Nigdy nie będę pewien na 100 procent

(fot. boska.tv)

O problemach na drodze do święceń i trudnościach w życiu kapłańskim opowiada ks. Jan Kaczkowski, prezes Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio.

Przemysław Radzynski: Jakie uczucia Księdzu towarzyszyły, gdy okazało się, że jezuici nie przyjmą Księdza do swojego nowicjatu?

Ks. Jan Kaczkowski: Mocno to przeżyłem. To była moja pierwsza życiowa porażka. Do tej pory wychowywany byłem w dobrym domu, gdzie we wszystkim mi pomagano a tu nagle taki strzał. Najbardziej przykre był to, że poinformowano mnie listem i nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Samo sformułowanie było niefortunne, bo jako przyczynę wskazywano słaby wzrok i "inne powody". O ile problem z oczami był dla mnie zrozumiały, ale nie dano mi szansy, żebym dowiedział się na czym polegają te "inne powody". Niechętnie to wspominam, bo nie chcę wyjść na frustrata. Niech jezuici żałują.

Do seminarium diecezjalnego trafił Ksiądz dzięki protekcji Macieja Płażyńskiego. Co Ksiądz o tym wtedy myślał? Że jest tak zdeterminowany, tak mocno przekonany o swoim kapłańskim powołaniu czy raczej zażenowany faktem, że potrzebuje pomocy wpływowych osób, żeby - nie przecież zostać od razu księdzem - ale tylko rozpocząć formację w seminarium?

Nie lubię używać sformułowania "prawdziwe powołanie", ale wtedy, po maturze, dla mnie to była sprawa życia lub śmierci. Traktowałem Kościół instytucjonalny bardzo poważnie i starałem się być uczciwy. Jasno stawiałem sprawę swoich problemów ze wzrokiem czy faktu, że jezuici mi odmówili. A w takiej sytuacji patrzy się na potencjalnego kandydata do seminarium już nieco podejrzliwie. Przykro o tym mówić, bo Kościół ma usta pełne słów o człowieczeństwie czy godności ludzkiej, a zwyczajny chłopak, bez takiej protekcji miałby zdecydowanie utrudnioną szansę.

Ale po jakimś czasie dostrzegłem w tym Bożą Opatrzność. To było 31 lipca - we wspomnienie św. Ignacego z Loyoli, a przecież jezuici kopnęli mnie w zadek. Nabrałem wtedy przeświadczenia, że założyciel Towarzystwa Jezusowego maczał w tym swój święty paluch.

Później jeszcze został Ksiądz nazwany przez jednego z przełożonych "karykaturą księdza"…

Mam nadzieję, że to się zmieniło, ale w wielu seminariach nie rozmawia się uczciwie z kandydatami. Nie ma otwartego dialogu przełożonych z klerykami, gdzie chociażby stawia się im poważne wymagania, wskazuje błędy i mówi co jest do poprawienia. Raczej są to ogólne uwagi, wielu rzeczy trzeba się domyślać, albo wysnuwać wnioski z gęstniejącej atmosfery wokół któregoś z kleryków.

Druga ogólna uwaga dotyczy podejrzliwości, z którą traktuje się osoby z różnymi uszczerbkami zdrowotnymi. Wg mnie wynika to z przekonania części starszych przełożonych, którzy łączą nierzadko niepełnosprawność fizyczną z intelektualną. W niektórych środowiskach nie inwestowano przecież w kulawych czy ślepych i oni siłą rzeczy stawali się wiejskimi głupkami czy niedojdami. Wstydzono się takich ludzi. Wtedy i później Kościół nie dostrzegał szansy na świadectwo tych osób. Takich kandydatów tym łatwiej było wykluczyć, bo ówczesne prawo kanoniczne na to pozwalało.

W moim przypadku było trochę inaczej, bo intelektualnie świetnie sobie radziłem. Gdybym był przeciętniakiem, to może by się nade mną zlitowali i jakoś przepchnęli. Ja byłem rzutki, odcinałem się od reszty kleryków - było tylko kilku z wielkiego miasta, po dobrych liceach, z laickich rodzin - to dla niektórych było solą w oku. Moja fizyczna ułomność była tylko pretekstem, za który można było szarpnąć. Wobec mnie były dwie skrajne postawy - część mnie akceptowała i afirmowała, a część skreślała na dzień dobry.

A czy nie jest czasami tak, że gdy przychodzi do seminarium ktoś z wyraźnym fizycznym defektem, to istnieje podejrzenie, że jego motywacje nie są czyste, że jego wybór jest ucieczką?

Gdybym dzisiaj był przełożonym, to takie myślenie byłoby bardziej uprawnione, zwłaszcza w sytuacjach głębokiej fizycznej niepełnosprawności. Ale przecież w moim przypadku było inaczej - normalnie zdałem maturę, miałem otwartą drogę do świeckich studiów w kraju i za granicą, żyłem prawdziwym życiem nastolatka. Niestandardowo wygląda tylko to, jak czytam, bo muszę to robić z bardzo bliska. To dla niektórych było szokiem. Robili mi publiczne egzaminy z czytania. Ale wzrok w moim odczuciu był tylko pretekstem.

Oni chyba bali się tego, że jak mój stan się pogorszy, to będą musieli mnie utrzymywać, że będę nieprzydatny. Byłem na tyle odpowiedzialny za siebie i za Kościół, że sam bym zrezygnował, ale wiedziałem, że poradzę sobie w życiu. Rektor, który mnie przyjmował do seminarium powiedział mi wprost, że jak do trzeciego roku mnie nie wyrzuci za wzrok, to wyrzuci mnie za wszystko inne, ale nie przez niedowidzenie. To było uczciwe podejście do sprawy. Wiedziałem na czym stoję.

Te wszystkie historie seminaryjne podcinały Księdzu skrzydła?

Raczej nie. To było jak natrętna mucha. Ale jak przez sześć lat ci mówią, że się do czegoś nie nadajesz, albo przynajmniej to sugerują, to powoli zaczynasz w to wierzyć. Musiało minąć kilka lat w kapłaństwie, żebym zobaczył swoją skuteczność.

Księdza dzisiejsza działalność hospicyjna to pokłosie tamtego czasu?

Już w seminarium odkryłem pewną niszę. Wiele czasu spędzaliśmy z niepełnosprawnymi. Pamiętam jak opiekowałem się mocno upośledzonym chłopakiem - karmiłem go, przekładałem z łóżka na wózek. W tym czasie nie zdałem jakiegoś kolokwium u jednego z profesorów. Jak mnie zobaczył przy tym niepełnosprawnym, to podszedł do mnie i powiedział ze łzami w oczach, że nie muszę tego kolokwium u niego powtarzać, bo już zdałem egzamin z miłości.

Rodzice zachęcali Księdza do podjęcia innych studiów przed wstąpieniem do seminarium.

Z perspektywy myślę, że mieli dużo racji. Była duża szansa na wyjazd do Francji. Ale czy po świeckich studiach poszedłbym do seminarium? Nie wiem. Siermiężna polska rzeczywistość seminaryjna mogłaby przegrać z zagranicznym pobytem i doświadczonym tam poczuciem wolności. Pewnie bym spróbował, ale czy wytrwał? Seminaryjne życie jest często odrealnione, zwraca się uwagę na zewnętrzne przestrzeganie regulaminów a to nie przystaje do dzisiejszej rzeczywistości. Nie znoszę zresztą słowa "formacja", bo to jest wciskanie w formę. Przycinanie od dołu i od góry - odpadali najgorsi i najlepsi a zostawali pospolici.

To jest pytanie o moje powołanie. Stawiam je sobie każdego dnia od niemal 20 lat. Czy jest prawdziwe? Czy może moje kapłaństwo jest tylko wynikiem splotu różnych okoliczności i uwarunkowań? Tego nie wiem. Ale myślę, że to, iż przez tych kilkanaście lat nie miałem poważniejszych wahnięć, nie rzucałem kapłaństwa; to że czuję się w nim szczęśliwy, że nie wyobrażam sobie życia bez sprawowania Eucharystii, bez konfesjonału; najkrócej mówiąc - moje przekonanie, że bycie księdzem to coś najpiękniejszego, co mogło mi się w życiu przydarzyć jest pośrednim dowodem na to, że się nie pomyliłem. Stuprocentowej pewności nigdy nie osiągnę. Dowiem się z pewnością po tamtej stronie.

A jak reagowali Księdza znajomi - chociażby ci ze szkoły - z którymi Ksiądz przecież nieźle imprezował?

Byłem ciekawostką. Przyjęli to bez problemów. Poza tym imprezowaliśmy dalej, jak wychodziłem z seminarium na święta czy ferie. Wtedy zaczynały się "spowiedzi" i opowiadali mi o różnych rzeczach, czego wcześniej nie robili. Ja zresztą byłem też osobą otwartą; myślę, że z rozwiniętą inteligencją interpersonalną, co dziś też pozwala i ułatwia mi pracę z chorymi.

Myśli Ksiądz, że dla dzisiejszych młodych chłopaków pewną trudność w podjęciu decyzji o seminarium czy zakonie mogą stanowić nieprzychylność rodziny czy narażenie się na śmieszność w swoim środowisku?

W moich czasach - blisko dwadzieścia lat temu - szokiem dla przełożonych byli kandydaci pochodzący z rodzin zupełnie laickich. Zdarzało się, że wbrew woli swoich rodziców przychodzili do seminarium. Wtedy to było dla nich bardzo motywujące.

Jak jest dzisiaj?

Całe młode pokolenie ma problem z podejmowaniem decyzji. Klerycy stoją jedną nogą tu, drugą tam. Wydaje mi się, że pierwsze dwa lata w seminarium służą rozpoznaniu, by po przyjęciu sutanny i poszczególnych posług kierować się w stronę kapłaństwa. A ich pokolenie ma tyle możliwości, że często nie dokonują wyboru w ogóle. Na piątym roku są pod ścianą. Czasami podejmują tę decyzje pod wpływem środowiska, zwłaszcza, gdy są z mniejszych miejscowości. Ten problem widać wyraźnie w częstych odejściach z kapłaństwa po drugim czy trzecim roku po święceniach.

Moi koledzy, którzy dziś zostają przełożonymi zwracają uwagę, że wielu kandydatów pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych - rozbitych albo z problemem alkoholowym; czasem jest podwyższony procent osób zorientowanych homoseksualnie. Dla mnie to jest zupełnie obce - całej życiowej pewności nabrałem w rodzinnym domu, w którym byłem kochany i akceptowany.

A co może pomóc dziś młodym podejmować decyzje?

Za bardzo boimy się psychologii. Nie można bać się chociażby zdrowej psychoterapii.

Inny problem to nieprzygotowanie do dojrzałego przeżywania celibatu i własnej płciowości. Bo mówienie młodemu człowiekowi, że "jak przysiągł, to musi wytrzymać" jest po prostu niemądre. Trzeba mówić o tym, że święcenia nie zmienią naszej kondycji. Mamy swoją seksualność, którą trzeba lubić i akceptować. Mamy świetnie czuć się we własnym ciele. Nie możemy dać się okaleczyć i być niejako wykastrowanymi z naszych potrzeb przyjaźni, czułości, przytulania - w najprostszym czystym ich rozumieniu. Najpierw trzeba włożyć sporo pracy w poukładanie własnego człowieczeństwa - nie uciekać przed czarnymi dziurami zionącymi w nas, nie przysypywać ich lukrem. Symptomatyczne dla tego pokolenia jest to, że ono nie chce o tym myśleć. A to właśnie trzeba przeanalizować. Z historiami, które czasami nas przerażają trzeba podjąć dialog. Bo inaczej one będą rosły, aż nas rozsadzą.

A dziś przeżywa Ksiądz jakieś trudności w swoim kapłańskim powołaniu? Taką trudnością jest Księdza choroba?

Chorobę traktuję jako zadanie. To niewielka przeszkoda na poziomie mojej codziennej funkcjonalności. Ale ona fundamentalnie nie wpłynęła na moje przeżywanie powołania kapłańskiego.

A są jakieś inne trudności?

Kościół. Mój mądry przełożony powiedział kiedyś: "nie sztuką jest cierpieć za Kościół, sztuką jest cierpieć od Kościoła". Wierzę, że w Kościele katolickim trwa prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa. Ale sposób jego funkcjonowania, który zmienia dziś papież Franciszek, pozostawia wiele do życzenia. Te jego korporacyjność, dwory, koterie, są męczące. Aspekt posłuszeństwa jest dziś wynoszony do rangi dogmatu. Cześć biskupowi nie oznacza przecież bałwochwalstwa a posłuszeństwo zakreślane jest przez prawo kanoniczne i moralność chrześcijańską. A w Polsce wypowiedź niewpisująca się w główny głos episkopatu od razu podważa jedność Kościoła…

Jak Ksiądz radzi sobie z trudnościami?

Choroba nauczyła mnie tego, że trzeba wyluzować. Trzeba mieć sporo dystansu i umieć oddzielić rzeczy pilne od ważnych. Pilne trzeba załatwić. Nad ważnymi należy się zatrzymać.

W ważnych dla siebie chwilach doświadczał Ksiądz bliskości innych ludzi - jak chociażby wtedy, kiedy po pierwszej spowiedzi przyszedł do małego Janka spowiednik z brewiarzem i zaproponował wspólne odmówienie pokuty. Czy bliskość innych to jest lekarstwo na nasze trudności?

Nie można rozdzielić przeżywania wiary od miłości. Często jako pokutę polecam ludziom, żeby wyobrazili sobie twarz bliskiej im osoby i pomodlili się za nią tak bardzo, jakby chcieli ją przytulić. Tego trzeba się uczyć.

---

Ks. Jan Kaczkowski (ur. 1977) jest doktorem teologii moralnej i bioetykiem. Prezes Puckiego Hospicjum pod wezwaniem św. Ojca Pio. Uczestniczy w tworzeniu domowego hospicjum dla dzieci. Ma wadę wzroku, minus siedemnaście, na jedno oko prawie nie widzi. W seminarium miał ksywę "Skaner", bo gdy czyta bez okularów, przykłada tekst pod same oczy. W ciągu dwóch lat wykryto u niego dwa nowotwory - najpierw nerki, którego udało się zaleczyć, a później glejaka mózgu czwartego stopnia. Po dwóch operacjach, poddawany kolejnym chemioterapiom, nadal pracuje na rzecz hospicjum i służy jego pacjentom. W BoskiejTV prowadzi swój vlog "Smak Życia".

Artykuł pochodzi z eSPe 1/2014. Całe czasopismo możesz za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nigdy nie będę pewien na 100 procent
Komentarze (23)
B
Basia
3 lutego 2015, 08:40
Ludzie nie czepiajcie sie,dziekujmy Bogu za ksiedza Jana i innych kaplanow.Dla ksiedza Jana najwazniejszy jest czlowiek,obojetnie kim jest lub byl.Przez kilka dni pobytu w hospicium ,bylam " swiedkiem" jego bezgranicznego oddania ludziom ktorzy odchodzili,kiedy widzialam go jak po mszy sw.szedl do tych ktorzy nie mogli byc w kaplicy ,to lezka krecila sie w oku,w tym czlowieku jest ogron milosci do blizniego .Kochajmy ks.Jana tak jak on kocha ludzi a swiat stanie sie lepszy ,a kto nie jest  bez winy niech rzuci kamieniem.  
G
Grand
8 lutego 2014, 17:42
> A w Polsce wypowiedź niewpisująca się w główny głos episkopatu od razu podważa jedność Kościoła… < Obawiam się, że ksiądz Kaczkowski nie do konca rozumie, czym jest odpowiedzialność za wypowiedzi. Zacytujmy abpa. Depo, który w wypowiedzi dla Naszego Dzeinnika o wizycie ad limina powiedział: W czasie spotkania w Papieskiej Radzie ds. Środków Społecznego Przekazu bardzo jasno przypomniana została instrukcja Episkopatu Polski na temat publicznych wypowiedzi księży diecezjalnych i zakonnych, którzy zabierają głos w mediach, nie mając na to zgody swoich przełożonych. Nie chodzi tu o ograniczanie wolności, ale o troskę o jasny przekaz katolickiego nauczania. Tutaj sprawa jest o tyle szersza, że nie dotyczy tylko mediów. Chodzi również o formację duchownych i tym samym o odpowiedzialność zarówno wyższych seminariów duchownych diecezjalnych, jak i zakonnych. Nie chcę tutaj rozpoczynać jakiejś burzy medialnej, bo my znamy pewne stanowiska i pewne nazwiska. Ale w Watykanie jasno przypomniana instrukcja, że bez pozwolenia własnego ordynariusza, którym jest albo biskup, albo przełożony zakonny, nie powinno się występować w mediach, i to jeszcze w sytuacjach takiego – powiedziałbym – antyklerykalnego rozmycia. Dlatego ks. abp Celli powiedział, że będzie zwracał uwagę na współdziałanie w tych kwestiach także z kongregacjami watykańskimi, zajmującymi się życiem konsekrowanym, duchowieństwem czy dyscypliną kultu sakramentów. Chodzi o to, aby każdy z formujących się dzisiaj, czy to księży, czy zakonników, był świadomy tego, że wypowiadanie się w mediach to nie jest sprawa jego wolności osobistej i jedynie własnej odpowiedzialności. Bo czasem zamiast służyć jedności i świadectwu dla wiary, może to służyć rozbiciu.
K
koralik
6 lutego 2014, 22:20
wady fizyczne sa widoczne i latwo je zauwazyc ale naistotniejsze jest to co kryje wnetrze czlowieka !!!!!!!
M
M
6 lutego 2014, 21:24
Z wywiadu przebija żal z niezrealizowanie wlasnego planu, jakieś przekoanie, że człowiek, który zostaje księdzem to powinien byc ktoś wyjątkowy - a ONI zostawiają głównie przeciętnych i trzeba się dostosować... O patrz, a ja mam zupełnie inne wrażenie - wywnioskowałam, że ten ksiądz chyba potrafi twardo stąpać po ziemi, wydaje się całkiem "zdroworozsądkowy";) --- Bardzo podoba mi się ten wywiad, dzięki za niego!
K
katarzyna
4 lutego 2014, 13:55
@beflegor Chyba, że uważasz iż internetowa anonimowość i niebywała intuicja pozwalają ci na takie osądy... ... @jezuita Przedstaw się imieniem i nazwiskiem. Proszę zupełnie serio.
JZ
Jan z Pucka
4 lutego 2014, 12:34
Księże Janie, daj sobie spokój z tą medialną eksplozją... Za brewiarz i modlitwę - w pokorze ducha!
D
Daniello
3 lutego 2014, 12:11
a już do piekła z Panem Owsiakiem się nie wybieramy?
A
anna
3 lutego 2014, 11:39
Ksiądz Jan jak zwykle szczery do bolu - i Bogu niech będą za niego  dzięki. To nie najwazniejsze, czy jest księdzem diecezjalnym czy jezuitą -  ale ze tak wspaniale realizuje swoje powolanie. Sam cięzko chory ( nowotwor mozgu) pomaga chorym w hospicjum, a swoimi artykulami i blogami utwierdza nas w wierze. Janie, stokrotne dzieki z Wrocławia!
3 lutego 2014, 10:56
Jeśli ksiądz Jan jest dobrym dyrektorem i księdzem diecezjalnym to znaczy, że Jezuici rozeznali dobrze. :-) Z wywiadu przebija żal z niezrealizowanie wlasnego planu, jakieś przekoanie, że człowiek, który zostaje księdzem to powinien byc ktoś wyjątkowy - a ONI zostawiają głównie przeciętnych i trzeba się dostosować...
M
Maria
3 lutego 2014, 10:27
Jak to dobrze, że Ksiądz jest. Dziękuję za prostotę i szczerość Księdza przekazu, także w kontekście funkcjonowania Kościoła w Polsce.
U
ula
2 lutego 2014, 16:46
"Do seminarium diecezjalnego trafił Ksiądz dzięki protekcji Macieja Płażyńskiego" to cytat z wywiadu. jak ma się  powołanie do protekcji???  i jak to świadczy o Kościele???
F
f
1 lutego 2014, 00:31
Wybór powołania na osobę konsekrowaną, jak widać, nie jest wyborem z pewnością na tak zwane "100 %". ... To Kościół (Pan Jezus) powołuje a osobiste przekonania i decyzje są tylko odpowiedzią na to powołanie.
F
f
1 lutego 2014, 00:30
Wybór powołania na osobę konsekrowaną, jak widać, nie jest wyborem z pewnością na tak zwane "100 %". ... To Kościół (Pan Jezus) powołuje a osobiste przekonania i decyzje są tylko odpowiedzią na to powołanie.
N
nn
31 stycznia 2014, 23:24
Wybór powołania na osobę konsekrowaną, jak widać, nie jest wyborem z pewnością na tak zwane "100 %".
K
Katepp84
31 stycznia 2014, 21:07
Przełożeni dobrze rozeznali? Czyli to przełożeni decydują czy masz powołanie, czy nie? to już chyba wiadomo skąd sie biorą księża, dla których wierni nie  maja wartości. podziwiam takich księży, jak ksiądz Kaczkowski, takich, których w dzisiejszym świecie mają odwage mieć swoje zdanie i go bronić. Gdyby było więcej takich księży...
G
grancen
31 stycznia 2014, 20:36
@~Jezuita - chłopie nie daj się prowokować ;) to obojętność się nazywa :] pozdrawiam zarówno diecezjalnych jak i jezuitów :]
J
Jezuita
31 stycznia 2014, 19:51
@beflegor Bardzo (grzecznie) proszę byś nie wypowiadał się o sprawach, o których nie masz pojęcia. Tak jak niesprawiedliwe jest ocenianie rodziny po tym jakim samochodem przyjeżdża w niedzielę do kościoła, tak samo niesprawiedliwy i nieprawdziwy jest Twój zarzut. Chyba, że uważasz iż internetowa anonimowość i niebywała intuicja pozwalają ci na takie osądy...
B
belfegor
31 stycznia 2014, 19:26
Przełożeni nam zawsze powtarzają "to nie wy robicie łaskę Towarzystwu i Bogu, ale Bóg i Towarzystwo robi łaskę wam". Jeśli ktoś uważa, że mamy go żałować, to najlepszy znak, że przełożeni dobrze rozeznali... ...Ale w przypadku autora tego postu ("Jezuita') to się głęboko pomylili. Cóż, nawet jezuiccy przełożeni bywają niestety są omylni :) I chwała Bogu! Bo by całkiem już odjechali w swoim poczuciu nadzwyczajności robiąc tak łaskę tym i owym. Czasem można mieć wrażenie, że Towarzystwo robi łaskę nawet Bogu. 
S
S-ka
31 stycznia 2014, 19:22
Skąd w Was tyle jadu??? Ciekawe co byście robili na Jego miejscu?
AC
Anna Cepeniuk
31 stycznia 2014, 19:11
Bardzo piękne świadectwo....wyboru powołania i jego realizacji.... Bogu niech będą dzięki za Ks. Jana... Dla mnie to lepsze od listu episkopatu, który będzie czytany w niedzielę.... niestety!
H
Hania
31 stycznia 2014, 18:42
" Niech jezuici żałują"- czego? Zapewniam, że "rzutkich intelektualnie" znaleźć można nie tylko w wielkich miastach i po dobrych liceach.
J
Jezuita
31 stycznia 2014, 18:39
Przełożeni nam zawsze powtarzają "to nie wy robicie łaskę Towarzystwu i Bogu, ale Bóg i Towarzystwo robi łaskę wam". Jeśli ktoś uważa, że mamy go żałować, to najlepszy znak, że przełożeni dobrze rozeznali...
M
Modus
31 stycznia 2014, 17:55
Przekonanie jest dowodem??? Mocne!