O wolności wypowiedzi w internecie

O wolności wypowiedzi w internecie
(fot. laihiu/flickr.com)

Narzekamy na upadek dobrych obyczajów. Ktoś zauważy, że przecież w każdym pokoleniu narzekano. To prawda, ale w epoce komercji i ogólnodostępnych mediów mamy do czynienia z czymś do tej pory niespotykanym. Ludzie nie są gorsi niż dawniej, a być może nawet są trochę lepsi, ale zarówno w szerzeniu dobrego, jak i złego słowa mają dużo większe możliwości.

Cyniczna plotka, oszczerstwo czy też zwyczajne chamstwo istniały zawsze. Dziś jednak mogą się rozszerzać z nadzwyczajną szybkością na niebywałą skalę. Takie możliwości daje między innymi internet. Tysiące postów i komentarzy na różnego rodzaju stronach internetowych może budzić nasze oburzenie. Oprócz jednak słusznego westchnienia: "Co za czasy!", warto próbować zrozumieć to zjawisko. Warto zastanowić się, kto i dlaczego zamieszcza cyniczne, czy też po prostu głupie wpisy w wirtualnej przestrzeni. Warto też zastanowić się nad własną obecnością w internecie. Osobisty rachunek sumienia na ten temat powinien towarzyszyć rozważaniom o tym, co inni zamieszczają na internetowych forach.

Większość badań statystycznych dotyczących internetu ma niewielki zasięg, a wyniki dużych badań komercyjnych nie są dostępne publicznie. Dlatego niełatwo znaleźć dokładne dane charakteryzujące polskiego internautę. Coś jednak wiadomo. Z internetu korzysta co drugi Polak. Najliczniejszą grupę stanowią osoby w wieku od piętnastu do dwudziestu czterech lat. Ich udział w korzystaniu z internetu to około 40 procent. Mniej więcej 30 procent użytkowników sieci stanowią osoby w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu dziewięciu lat. Natomiast grupa w wieku od czterdziestu do pięćdziesięciu dziewięciu lat to około 20 procent internautów. Polacy najczęściej korzystają z internetu w domu - prawie 70 procent. W pracy lub miejscu nauki z internetu korzysta około 40-45 procent. 60 procent tych, którzy deklarują codzienny kontakt z internetem, mieszka w miastach powyżej stu tysięcy mieszkańców.

Jeśli chodzi o wykształcenie, najliczniejszą grupę stanowią osoby ze średnim wykształceniem (prawie połowa), następnie osoby z wykształceniem podstawowym (ponad 20 procent) i wyższym (prawie 20 procent). Reszta to osoby z wykształceniem zasadniczym. Podział na grupy zawodowe internautów przedstawia się następująco: prawie 30 procent to studenci i uczniowie, pracownicy umysłowi - około 30 procent, robotnicy wykwalifikowani - 15 procent, tyleż samo przedstawiciele wolnych zawodów, a emeryci i renciści to niespełna 5 procent. Nieliczną grupę stanowią rolnicy indywidualni - mniej niż 1,5 procent.

DEON.PL POLECA

Ponad połowa polskich internautów korzysta z internetu codziennie lub prawie codziennie. Ponad 30 procent zagląda do internetu raz lub kilka razy w tygodniu. Jeśli chodzi o płeć, to ostatnie badania pokazują, że nie jest to czynnik istotnie różnicujący internautów. Polacy najczęściej (50 procent) szukają w internecie informacji, 35 procent korzysta z poczty, na czatach i forach czas spędza prawie co czwarty internauta.

Co z tego wszystkiego wynika? Między innymi to, że na forach internetowych z największym prawdopodobieństwem spotkamy ucznia gimnazjum lub liceum albo studenta z dużego miasta. Możemy się jednak tylko domyślać, kto wpisuje najbardziej ostre, by nie powiedzieć brutalne posty, z którymi tak często można spotkać się dziś w internecie.

Największe emocje na forach dotyczą polityków i księży katolickich. Jakakolwiek, nawet zupełnie niekontrowersyjna, informacja związana z Kościołem wzbudza zadziwiającą agresję u niektórych internautów. Pod wiadomością na temat beatyfikacji Jana Pawła II widniał post zaczynający się od słów: "Dziadek 5 lat temu walnął w kalendarz! A czym się on różni od innych dziadków, że tak o nim głośno?". I nie był to jedyny post tego rodzaju. Teoretycznie taki wpis mógł i powinien być usunięty. W praktyce jednak niektóre portale chętnie tego rodzaju wpisy trzymają. Z drugiej strony, moderowanie tysięcy postów jest często dość pobieżne, a czasem wręcz niemożliwe. Dlatego portale nie biorą odpowiedzialności za wpisy internautów.

Wprost niebywałą agresję wywołały informacje o uroczystości beatyfikacji ks. Jerzego Popiełuszki. Ktoś napisał: "A kogo obchodzi jakiś klecha, który zabrał się za politykę...". Były też wpisy dużo bardziej ordynarne. Niekiedy można mieć wrażenie, że internauci nie czytają informacji ze zrozumieniem jej treści, ale rzucają okiem na tytuł i formułują wpisy na zasadzie wolnych skojarzeń. Na przykład w tytule pewnej wiadomości było słowo "duchowny", ale chodziło - jak jasno wynikało z treści - o duchownego muzułmańskiego. Jednak wielu internautów uznało za stosowne, by przy tej okazji nawymyślać księżom katolickim.

Czas przed wyborami prezydenckimi sprzyjał pojawianiu się na forach brutalnych wypowiedzi. Wiadomo, że w takich sytuacjach niektóre partie mobilizują swoje młodzieżówki do aktywności na forach.

Bardzo odporni na internetowe komentarze muszą być sportowcy. Paradoksalne jest to, że najbardziej brutalnie są atakowani ci, którzy odnoszą największe sukcesy, na przykład Justyna Kowalczyk czy Tomasz Adamek. Ciekawe, że nasz najlepszy obecnie bokser jest wyśmiewany nie tyle za postawę na ringu, ale za to, że często przyznaje się do bycia wierzącym, praktykującym katolikiem. Znany jest przypadek Doroty Swieniewicz, jednej z najlepszych polskich siatkarek, która nie wytrzymała wpisów na swój temat i płacząc publicznie ogłosiła wycofanie się z kadry. Trener Niemczyk całą sytuację skomentował następująco: "Jest mi przykro, bo Dorota wracała do formy. Nie powinna była w ogóle otwierać laptopa. Zasłużyła się dla Polski, której obywatele zniszczyli taką ikonę".

Kim są ci obywatele i dlaczego wypisują tego rodzaju komentarze? Być może najłatwiej zrozumieć wulgarność postów "politycznych". Jest ona efektem między innymi atmosfery politycznej, w której oponent ukazywany jest jako zagrożenie, wróg, nieszczęście... Zły przykład idzie w tym przypadku z góry, od polityków i mediów - nie tylko tabloidów. Nakręcanie spirali emocji nie da się wytłumaczyć jedynie temperamentem niektórych osób. Coraz częściej są to działania przemyślane i zaplanowane. Budzenie negatywnych uczuć do politycznego przeciwnika okazuje się skutecznym sposobem walki o głosy, a ostre wypowiedzi w mediach przyciągają odbiorcę, co przekłada się na zyski z reklam. Prowokujący - agresywny tytuł newsa zapewnia więcej "kliknięć" niż informacja stonowana i obiektywna. Mamy więc tutaj do czynienia z zamkniętym, samonapędzającym się mechanizmem: media, w tym internet, walczą o masowego odbiorcę, a ten zdaje się lubić sensację i agresję, z kolei odbiorca kształtowany jest przez to, co serwują mu media.

Trudniej zrozumieć posty "opluwające" sportowców, które pojawiają się pod merytorycznymi, pozytywnymi informacjami. Kiedy Justyna Kowalczyk zdobywała medale, pojawiało się na forach wiele obraźliwych dla wybitnej narciarki komentarzy. Wyglądało to na zupełnie bezinteresowną złośliwość. Prawdopodobnie niektórzy internauci wyładowują w ten sposób własne frustracje i kompleksy. Niestety, jest to żenujące, ale nie brakuje ludzi, którym poprawia humor kopnięcie kogoś z ukrycia. Możliwość anonimowej wypowiedzi, która ma szanse być dostrzeżona przez innych, wyzwala w niektórych skrywaną, ciemną stronę ich osobowości.

Wielkim zaskoczeniem jest dla mnie agresja w internecie, jaką wywołuje u niektórych wszystko, co wiąże się z Kościołem. Rozumiem, że pewne kościelne tematy budzą kontrowersje, ale trudno znaleźć jakieś racje dla przejawów nienawiści dla takich postaci jak wspomniani już Jan Paweł II czy też bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Nie wystarczy w tej sytuacji wyrazić oburzenia, ale warto też zapytać, czy Kościół mógłby jakoś pozytywnie wyjść naprzeciw niektórym skrajnym emocjom wyrażanym w internecie, między innymi poprzez potrzebne zmiany w nim samym.

Z drugiej strony, można się pocieszać tym, że sam Jezus, który nikomu nie wyrządził żadnego zła, też wywoływał nienawiść. Próbowano Go na różne sposoby skompromitować, przychwycić na jakimś niezręcznym słówku. Faryzeusze twierdzili, że Jezus ma Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy (Mk 3, 22). Gdyby w tamtych czasach istniały fora internetowe, bez wątpienia byłyby pełne nienawistnych wpisów przeciwko Mistrzowi z Nazaretu.

Coraz częściej słychać głosy, że "coś z tym trzeba zrobić". Niektórzy proponują cenzurę internetu. Jacek Żakowski w tekście "Chamstwo hula w internecie" jest za jakimś porozumieniem się w tej sprawie wielkich koncernów posiadających największe polskie portale i stwierdza: "Jeśli właściciel lub szef portalu czy strony nie jest w stanie zorganizować albo sfinansować nadzoru zapewniającego przestrzeganie standardów, powinien zamknąć portal albo stronę".

Oburzenie Żakowskiego jest zrozumiałe, ale z cenzurą w przestrzeni publicznej wiąże się wiele problemów. Przede wszystkim pojawia się pytanie, kto ma definiować "słuszne" standardy i oceniać, czy jakiś wpis im odpowiada, czy nie. Medialne spory polityczne pokazują, że to, co dla jednych jest chamstwem i obrazą, innym jawi się jako dowcipna krytyka. Najprostszym kryterium byłoby unikanie wulgaryzmów, ale przecież standardy można łamać w "białych rękawiczkach". A sądowe sprawy, w których sąd na podstawie wywodów językoznawców decyduje, czy określenie "dureń" było karalną obrazą, czy też dopuszczalnym wyrażeniem opinii, coraz częściej wywołują zrozumiałe zdziwienie. Nasuwa się pytanie, czy możliwa byłaby taka ustawa eliminująca pewne zachowania w internecie, co do których wszyscy się zgadzają, że są niedopuszczalne, a jednocześnie nie ograniczałaby rzeczywistej wolności wypowiedzi, którą tak bardzo sobie cenimy. Wydaje się, że nie: te same mechanizmy, które czynią internet przestrzenią niereglamentowanej wolności wypowiedzi, pozwalają na obecność chamstwa.

Inny pogląd niż Żakowski zaprezentowali w tekście Cenzura nie łagodzi obyczajów w internecie Michał Olszewski i Paweł Wujec. Wskazują na niewyobrażalną wielość różnego rodzaju treści publikowanych codziennie w internecie i zauważają, że wypowiedzi wulgarne stanowią ułamek procenta. Odrzucają więc tezę, że internet jest zdominowany przez "chamstwo, agresję i prostactwo". Ich zdaniem nie jest też prawdą, że standardy w polskim internecie różnią się zasadniczo od sytuacji w innych krajach. Autorzy nie zgadzają się też z Żakowskim, kiedy ten snuje analogie pomiędzy prasą i telewizją, gdzie można "zaprowadzić porządek", a internetem. Istota internetu polega właśnie na tym, że mogą w nim wypowiadać się miliony, a nie jedynie kilka osób zaproszonych do rozmowy przez redaktora prowadzącego. Internet nie należy do wielkich koncernów i jeśli jakiś koncern chciałby internautów ograniczać, to po prostu odpłyną oni gdzie indziej.

Jeśli zgodzić się z tymi argumentami, to należałoby powiedzieć, że z wulgarnością i agresją w świecie wirtualnym trzeba walczyć, ale nie poprzez cenzurę, lecz raczej poprzez wychowanie do dojrzałości w korzystaniu z mediów, w tym z internetu.

W dokumencie Papieskiej Rady do spraw Środków Społecznego Przekazu Etyka w internecie czytamy: "Powinno się unikać uprzedniej cenzury ze strony rządu; «cenzura [...] powinna być stosowana tylko jako całkowita ostateczność». Internet nie jest jednak bardziej niż inne media wyjęty spod rozsądnych praw sprzeciwiających się rozpowszechnianiu nienawiści, oszczerstw, oszustw, pornografii dziecięcej i pornografii w ogóle oraz innych przestępstw". To bardzo realistyczne stanowisko, które bierze pod uwagę możliwości, ale i ograniczenia rozwiązań czysto prawnych. Internauta nie jest bezkarny, gdyż - po pierwsze - anonimowość w internecie nie jest absolutna, a - po drugie - istniejące prawo dotyczy też internetu. Natomiast stosowanie uprzedniej cenzury byłoby działaniem wymierzonym w samą istotę internetu. Z tego oczywiście nie wynika, że nie są potrzebne jakieś regulacje prawne dotyczące jedynie internetu, na przykład regulacje kwestii prywatności.

W tej sytuacji Kościół proponuje kształcenie nie tylko w technicznych sposobach korzystania z mediów elektronicznych, ale także w tym, co można byłoby nazwać wymiarem moralnym i duchowym internetu: "Młodzi ludzie muszą się nauczyć, w jaki sposób dobrze funkcjonować w świecie cyberprzestrzeni, dokonując roztropnych osądów, zgodnie ze zdrowymi kryteriami moralnymi odnośnie do tego, co w niej znajdują, i stosować nową technologię dla swego integralnego rozwoju i dla pożytku innych"2. Wychowanie i kształcenie nie wyrugują agresji słownej z internetu, jak i zresztą z wielu innych dziedzin naszego życia. Warto jednak podejmować różnego rodzaju wysiłki, aby było w internecie coraz więcej dobra.

Zło dobrem zwyciężaj (Rz 12, 21) - to wezwanie św. Pawła możemy dziś odnieść także do przestrzeni wirtualnej. W Orędziu na 43. Dzień Środków Społecznego Przekazu Benedykt XVI napisał między innymi: "Zwłaszcza na was, młodzi, którzy niemal spontanicznie odczuwacie zażyłość z tymi nowymi środkami komunikacji, spada odpowiedzialność za ewangelizację tego «digitalnego kontynentu». Z entuzjazmem przepowiadajcie Ewangelię waszym rówieśnikom". Bóg dał człowiekowi wiele dóbr. Można ich używać źle lub dobrze. Trzeba w miarę możliwości walczyć ze złym używaniem rzeczy, ale przede wszystkim należy uczyć się i uczyć innych, jak używać ich dobrze.

Dariusz Kowalczyk SJ (ur. 1963), teolog, wykładowca teologii dogmatycznej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, felietonista miesięcznika "W drodze" i tygodnika "Idziemy" oraz współpracownik portalu internetowego DEON.pl. Ostatnio opublikował: Różne oblicza Ducha; Dogmatyka. Traktat o sakramentach (współautor).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

O wolności wypowiedzi w internecie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.