Kościół w Polsce wg Dudycza

Kościół w Polsce wg Dudycza
(fot. Lawrence OP/flickr.com)
Zdzisław Wojciechowski SJ

Na początek krótkie streszczenie. Jaki jest Kościół w Polsce opisany przez Jarosława Dudycza? Tym co najbardziej go wyróżnia jest polskość. Jego etniczność, która całkowicie zawładnęła i podporządkowała sobie wszystko – teologię, katechezę, kaznodziejstwo a nade wszystko liturgię. Polskość wyrugowała jedno z najważniejszych znamion Kościoła – jego katolickość, powszechność. Nie gromadzi on ludzi różniących się etnicznie, polityczne czy kulturowo tylko jednorodną, narodową, ksenofobiczną i antysemicką wspólnotę. Dla ochrony swoich interesów politycznych funkcjonariusze bożka polskości opanowali przede wszystkim liturgię katolickiej Eucharystii, dokonując jej destrukcji. Nie jest już ona przestrzenią obecności i działania Boga, uobecnianiem misterium śmierci i zmartwychwstania Jezusa, nawiązywaniem mistycznej wspólnoty z Nim. W miejsce Ewangelii i nauki Kościoła pojawiła się mitologia, Jezus z prywatnych objawień, Jezus siostry Faustyny, lukrowany Jezus rozmaitych legend i ludowych obsesji. Najważniejszy jest teraz kapłan, kreator, demiurg, który ma władzę dowolnego używania liturgii niczym modeliny do modyfikowania rzeczywistości sakralnej na własną lub najczęściej narodową modłę.

Konkluzja młodego księdza z zachodniej Polski, z którą autor się zgodził i na której zbudował cały swój wywód, brzmi wyjątkowo pesymistycznie. „Mało kto odprawia mszę jak Kościół przykazał, większość urządza ideologiczną hucpę. To jest największa tragedia Kościoła w Polsce, że on jest strasznie lokalny, upaprany w lokalne spory, w małe rzeczy, i ten szkodliwy lokalny nacjonalizm wnosi do liturgii. Polski ksiądz po prostu musi kochać Polskę i musi to wyrażać w liturgii. Na inną perspektywę bardzo często nie ma miejsca. Choćby ksiądz był najporządniejszy, miał największą wiedzę i wiarę, choćby chciał dać wiernym porządną liturgię, która by im ukazała Chrystusa, to mu nie pozwolą koncelebransi albo sami wierni czy nawet organista. Zawsze znajdzie się ktoś, kto na mszy albo zaśpiewa „Rotę”, albo wniesie sztandary do kościoła, albo powie, kto jest prawdziwym Polakiem, a kto nie”.

I dalej: tak tragiczny stan rzeczy aprobują biskupi, pasterze Kościołów lokalnych. „Ani razu hierarchowie nie występowali przeciw niemu, nie starali się go rozwiązać, niemal wcale nie dostrzegali”. Podobnie postępuje intelektualna elita Kościoła (profesorowie teologii). Nie potrafili oni merytorycznymi argumentami przeciwstawić się zanegowaniu bóstwa Jezusa Chrystusa przez eks – kapłana i profesora teologii. Nie potrafili też przeciwstawić się negatywnym trendom pojawiającym się w kulturze czy filozofii inicjując nowatorskie projekty teologiczne. W domyśle nie dostrzegają też systematycznego procesu niszczenia sfery sacrum i instrumentalnego wykorzystywania liturgii do celów świeckich, politycznych i jemu się nie przeciwstawiają.

Wg autora ten stan „jest już dowodem kompletnego zagubienia Kościoła, zatracenia świadomości wiary, zatracenia tożsamości. Jeśli liturgia ma się kiepsko, trudno, żeby sytuacja pastoralna miała się dobrze. Skoro źródło jest zabrudzone, to i strumienie są niezbyt klarowne, nieczystości rozlewają się na wszystkie sfery kościelnej pracy”.

DEON.PL POLECA

Mam nadzieję, że oddałem dobrze intencje autora i że taki jest właśnie wg Niego Polski Kościół i że tacy są polscy kapłani. Nieliczne wyjątki, które chciałyby inaczej celebrować liturgię nie mają szans. Inni im nie pozwolą. Nie pozwoli im narodowy sznyt Kościoła w Polsce. Sami zaś są na tyle słabi duchowo, moralnie i charakterologicznie, że nie stać ich na odwagę w stylu św. Piotra i innych Apostołów, którzy Sanhedrynowi, najwyższej władzy Żydowskiej powiedzieli: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29).

Czy Kościół w Polsce jest taki, jakim opisał go Jarosław Dudycz? Czy rzeczywiście liturgia sprawowana w kościołach w Polsce to „pogański spęd”? Kościoła opisanego przez Jarosława Dudycza po prostu nie ma. Ja takiego Kościoła nie znam. Nie spotkałem takiej „religijności” ani w Warszawie, ani nigdzie indziej. Zapewne nie oznacza to, że nie zdarzają się wyjątki. Pewnie tak, i to jest smutne a nawet naganne. Przykłady, na które powołuje się Autor są, dzięki Bogu, marginalne. Ja zwróciłbym uwagę raczej na problem pomniejszania czy zawłaszczania świętości i boskości sprawowanej liturgii Eucharystii w innej, bardziej powszechnej, formie. Na przykład kiedy wizytującego parafię księdza biskupa wita się lub żegna pompatycznymi przemówieniami w czasie Eucharystii. Albo kiedy liturgia sprawowana jest niechlujnie, pospiesznie i byle jak. Kiedy „zagaduje się” Mszę Świętą długimi i najczęściej zbędnymi komentarzami, kiedy ogłoszenia parafialne trwają 15-20 minut, w czasie których wyczytuje się, ile dana rodzina dała na remont kościoła (lub czytane są zaraz po Modlitwie Powszechnej, bo po Komunii świętej parafianie wychodzą z kościoła). Albo kiedy ksiądz przed ofiarowaniem zdejmuje ornat i zbiera tacę, po czym ubiera się i dalej kontynuuje liturgię. Kiedy Msza święta traktowana jest jako element uroczystości państwowej, na którą przychodzą niewierzący lub walczący z wartościami chrześcijańskimi parlamentarzyści lub urzędnicy (propagujący aborcję, związki homoseksualne itd.); skonfliktowani ze sobą politycy obecni na Eucharystii, czasem prawie siedzący obok siebie, którzy w ramach przekażcie sobie znak pokoju nie widzą siebie, nie czynią kroku ku przebaczeniu, ale za chwilę idą do Komunii świętej; księża, którzy nie przygotowują się do homilii lub popełniają inne grzechy na ambonie.

W „Więzi” z lipca 1997 roku ukazał się artykuł Bożeny Matuszczyk adiunkta Katedry Języka Polskiego na KUL-u pt.: "Siedem grzechów głównych polskiego kaznodziejstwa". Oto one: negatywizm - narzekanie (nastawienie bardziej na tępienie postaw i wartości nie akceptowanych niż prezentacja pożądanych); normatywizm (nadużywanie wyrażeń typu: trzeba, należy, powinien, musieć itd.) albo moralizowanie, w tym lęk przed wolnością a umiłowanie zakazów i nakazów, także administracyjnych); brak odniesienia egzystencjalnego do codzienności; brak konkretnych wskazań i wzorców postępowania; doktrynalizm (kazanie jako teologiczny wykład lub gorzej jako indoktrynacja z pod hasła Bóg i Ojczyzna); niekomunikatywność oraz brak wyraźnie zarysowanego tematu.

A brudne obrusy, bielizna kielichowa, kiepski, czasem nawet nie liturgiczny śpiew, sztorcowanie ministrantów, wiernych, ubiór wiernych (czasem taki jak na piknik czy nawet plażę), plaga spóźniania się, itd. Czy takie zachowania nie sprawiają, że liturgia traci blask, nie pociąga ku Bogu, nie uskrzydla, nie tworzy z Nim mistycznej więzi? Czy nie gorszą? Dlaczego Autor tekstu o destrukcji liturgii dostrzegł jedynie tę najbardziej marginalną, a pominął milczeniem te najbardziej powszednie, więc tym groźniejsze jej formy?

To właśnie takie „niewinne” zachowania sprawiają, że umniejsza się Boga i Jego świętość. Zamiast otwierać się na Jego Słowo i działanie, zamiast Go adorować i wielbić, dziękować i prosić wkrada się autokreacja, chęć dostosowania Boga do swoich i wiernych potrzeb. Doświadczenie pokazuje, że tam gdzie liturgia jest skracana, odwalana jako kolejny obowiązek urzędnika kościelnego tam zmniejsza się liczba wiernych. I odwrotnie, gdzie jest ona celebrowana z pełnym ceremoniałem, powagą, bez pośpiechu, z dobrym śpiewem, z chwilami ciszy i adoracji tam wiernych przybywa nawet jeśli czasowo jest ona dłużej sprawowana. Wiem to z własnego doświadczenia jako wieloletni duszpasterz akademicki. Wiem to także z rozmów z licznymi osobami, które przyjeżdżają z całej Warszawy i okolic na Eucharystię do Dominikanów na Służewie. Przyjeżdżają, bo tam sprawowana jest ona tak, że staje się prawdziwym spotkaniem z Bogiem.

 

Drugi zarzut, jaki mam do artykułu p. Jarosława Dudycza to brak odpowiedzi na pytanie: a co możemy zrobić, żeby przeciwdziałać desakralizacji liturgii. Pół zdania – księża niech się nauczą odprawiać mszę to za mało. Można się dobrze nauczyć odprawiać Mszę świętą i Ją dobrze celebrować. Jednak samo dobrze wykonywane rzemiosło nie wystarczy jeśli kapłan (także wierny) nie będzie święty, bardzo mocno i głęboko kochający Boga, otwarty na Jego natchnienia, na Jego Słowo, dalej, jeśli swoim życiem nie będzie pokazywał, że Bogu i Jego woli jest posłuszny.

Kardynał Joseph Ratzinger, jeszcze jako Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, w swojej książce „Duch liturgii” pisze, że do dobrego oddawania czci Bogu „przynależy nie tylko kult Boży, liturgia w ścisłym sensie tego słowa, lecz również życie zgodne z wolą Bożą, będące niezbywalną częścią właściwego uwielbienia Boga”. Jeśli życie codzienne celebransa nie będzie zgodne z wolą Boga to sprawowana przez niego Eucharystia nie będzie pociągała wiernych ku Bogu, nie będzie otwierała ich na żywą przyjaźń z Bogiem. Jeśli moja osobista więź z Bogiem będzie żywa i mistyczna to będę także i w czasie Eucharystii o niej świadczył, pokazywał, że jest ona możliwa dla każdego. Jak sprawić, abyśmy wszyscy – kapłani i wierni – byli święci, ożywiani bliskością Boga, doświadczający Jego mocy? W tym pytaniu zawarta jest sugestia jak wygląda w naszym życiu osobista, przedłużona modlitwa, lektura i medytacja Bożego Słowa, lektura duchowa, z jakim nastawieniem i przygotowaniem idę na Eucharystię, jaka jest jakość naszych corocznych rekolekcji, okresowych dni skupienia itd. Od tego wszystkiego zależeć będzie jak będziemy sprawować czy uczestniczyć we Mszy świętej.

Myśl kard. Ratzingera o bliskiej więzi między liturgią a codziennością zgodną z wolą Boga odsyła nas do społecznego wymiaru naszej wiary. Wiara jako żywa więź z Bogiem wyraża się aktami modlitwy osobistej i liturgicznej. Wiara jest też postawą wobec konkretnych spraw dotykających pojedyncze osoby, większe grupy i społeczności, czy też dotyczących spraw globalnych. Z chrześcijańskiej antropologii wyrastają konkretne propozycje oraz projekty społeczne i polityczne. Wiara nie ma więc tylko wymiaru osobistego, lub prywatnego ale ma także wymiar społeczny, polityczny, ekonomiczny, kulturowy. Dlatego Kościół w ciągu swej historii, a zwłaszcza w XIX i XX wieku, niejako w reakcji na problemy społeczne wynikające z industrializacji, urbanizacji, informatyzacji itd., wypracował zasady, kryteria osądu i wytyczne do działania. Wraz z wnioskami wynikającymi z badania znaków czasu tworzą one korpus Katolickiej Nauki Społecznej (dalej KNS). Dysponując takimi narzędziami teologicznymi i społecznymi Kościół wobec życia społecznego pełni role krytyczną i prorocką, wypowiadając się w kwestiach dotyczących człowieka, jego godności, niezbywalnych praw, sprawiedliwości czy dobra wspólnego. Nauczanie Kościoła nie jest z tych racji nigdy ahistoryczne, zawsze wnika w konkretną rzeczywistość danej społeczności, narodu czy państwa.

Jak wygląda w naszym Kościele znajomość i stosowalność w życiu codziennym zasad, kryteriów osądu i wytycznych wypracowanych przez KNS? Z tej perspektywy patrząc na Kościół w Polsce nie mamy czym się pochwalić. Owszem mamy w placówkach akademickich jedną katedrę i jeden zakład KNS. Wydaje się, że w każdym Seminarium Duchownym są wykłady z tego zakresu. Należałoby zakładać, że przeciętny polski kapłan wie czym jest społeczne nauczanie Kościoła i umie się nim posługiwać, dokonując aplikacji ogólnych zasad i kryteriów do szczegółowych wydarzeń społecznych. Wydaje się jednak, że świadomość społecznego wymiaru wiary w niewielkim stopniu widoczna jest w zwyczajnym nauczaniu, czyli katechezie, kazaniach, prasie katolickiej, czy w programach katolickich w radiu i telewizji.

Latem zeszłego roku w rozmowie prywatnej z pewnym biskupem ordynariuszem, którego znam z czasów pobytu na KUL-u, zapytałem dlaczego Episkopat nie reaguje na szczegółowe kwestie społeczne lub nie inicjuje pogłębionej refleksji w tak ważnych kwestiach jak bezrobocie, korupcja, własność prywatna (państwo nie chce zwrócić prawowitym właścicielom tego, co nieprawnie znacjonalizowano po II wojnie światowej), ludzka przedsiębiorczość hamowana przez biurokrację, zakres bezpłatnego dostępu do opieki medycznej, szkolnictwa, kwestia zapłodnienia in vitro itd.? Usłyszałem, że Kościół nie dysponuje odpowiednimi zespołami specjalistów, którzy mogliby takie stanowisko wypracować. Poza tym trudno jest w tak dużym zespole jakim jest Episkopat wypracować dokument na jakiś temat szczegółowy, który by zadowolił wszystkich biskupów, a jeszcze bardziej świeckie gremia.

Dlatego także kaznodziejstwo ma u nas charakter biblijno-dewocyjny (lub moralizujący) z naciskiem na indywidualnego słuchacza, a w niewielkim stopniu pojawia się odniesienie do wymiaru społecznego i politycznego. A szkoda, bo KNS ma w różnych kwestiach wiele cennych propozycji do zaproponowania. Bardzo reprezentatywnym przykładem takiej postawy jest książka „Kapitał. Mowa w obronie człowieka”, autorstwa monachijskiego kardynała Reinharda Marxa.

Z drugiej strony pewna cześć kapłanów zdając sobie sprawę, że wiara ma także wymiar społeczny, zamiast aplikować Ewangelię czy szerzej Boże Słowo w postaci zasad, kryteriów ocen i konkretnych dyrektyw moralnych do życia społecznego, politycznego czy ekonomicznego, włącza się w aktualny spór polityczny, opowiadając się za jednymi przeciw drugim. Taka aplikacja nauki Kościoła do wymiaru społecznego i politycznego jest sprzeczna z tym, co Kościół rozumie przez swe społeczne nauczanie. Jest ponadto nadużyciem w stosunku do misji jaką ma Kościół w społeczeństwie jako ponadpartyjnego autorytetu danego przez samego Boga. Jego misja wyraża się w zwyczajnym nauczaniu w postaci encyklik, adhortacji, listów apostolskich i polega na dawaniu orientacji, drogowskazów, punktów odniesienia dla oceny całości życia społecznego i politycznego.

Jeśli mimo to jakiś kapłan angażuje się w bieżący spór polityczny, Kościół przestaje być powszechnym – katolickim a staje się partyjnym (pars-część). Wtedy też nie należy się dziwić, ani oburzać, gdy Kościół jest traktowany jako polityczna strona sporu, której nie trzeba słuchać z uwagą jako autorytetu moralnego i z którym należy walczyć metodami politycznymi, traktując Go jako swego przeciwnika.

Problemem nie jest aplikacja nauczania Kościoła do życia społecznego i politycznego, bo to należy czynić. To wynika z istoty misji Kościoła. Problemem jest natomiast jak się to robi (stosowalność). Dla Kościoła w Polsce przez lata bardzo dobrym wzorem aplikowania nauki Ewangelii i KNS do bieżącej sytuacji kościelnej i społecznej był Jan Paweł II. Pamiętamy, że do 1989 roku Jego przemówienia były silnie nacechowane miłością do Ojczyzny, czasem zawierały mocny krytyczny głos napomnienia dla aktualnej władzy. Czy dla J. Dudycza celebracje JP II, szczególnie Jego kazania i homilie wygłoszone w Polsce to też był pogański spęd?

Dobrze byłoby gdyby p. Jarosław Dudycz zajrzał do jakiegoś dobrego podręcznika z dogmatyki lub nawet do samego Katechizmu Kościoła Katolickiego. Nie popełniłby wówczas błędu utożsamienia tekstów „Dzienniczka” S. Faustyny, kanonizowanej świętej Kościoła Katolickiego z innymi tekstami czy objawieniami prywatnymi osób nie beatyfikowanych albo jeszcze żyjących. W procesie beatyfikacyjnym wszystkie teksty, które pozostawiła święta S. Faustyna były badane pod kątem zgodności z Pismem Świętym i z nauką Kościoła. Ogłoszenie Jej jako świętej oznacza, że Pan Jezus jaki Jej się objawiał jest tym samym, który objawia się w Piśmie Świętym i w nauce Kościoła. Słowa autora, że Kościół w Polsce zastąpił Jezusa Ewangelii Jezusem siostry Faustyny są wyrazem albo ignorancji nauki Kościoła albo świadomą prowokacją.

Żeby podsumować. Różne odcienie czy formy desakralizacji liturgii są w Kościele faktem. Ma ona różne podłoże i przyczyny. Bez wątpienia należy zrobić wszystko, aby nasza liturgia, a szczególnie Eucharystia była miejscem doświadczania obecności i działania żywego Boga. Grzech, kapłanów i wiernych w różny sposób i o różnym ciężarze gatunkowym może umniejszać działanie łaski Boga, psuć klimat ciszy, adoracji, uwielbienia, dziękczynienia i prośby, czy klimat słuchania Bożego Słowa. Także słabe, odbębniane kazania mogą się do tego przyczyniać. Niemniej należy odróżnić to, co jest nieświadomym i niecelowym działaniem płynącym z małej wiary i co prowadzi do zaciemnienia, zniekształcenia ducha liturgii, od tego, co jest świadomym i destrukcyjnym niszczeniem kultu oddawania czci i uwielbienia dla Boga. Kazania w duchu Bogoojczyźnianym, o ile nie przekraczają zasad KNS, płyną moim zdaniem, z dobrej woli, z umiłowania Ojczyzny, z szukania Jej dobra wspólnego. Kazania upolitycznione na ogół wywołują grzech zgorszenia u wiernych. Są one owocem braku spójności duchowej u konkretnego księdza, który nie potrafi zespolić, zintegrować w sobie miłości do Ojczyzny, do konkretnych ludzi z innymi zasadami i wartościami ważnymi dla Kościoła, takimi jak Jego powszechność, ponadpartyjność, duch wspólnotowości (jedność w sprawach doktrynalno-moralnych, wielość w sprawach politycznych).

Takim kapłanom należy pomoc, by byli duchowo i moralnie spójni, bardziej święci, by byli pasterzami wszystkich, a nie tylko jakiejś konkretnej partii politycznej. Tytuł artykułu Jarosława Dudycza – „Destrukcja liturgii” oskarża kapłanów o świadome i systematyczne działanie (przy aprobacie biskupów) zmierzające do zniszczenia kultu oddawania czci i uwielbienia dla Boga. Zarzut jaki został postawiony przez autora jest bardzo poważny. Zatem dowody powinny też być dokładnie przez Niego zbadane i udokumentowane. Czy takie dowody p. Jarosław Dudycz przedstawił? Mam wątpliwości! Gdyby w sądzie prokurator oskarżył kogoś o najcięższe przestępstwo a nie zebrał dobrze udokumentowanych dowodów potwierdzających akt oskarżenia, ośmieszyłby się.

Czy przytoczenie dwóch przypadków nadużycia słowa przez kapłana to wystarczające przykłady świadomego niszczenia liturgii (jej destrukcji), czyli tego, co Kościół ma najcenniejszego? Powtórzmy to raz jeszcze. Te dwa przypadki stają się w oczach autora obrazem całego Kościoła w Polsce. Może to jest tylko konkretna forma grzechu, znanych z imienia i nazwiska biskupów i kapłanów, którzy swymi kazaniami przyczyniają się do jednej z wielu form desakralizacji ducha liturgii w naszym Kościele? Nie wszyscy, nie większość biskupów i kapłanów, tylko mimo wszystko nieliczni. Ta druga alternatywa jest moim zdaniem bliższa prawdzie. Dlatego mój artykuł jest formą protestu przeciwko uogólnieniu, uczynieniu z Kościoła w Polsce, prawie, że sektą, która w imię polskości, narodowego sznytu, niszczy wspaniałe dzieło Boga, jakim jest liturgia Eucharystii.

Na koniec dobra rada dla autora tekstu. Wydaje mi się, że lepszym pomysłem niż publiczna krytyka celebransów i kaznodziejów jest osobista rozmowa z nimi. Znam wiele osób, które po skończonej Eucharystii idą do zakrystii, by podziękować kaznodziei, ale też nie mają zahamowań, by w sposób taktowny wypowiedzieć słowa krytyczne wobec jakiegoś aspektu kazania.

Jestem też zdania, że dobrym pomysłem autorów katolickich, czy redaktorów pism katolickich, choćby takich jak „Przegląd Powszechny”, byłoby zainicjowanie szerszej dyskusji na temat desakralizacji liturgii oraz społecznego wymiaru naszej wiary w konkretnych realiach naszej Ojczyzny. Można by w ten sposób pomóc biskupom, katechetom, kaznodziejom, redaktorom rozgłośni katolickich, redaktorom pism, dziennikarzom, by każdy w swej posłudze mógł lepiej służyć bliźnim, by stawali się oni lepszymi a życie społeczne bardziej sprawiedliwe.

Kiedyś przy Prymasie Polski działała Rada Społeczna, złożona z duchownych i laikatu. Może przy każdym biskupie diecezjalnym mogłoby powstać podobne ciało, które wypracowywałoby punkty orientacyjne do refleksji oraz do działania w sferze społecznej i politycznej z ewangelicznych motywów.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kościół w Polsce wg Dudycza
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.