Nie róbmy z religii systemu nakazów [WYWIAD]
Cały stworzony świat jest dowodem na istnienie Boga - istoty nieskończenie mądrej i dobrej. Każdy z nas ma swoja indywidualną drogę, w której realizuje siebie i prawdę o Bogu.
Ks. Wacław Hryniewicz mierzy się z trudnym pytaniem, na ile doktryny pozwalają nam odkrywać nieskończoną przestrzeń wiary.
Tadeusz Maryniak: Jestem pod wrażeniem lektury książkowego wywiadu rzeki z ks. Bronisławem Bozowskim Proboszcz niezwykłej parafii. Kapłan ten po śmierci Breżniewa modlił się za jego duszę, a zgorszonym parafianom tak tłumaczył swoją postawę: - Śniło mi się, że spotkałem w niebie sekretarza, więc podszedłem i tylko spytałem: - I po co ci, Lonia, to wszystko było? Czy ksiądz profesor jako orędownik nadziei na ostateczne zwycięstwo dobra nad złem, na powszechne zbawienie, też dopuszcza taką możliwość?
Ks. Wacław Hryniewicz: Postawa, jaką przyjął ksiądz Bozowski, mnie bynajmniej nie gorszy, a wręcz uważam ją za bardzo chrześcijańską. Jeżeli nie ma pojednania dla ludzi zagubionych, to coś z Boskiego planu stworzenia musi się załamać i definitywnie zatracić. Ja też mam nadzieję, że Bóg potrafi pojednać z sobą wszystkich grzesznych i zagubionych. A może się to dokonać tylko poprzez ich wewnętrzną przemianę...
Czy jednak na taki porządek nie oburzy się niejeden żyjący w zgodzie z literą Pisma działacz partii chrześcijańskiej? Otwierają się przed nim bramy raju, a tam jak gdyby nigdy nic członkowie niegdysiejszego Biura Politycznego. Toż to piekło - pomyśli i zatrzaśnie drzwi nieba... Tak przecież można odczytać ponawiane próby dekomunizacji i rozliczeń.
W obliczu wieczności zupełnie innego wymiaru nabierają sprawy doczesnych, politycznych animozji. Nie wolno przenosić naszych ziemskich podziałów, także cierpień, na drugą stronę i osądzać. Wszyscy musimy przejść przez wielką przemianę i wielkie oczyszczenie. Nadziei na powszechne zbawienie dla wszystkich ludzi nie pojmuję jednak jako przymusowej amnestii. Zbawienie wymaga przemiany i pojednania, także ze skrzywdzonymi. Wierzę w to, że Bóg potrafi doprowadzić do tego, że ofiara będzie się chciała pojednać ze swoim oprawcą.
A co z piekłem, o którym tak głośno mówi się w Kościele. Wciąż wielu ludzi swoją wiarę buduje bardziej na lęku przed karą i wiecznym potępieniem niż na zaufaniu i miłości do Boga. Czy wierzy ksiądz w piekło?
Wierzę w Boga, więc nie mogę jednocześnie uwierzyć w stan utrwalonego zła. To byłoby fałszywe pojęcie wiary. Piekło, jeżeli istnieje, nie jest dziełem Boga. Stan nazywany piekłem, gehenną, cierpieniem, nieraz potępieniem, próbuję rozumieć w świetle pewnych wypowiedzi biblijnych i takich, które tradycja chrześcijańska zmarginalizowała przez wieki. Dostrzegam w nich możliwość, że piekło jest tylko stanem tymczasowym i przejściowym. Jest to stan, w który stworzenie wpędza samo siebie, zamykając się egoistycznie, trwając w buncie lub nienawiści do drugiego człowieka, czy nawet do samego Stwórcy.
Czy nadzieja na zbawienie wszystkich może być także nadzieją na pełniejsze otwarcie Kościoła? Nie chodzi mi tylko o ekumenizm, ale bardziej o możliwość otwarcia na wszystko co ułomne, co grzeszne, poszukujące. Z mojego punktu widzenia, człowieka oddalonego od instytucjonalnego Kościoła, rzuca się w oczy nieufność, czasem nieżyczliwość.
Jestem zwolennikiem otwarcia uniwersalnego. Jest w Kościele bardzo dużo niechęci w stosunku do tych, co błądzą, do wszelkiej ułomności, do grzesznych. Tymczasem Jezus w Ewangelii, jeżeli ma jakieś twarde, surowe zdanie, to raczej pod adresem faryzeuszy i obłudników. Tych, którzy odwracają istotę religii, czyniąc z niej system zakazów i nakazów. Nadzieja na zbawienie wszystkich skłania więc Kościół do szukania, do wyjścia naprzeciw. I grzesznik jest w Kościele na swoim miejscu. Nie trzeba się tak panicznie bać ludzkiej ułomności. Bóg tak się jej nie boi. Postawa Jezusa w tym względzie jest apelem do Kościoła o większe otwarcie i zrozumienie.
A czy nie jest tak, jak twierdzi prof. Jerzy Nowosielski, że Kościół jako instytucja z gruntu pedagogiczna nie może przyjąć koncepcji nieskończonego miłosierdzia Boga? Przecież nieskończone miłosierdzie jest takie niepedagogiczne.
Można iść tym tropem, choć nie sądzę, aby Kościół spełniał tylko wąsko pojętą misję pedagogiczną. Uważam, że perspektywa nadziei na zbawienie dla wszystkich jest pedagogią trudniejszą. I jeszcze nie znalazła ona swojego wyrazu i uznania.
Czy tego rodzaju pedagogia nie jest wyrazem dorastania człowieka, jeśli to nie herezja, do partnerstwa z Bogiem? Nabierania szacunku do Boga nie ze strachu, ale z własnej, nieprzymuszonej woli?
Pan Bóg, choć niepojęty, nieskończony, niezwykły, jest dla człowieka partnerem w dialogu. Taka pedagogia, która opiera się na zaufaniu, wymaga od człowieka więcej wewnętrznego trudu. Nieskończone miłosierdzie nie jest przecież przepustką do wszystkiego, zgodą na grzech, na egoizm. Nieskończone miłosierdzie, jeżeli czegoś uczy, to przede wszystkim współczucia dla ludzkiej doli, nieszczęścia - dla tych, którzy niosą ciężkie brzemię życia. Ile razy mam do czynienia z ludźmi u kresu życia, trawionymi np. rakiem, słyszę ich pytania: Co jest po drugiej stronie? Czy pójdę do piekła? I czuję ich bezradne przerażenie przed wielkim nieznanym. Wpojono im strach przed Bogiem nieprzejednanym, surowym. Nie widzą nic, co rozjaśnia tę perspektywę, nie pamiętają, że Bóg jest nieskończenie miłosierny...
Czy w Kościele nie zapomniano o radości, o tym, że Ewangelia to jednak Dobra Nowina? Matka Teresa z Kalkuty pytana kiedyś mimochodem, jak zaczynać drogę do świętości, powiedziała: uśmiechajcie się do siebie! Jak Ksiądz, jako teolog, radziłby ludziom szukać radości wiary?
Tak, Ewangelia jest i powinna pozostać Dobrą Nowiną. Jeżeli są w niej pewne akcenty ostrzegające, to po to, aby wstrząsnąć człowiekiem, który zamyka się w sobie i nie dostrzega innych. Zalecenie uśmiechania się, wzajemnej życzliwości jest bardzo mądre, bo uczy nas tego, co jest najważniejsze. Uczy wrażliwości na drugiego człowieka. Wrażliwość na drugiego człowieka pozostaje wedle przypowieści Jezusa o Sądzie ostatecznym wręcz kryterium tego sądu. Niektórzy gotowi się na to oburzyć: - Jak to, tylko tyle? "Coście uczynili jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili"? Nic z doktryny, tylko tak humanistycznie?
Przymierzamy po prostu nie te kryteria osądu?
Tak, ułomną ludzką sprawiedliwość przerzucamy na drugą stronę, nasze nieprzejednanie, nieufanie człowiekowi, który przecież pomimo grzechu kryje w sobie coś z Boskiego obrazu. odkrywanie iskry Bożej w sobie, w drugich, pozwala inaczej spojrzeć nawet na tego, który się zagubił, który być może był nawet okrutny. Niesprawiedliwy, ułomny. Zawsze jest nadzieja, że Bóg trafi do niego prędzej czy później. Nie wolno dzielić ludzkości na tych, którzy zostaną zbawieni, i tych, którzy będą potępieni. Jeżeli wierzymy w jakąś solidarność ludzkich losów, to poczucie tej solidarności jest sojuszniczką życzliwości i nadzieją dla każdego, nawet najbardziej zagubionego.
Wielu ludzi stawia teraz Kościołowi i księżom coraz więcej trudnych pytań. Szukają potwierdzenia, czy wybrali dobrą drogę. Gdzie, zdaniem Księdza, mogą je znaleźć?
Każdy ma swoją własną drogę. Żeby uwierzyć, trzeba dostrzec, że jest we wszechświecie zbyt wiele sensu, czegoś, co potwierdza istnienie istoty nieskończenie mądrej i dobrej. Choć i na tej drodze mogą pojawić się trudności. Istnienie zła i cierpienia przesłania często wiarę w to, że jest ktoś, kto troszczy się o losy tego świata. Wyjście z zagubienia to pójście za poczuciem sensu. Sensu w nas samych, w cudzie świadomości, w cudzie ludzkiego życia, w tym, do czego zmierzamy, za czym tęsknimy, czego oczekujemy.
Czy słuszność wybranej drogi może nam potwierdzać głos własnego sumienia?
Tak, głos sumienia, ale często jeszcze bardziej czucie tajemnicy. Sprzymierzeńcem szukania wiary jest właśnie głębokie poczucie tajemniczości świata. Wielcy naukowcy, badając materię, przyrodę, odkrywają, że jest w niej ogromna tajemnica. Jest coś ze śladów niezwykłej inteligencji.
Jest Ksiądz zwolennikiem bezwarunkowego ekumenizmu. Biskup Kościoła ewangelicko-reformowanego Zdzisław Tranda, mówiąc o grzechu i bezowocności ekumenicznych poszukiwań, winą za nie obarcza bardziej doktrynę niż człowieka...
Kiedyś komentowałem tę bardzo mądrą wypowiedź ks. biskupa Trandy. Jesteśmy więźniami doktryn, które wiążą nam ręce, pomniejszają swobodę działania wobec drugiego człowieka, możliwości niesienia mu pomocy. Trzeba się strzec niewoli doktryny...
Ale czy jest możliwa rewizja doktryn? Nie chodzi tylko o podważanie niektórych dogmatów, ale powrót do źródeł wiary... Przecież twierdzi się np., że nie do odtworzenia jest to, co naprawdę powiedział Jezus. Z drugiej zaś strony, że człowiek ma wpisaną w serce wieczność i reguły zachowania - człowieczeństwo oraz miłosierdzie...
Wracamy więc do czegoś najważniejszego. Współczucie, zrozumienie, miłosierdzie, to sam rdzeń Ewangelii. Prawda, że to, co powiedział Jezus, w dokładnym brzmieniu jest już nie do odtworzenia. Muszą być jednak pewne granice kwestionowania prawd. Zresztą w historii Kościoła wczesnochrześcijańskie sobory, odnosząc się do najistotniejszych spraw, właśnie takie mądre granice wytyczyły. Z drugiej strony przecież proces rewizji i reinterpretacji doktryn Kościoła wciąż się dokonuje. Pytanie tylko, czy w wystarczającym stopniu.
Tekst pochodzi z książki "Mądrość Serca: 18 rozmów o nadziei i miłosierdziu" ks. Wacława Hryniewicza.
Skomentuj artykuł