Jean Vanier odmienił życie najbardziej pogardzanych

(fot. youtube.com)
Anne Sophie-Constant

"W jednym miejscu młody człowiek na strychu, przywiązany łańcuchem. W innym wysokie szare mury, kraty, puste sale o gołych ścianach, w których dziesiątki fantomów w piżamach wpatrują się w pustkę" - tak wyglądały szpitale psychiatryczne, dopóki nie pojawił się tam młody profesor filozofii, Jean Vanier.

Vanier po raz pierwszy spotyka się z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie w 1963 roku, ma wtedy 35 lat. Jest poruszony prostotą i otwartością na Boga osób z upośledzeniem umysłowym: "One odpowiadają temu, mówi dziś Jean Vanier, kim są dla niego prawdziwi uczniowie Jezusa, pokorni i ubodzy, otwarci na działanie Ducha. Widzi w nich maleńkie dusze, które oddają się Jezusowi tym, co jest najistotniejsze - sercem".

Pierwsze spotkanie

Z pierwszego spotkania z rezydentami Val fleuri, w Boże Narodzenie 1963 roku, młody filozof wyszedł z mieszanymi uczuciami. Przestraszył się. To był ten sam strach, którego doświadcza po dziś dzień, odwiedzając więzienia, leprozoria, wszystkie inne zamknięte, oddzielone światy. Ale z lękiem mieszają się inne emocje. Buntu, a także przyciągania.

DEON.PL POLECA

Ogarnia go bardzo obce, dziwaczne uczucie - trudne do rozpoznania i nazwania. Tak, jakby przeszedł przez drzwi, przekroczył granicę nie tylko krat, ale też inną - głębszą, niewidzialną, być może tkwiącą w nim samym.

Czuje się, jakby przebywał w innym świecie, destabilizującym, niepokojącym. W normalnym świecie wie, co należy robić, jak się zachować, ale tutaj nie wie już nic. Jest tym bardziej zdezorientowany, że jest święto.

Wystawiana jest sztuka teatralna. W tej grze ról, iluzji, nikt nie jest tym, kim się zdaje. Wszystko to wydaje mu się tak dziwne. Nie ma pojęcia, co myśleć ani co robić.

"To było przyciąganie i strach, mówi. Przyciąganie i odpychanie. Przyciąganie ku tajemnicy i odrzucenie wobec tego, co jest anormalne. Ale ponad wszystkim, co mnie pociągało, był ich krzyk o przyjaźń. Oni wszyscy krążyli wokół mnie jak pszczoły wokół kwiatów. Dotykali mnie, pytali: «Przyjdziesz znowu nas odwiedzić?».

Usłyszałem ten niemy krzyk. Był jak ogromne wołanie o więź. Coś niezwykle delikatnego, o niewiarygodnej łagodności... Między nimi była pewna przemoc, ale w stosunku do mnie było to wołanie, ten krzyk, bym został ich przyjacielem. Właśnie ono głęboko mnie poruszyło. Wyjeżdżałem do Kanady, by wykładać, ale wiedziałem, że wrócę. Nie wiedziałem jeszcze gdzie ani jak, ale miałem poczucie, że coś się wydarzy, że wystarczy pozwolić się poprowadzić".

Rzeczywiście, Jean Vanier wraca następnej wiosny. Spotyka ojca Thomasa i po wprowadzeniu przez doktora Préauta, który jest osobistością w Oise, odwiedza ośrodki i szpitale psychiatryczne, spotyka zrozpaczonych rodziców. Jest zdruzgotany tym, co odkrywa. Świat opuszczenia i nędzy. Przemocy i wykluczenia.

W jednym miejscu młody człowiek na strychu, przywiązany łańcuchem. W innym wysokie szare mury, kraty, puste sale o gołych ścianach, w których dziesiątki fantomów w piżamach wpatrują się w pustkę. Opiekunowie i władze robią bez wątpienia wszystko, co mogą, ale mężczyźni skierowani do przepełnionych przytułków marnieją, pozbawieni aktywności i nadziei.

Wszędzie czuje to samo oczekiwanie, wszędzie słyszy ten sam krzyk: "Czy mnie kochasz? Czemu nie jestem taki jak moi bracia, moje siostry, którzy ożenili się i wyszły za mąż i mieszkają w domu? Dlaczego jestem tutaj?".

Odpowiedź

Młody profesor filozofii nie stara się odpowiedzieć na liczne "dlaczego". Cała jego filozofia pozostaje niema. Nie szuka gwałtownie jakichś ogólnych wyjaśnień ani nie rzuca się w działanie na wielką skalę, nie proponuje żadnego programu założycielskiego, ani karty, ani strategii.

Nie pada żadna propozycja rozwiązania problemu, który stawiają przed nim te tysiące wydziedziczonych osób, nie istnieje żaden plan.

Ale Vanier angażuje się. "Czy mnie kochasz? Czy ktoś mnie kocha?" - Ten krzyk go prześladuje. "Tak, ja cię kocham i zapraszam cię, abyś żył razem ze mną". Decyzja zostaje podjęta. Wydaje się zakrawać na jakieś kpiny, szyderstwo. Jest nieadekwatna do potrzeb. Osiedli się w Trosly, nieopodal ojca Thomasa, kupi dom i zaprosi kilku mężczyzn, upośledzonych i bez rodzin, aby z nim zamieszkali.

Jean Vanier wie, że dokonał ruchu nieodwracalnego. Nie ma już mowy, by któregoś dnia odesłać z powrotem do przytułku tych, których przyjmie. Angażuje zatem całe swoje życie. Marynarz rzuca kotwicę, ostatecznie. W istocie rezygnuje w ten sposób z wielu rzeczy. Z nauczania, które właśnie odkrył, z przyjemności bycia słuchanym, wyjaśniania, przekonywania. Z podróży. Swojej wolności, tak cennej.

Nie będzie mógł już nigdy więcej załadować swojego małego samochodu trzema pakunkami i czterema książkami i samotnie wyruszyć na spotkanie przygody. Rezygnuje także ze swojej samotności, tak płodnej, tak spełnionej, która czyniła go tak szczęśliwym. Ale narodziła się Arka. Ciekawy założyciel, ciekawe dzieło!

Ta modlitwa jest całym jego programem:

"O Maryjo, pobłogosław dom nasz, Prosimy Cię, zachowaj go w czystym sercu swym.

Niech się stanie prawdziwym ogniskiem, Schronieniem dla Twych biednych i maluczkich.

Niech znajdą w nim źródła życia i nadziei.

Niech będzie schronieniem dla tych, których doświadczasz, By znaleźli tutaj radość, pocieszenie.

Panie, błogosław nam rękoma Twoich biednych, Panie, uśmiechnij się w spojrzeniu Twoich biednych.

O Maryjo, otwórz nasze serca, Niech będą ciche i pokorne,

Zawsze gotowe przyjąć z miłością i współczuciem Wszystkich biednych, których do nas posyłasz.

Daj nam serca pełne pokoju, Byśmy ich kochali, służyli, byli pojednaniem.

Pomóż nam widzieć w braciach, którzy cierpią, Żywą obecność Jezusa pokornego.

Panie, błogosław nam rękoma Twoich biednych, Panie, uśmiechnij się w spojrzeniu Twoich biednych.

Panie, któregoś dnia do królestwa Twoich biednych przyjmij nas. Amen".

Filozofia Vaniera

Jean Vanier nie jest takim ignorantem w świecie psychiatrii i psychoanalizy, jak skłonny był twierdzić. Doktor Thompson, przyjaciel ojca Thomasa, którego odwiedzał w Wodze Żywej, jest pionierem w zakresie "terapii przez przyjaźń".

Należy do środowiska podważających psychiatryczne praktyki higieny umysłowej, a zwłaszcza lobotomii i elektrowstrząsów, które z braku skutecznych leków były tak bardzo popularne od lat czterdziestych. Dla swojego dzieła w Trosly Jean Vanier ma poparcie także doktora Préauta, renomowanego psychiatry.

Zresztą, młody założyciel będzie zawsze bardzo dbał o to, by otaczać się ludźmi kompetentnymi. Nie jest ani trochę naiwny - wyraźnie oddziela to, co nazywa "współczuciem-kompetencją", od "współczucia-współczucia" oraz często i stanowczo mówi, że gdy kogoś bolą zęby, trzeba zaprowadzić go do dentysty, a nie mówić mu "kocham cię".

Jean często mówi, że "Lud Arki", lud osób z upośledzeniem umysłowym, to najbardziej pogardzana grupa na ziemi. Poświęcił swoje życie tym, z którymi nikt się nie liczy, których użyteczności ani wartości nikt nie dostrzega, których trzyma się z daleka od ludzkich spojrzeń, a nawet kwestionuje się ich status istoty ludzkiej.

Na wszelkie sposoby starał się przywrócić im godność, uhonorować ich, przywołując w tym celu zdanie świętego Pawła: "Raczej nawet niezbędne są dla ciała te członki, które uchodzą za słabsze; a te, które uważamy za mało godne szacunku, tym większym obdarzamy poszanowaniem".

To właśnie w taki sposób i dlatego narodziły się Arka oraz Wiara i Światło - aby otoczyć szczególnym szacunkiem i troską tych, którzy uważani są za najmniej godnych szacunku.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jean Vanier odmienił życie najbardziej pogardzanych
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.