnie odbudowywanie od podstaw naszej wolnej ojczyzny, jej edukacji i wręcz potęgi. Krótki to był czas złudzeń. Patriotyczne tytuły, wydawane z prywatnych środków dziennikarzy postsolidarnościowych, były zgrzebne, niskonakładowe, szare, w zalewie kolorowych, lśniących wydawnictw komercyjnych, szybko padały na tak konkurencyjnym rynku.

Na komercyjnym rynku

A media radiowo-telewizyjne? W porywie serc udało się w 1992 r. stworzyć ustawę medialną, z jej pięknym zapisem o obowiązkach misyjnych mediów, szczególnie publicznych. Powstała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i zaczęły się boje o koncesje. I tu weszli posiadacze niebotycznych kwot, niezbędnych na koncesje, na nowoczesny sprzęt elektroniczny, na podkupowanie najlepszych dziennikarzy, operatorów, montażystów. W 1994 r. TVP stała się spółką, lecz pierwszym problemem nie była lustracja redaktorów, dyrektorów, prezesów, ale… natychmiast pojawiły się wymagania konkurencyjności, zwodnicze zasady udziału w komercyjnym rynku, zupełnie obcym telewizjom publicznym, misyjnym na całym świecie (funkcjonującym w oparciu o finanse publiczne, nie komercyjne, a więc zgoła nie misyjne!). Tamte lata przesądziły o dzisiejszej sytuacji mediów w Polsce. Cała wyjściowa strategia została wtedy wprowadzona w życie, zorganizowane zostały ośrodki kontroli, tyle że pod innymi szyldami niż w totalitaryzmie, ale tworzone przez grupy tych samych ludzi, można rzec "z piekła rodem", z komunizmu.

Dla odbudowania mocnej, niezależnej, nieuwikłanej w obce interesy i wpływy Polski konieczna była odbudowa mentalności narodowej. Do tego były niezbędne media. Jedynym prawdziwym, wielkim źródłem mocy restaurowania godności Polaków i tworzenia nowej, niezależnej świadomości był Jan Paweł II, a z nim Kościół prowadzony przez prymasa Stefana Wyszyńskiego. Byli i duchowni niewahający się dać ofiarę życia, za prawdę i naród. Jednak po roku 2000, w ostatnich latach życia Jana Pawła II, decydenci medialni, szczególnie telewizyjni, wykorzystywali każdą okazję do uwiarygadniania się na tle, tak - na tle - osłabionego chorobą Ojca Świętego. Pozowali do zdjęć, niczym w kampaniach wyborczych, w kosztownych transmisjach telewizyjnych wypełniali cały ekran, gdy Jan Paweł II bywał gdzieś tam, w oddali, przyczynkiem do kolejnych pokazówek. Widzowie chłonęli słowa Ojca Duchowego, ale w dysonansie z obrazem…

Jaki człowiek - takie dzieło

Za wszystkim i tak stoi człowiek. Jaki jest on, takie będzie jego dzieło. Zdeprawowany, skorumpowany, zdeterminowany, mający jeden cel: władzę i pieniądze, nie cofnie się przed żadnym, nawet najpodlejszym krokiem i - przesłaniem płynącym z jego "dzieł". To stąd tak jawne posługiwanie się najbardziej podłymi środkami w mediach takimi, jak: manipulacja, dezinformacja, perwersja kłamstwa, publiczne oczernianie, upokarzanie ludzi i zjawisk. Wreszcie - dezintegracja społeczna. Od dramatu smoleńskiego nic już w mediach nie jest jasne, proste w swojej prawdzie. Ostatnie rzetelne programy i filmy dokumentalne kreujące dobre przesłania zniknęły w ciągu kilku dni (!) po tej tak straszliwie tragicznej i nagłej zmianie władzy tak w państwie, jak i za tym idącej - w mediach. To nie pomstowanie, to fakty - dla zobrazowania, naczelnym redaktorem poczytnego pisma i wpływowym dziennikarzem jednej z TV zostaje protegowany gen. Izydorczyka, szefa Wojskowych Służb Informacyjnych w latach 1992-1994, a wielu innych "dziennikarzy" zasłużonych dla "przemian" wprowadzonych dzięki stanowi wojennemu, wyspecjalizowanych m.in. w technikach dezintegracyjnych (wykładanych w spec-szkole w latach 80. ubiegłego wieku), dezinformacyjnych "na stan W" (ćwiczonych do końca lat 80. w LWP i jego służbach) itp. zajmuje lukratywne stanowiska i realizuje programy w mediach publicznych, komercyjnych, czy też pełni wpływowe funkcje w poważnych biurach prasowych wielu instytucji publicznych. A prawicowe pisma, aby utrzymać się na rynku, choć istotnych jest już tak niewiele, chwytają się niemal brukowych, nasączonych sensacjami, środków wypowiedzi, zdają się korzystać z "odgórnego przyzwolenia", podsycając ogólnonarodowe lęki. Niestety, to częsta metoda dla utrzymania wysokich nakładów. Oby bezwiednie, ale jednak przykłada się ta prawa strona do utrwalania niemal powszechnego strachu egzystencjalnego, a to także sprzyja prymitywnym metodom prostackiej, zakłamanej władzy. Strach i zniewalanie umysłów tak masowo praktykowane były na nas przez komunistów aż pół wieku. Jak bardzo boimy się powrotu do tamtych strasznych czasów, a praktycznie niemal w nich tkwimy…

Już bolszewicy doceniali znaczenie prasy, ale do manipulowania nią trzeba było wpierw zwalczyć analfabetyzm, więc skupili się przede wszystkim na środkach wizualnych - do mocy ołtarza podnieśli rangę kina, filmu - celem przebudowywania mentalności narodowej w nową, agresywną, pełną pokrętnego zła i zakłamaną mentalność bolszewicką. Lenin i Stalin finansowali bez ograniczeń najkosztowniejsze, masowe produkcje filmowe - propagandowe. Obłudę technik goebbelsowskich jakoś łatwiej nam dostrzegać, znane słynne "kłam, oczerniaj, zawsze coś zostanie z tego" jest w dzisiejszych mediach szeroko stosowaną metodą, wręcz środkiem wyrazu polskich dziennikarzy. Aby tak "pracować", trwać w "tym zwariowanym rytmie, w tym zgiełku" wytwarzanym bez skrupułów, dla służenia władzy i dla pieniędzy, trzeba być człowiekiem bez sumienia.

Dziennikarskie sumienie

Dziennikarze sumień jeszcze egzystują na obrzeżach głównych mediów, w imieniu czytelnika, dla dobra widza… najgorzej wynagradzani, okrywani milczeniem publicznym i tak skazywani na niebyt medialny… albo ostatni ci, którzy angażują się w wydającą się beznadziejną walkę o prawa bytu dla ostatniej, jedynej telewizji katolickiej. I ta bitwa o Telewizję Trwam ukazuje w pełnym świetle stan polskich mediów, dzisiaj - wszystko opanowane, zdawałoby się, i tylko jedna, mała, skromna technologicznie telewizja prawdy i sumienia! I o nią cały ten zgiełk!

To ostatnia chwila, by uratować media katolickie w Polsce. Cały wysiłek Kościoła i wiernych powinien zostać zaangażowany we wsparcie TV Trwam, w rozbudowę rozgłośni katolickich i katolickiej prasy. Ale media katolickie nie mogą być hermetyczne, tworzone w kryptach kościelnych, nie jedynie pobożne, muszą być otwarte na szeroki świat, z jego problemami i polityką. Ten rynek jest zagubiony we własnych lękach środowiskowych, zdławiony finansowo, rozproszony nie tylko regionalnie (diecezjalnie), ale wręcz parafialnie, adresowany do coraz bardziej kurczących się grup odbiorców. Jest to ostatni moment na przemyślenie możliwości utworzenia koncernu medialnego Kościoła w Polsce. Póki są dziennikarze rozumiejący przesłanie orędzia papieża Benedykta XVI na Dzień środków Społecznego Przekazu ze stycznia tego roku, w którym głosi konieczność równowagi słowa i… "milczenia", dla uzyskania lepszej głębi rozumienia drugiego człowieka, dla pogłębienia umiejętności słyszenia ludzi, ludzkich serc, ich pragnień, cierpienia, nadziei, potrzeby sprawiedliwości…

Pozwalamy sobie, godzimy się na powszechne zacieranie słów Jana Pawła II, tak jasno oświetlających nam niegdyś drogę ku wolności, w dużo gorszych warunkach realnych niosły one nam moc ducha i budziły zdeptane poczucie obywatelskiej, człowieczej godności. Przypomnę tylko, jako puentę rozważań nad sytuacją mediów dzisiaj w Polsce, jego słowa: "(…) może zmienić się struktura polityczna lub ustrój społeczny, lecz bez zmiany serc i sumień nie zostanie osiągnięty sprawiedliwszy i trwały porządek społeczny (…) trzeba stworzyć cywilizację prawdy i miłości! (…) aby nie konać, nie zamierać w niepohamowanym egoizmie, w ślepej obojętności na ból innych. (…) budujcie, zawsze i niestrudzenie, taką cywilizację!".
Nie dopuśćmy, by ogłuszył nasze sumienia ten koszmarny medialny wszechobecny zgiełk.

Autorka jest dziennikarką, filmowcem TVP, autorką ok. 190 filmów i reportaży oraz wiceprezesem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

"(...) Słowo i milczenie. Nauczyć się komunikowania znaczy zdobyć umiejętność słuchania, kontemplacji, a nie tylko mówienia. Jest to szczególnie ważne dla tych, którzy pracują na polu ewangelizacji: zarówno milczenie, jak i słowo są istotnymi i nieodłącznymi elementami działań podejmowanych przez Kościół w dziedzinie środków przekazu, by na nowo głosić Chrystusa we współczesnym świecie. Maryi, której milczenie «pozwala słuchać słowa i sprawia, że ono owocuje» zawierzam całe dzieło ewangelizacji, prowadzone przez Kościół za pośrednictwem środków społecznego przekazu“.

Watykan, 24 stycznia 2012 r., święto św. Franciszka Salezego

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Cały ten zgiełk
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.