Królowa Niebios
Opat największego współczesnego opactwa Benedyktynów na świecie w Minnesocie, w którym całkiem niedawno powstała Biblia św. Jana, czyli pierwszy iluminowany manuskrypt od czasu wynalezienia druku, komentując tę inicjatywę powiedział, że za pięćset lat nikt nie będzie pamiętał ani o mnichach tego klasztoru, ani nawet o budynkach, które projektowali najwięksi architekci XX wieku, ale właśnie ta księga przetrwa. Dlaczego?
Od wielu wieków Kościół rozumie wartość Księgi jako sanktuarium Słowa Bożego. Kiedy to zrozumiemy, przestanie nas dziwić dysproporcja między surowymi i ciasnymi świątyniami wczesnego średniowiecza, a bogato zdobionymi manuskryptami, które - inaczej niż współczesne książki - przetrwają kolejnych wiele wieków.
Jednym z nich jest przechowywana w bibliotece dublińskiej Trinity College Księga z Kells, dzieło - choć nieskończone - nieustannie inspirujące. Ewangeliarz powstał w pierwszych dekadach IX wieku na wyspie Iona u wybrzeży Szkocji, ale nazwę zawdzięcza opactwu w Irlandii, gdzie trafił w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach i gdzie mimo licznych najazdów Wikingów oraz rozwiązania opactwa, przetrwał aż do XVII wieku, co potwierdza słowa zacytowane na początku.
Kiedy otwieramy Księgę, pierwszą całostronicową ilustracją jest przedstawienie Matki Bożej z Dzieciątkiem w otoczeniu aniołów.
Kiedyś jeden z moich współbraci w trakcie rozmowy spytał mnie, jak moim zdaniem powinna wyglądać Matka Boska? Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy, było to, że powinna być piękna. Tymczasem to przedstawienie nie zachwyca współczesnego odbiorcy. Żeby nas zachwyciło, musimy wejść na chwilę w logikę iryjskich mnichów końca pierwszego tysiąclecia i przeanalizować obrazek w najdrobniejszych detalach.
Zaczynamy od tematu, Matki Bożej z Dzieciątkiem, czyli przedstawienia tajemnicy Wcielenia. Bóg rodzi się z Maryi Dziewicy, by wejść w nasz świat. Chrystus - jak na irlandzkie dziecko przystało - jest rudy i ma zieloną szatę. Ważne jest jednak, że patrzy na smutną twarz Maryi i lewą rękę podnosi w geście błogosławieństwa, a w samym centrum prawą ręką delikatnie dotyka dłoni swojej Matki. Odwieczne Słowo stało się Ciałem. W tym dotyku zawiera się cały paradoks tej sceny: Maryja daje życie Ojcu wszelkiego życia, nieskończony Bóg przybrał kształt bezbronnego dziecka, które potrzebuje matczynej opieki.
W Księdze z Kells nie pojawia się przedstawienie Ukrzyżowania jako takiego - ale jeśli uważnie przyjrzeć się naszej ilustracji, zobaczymy, że ręce i nogi Chrystusa wyznaczają literę X (Chi), która jednocześnie jest pierwszą literą imienia Chrystusa ale przede wszystkim przypomina nam właśnie o Tajemnicy Krzyża. Maryja, trzymając małego Jezusa, ma smutne spojrzenie, bo już wie, co Go czeka. Jednak nie patrzy Ona na Syna, ale na nas - przypominając tym samym scenę pod Krzyżem, kiedy Chrystus dał nam Ją jako naszą matkę. Maryja jako królowa Nieba i Ziemi siedzi na ozdobnym tronie zakończonym głową Lwa, która tutaj symbolizuje królewskie pokolenie Judy, którego potomkami byli król Dawid, Salomon i sam Jezus. Ubrana jest w purpurową zdobioną szatę, a na piersi ma klejnot, który przypomina nam, że pozostała dziewicą przed, w trakcie i po narodzeniu Chrystusa. Wokół głowy ma aureolę, która znów mówi o jej królewskiej godności, jak i przypomina scenę z Apokalipsy, w której dziewica w wieńcu z gwiazd depcze szatana.
Maryję z dzieciątkiem otaczają czterej aniołowie, którzy osłaniają ich skrzydłami. Wszyscy trzymają w dłoniach przedmioty zwane flabellum, co mówi nam jednoznacznie, że jesteśmy świadkami niebiańskiej liturgii. Także dwaj aniołowie na górze palcami wskazują Niebo, ostateczny cel naszej wędrówki, w której przewodniczką jest Matka Boża.
Całość obramowana jest charakterystyczną, misternie uplecioną celtycką bordiurą, która jednak jest złamana po prawej stronie przez prostokątną scenę z sześcioma postaciami patrzącymi w przeciwną stronę niż ilustracja. Mówią nam oni, że nie możemy się zatrzymać na tej scenie, że ona jest tylko wstępem do zbawczych tajemnic, które opisują Ewangelię.
Księga z Kells, która przez jednego z średniowiecznych historyków została nazwana "dziełem aniołów", inspiruje do dziś. Wiele bym oddał, żeby móc poczuć się jak jeden z prostych ludzi, którzy mogli zobaczyć ją po raz pierwszy na początku IX wieku. Zobaczyć piękno bijące od Księgi, teraz przyćmione, ale kiedyś żywymi kolorami oświetlające mrok średniowiecza.
Jednocześnie jesteśmy dużo szczęśliwsi od średniowiecznych mnichów, mając wiele wspaniałych wizerunków Matki Bożej, którymi możemy cieszyć się na co dzień. I razem z Nią możemy przyjmować wolę Bożą i pokornie powtarzać: niech mi się stanie według słowa Twego...
Skomentuj artykuł