Poczułem się tam jak w domu

(fot. cgc76/flickr.com/CC)
Przemysław Radzyński / "eSPe"

O swoim powołaniu i wyjeździe do pracy duszpasterskiej w Stanach Zjednoczonych opowiada ks. Maciej Stelmach, jedyny kapłan wyświęcony w tym roku dla diecezji Joliet w stanie Illinois.

Jak to się stało, że 17 maja 2014 r. został Ksiądz wyświęcony dla jednej z diecezji w Stanach Zjednoczonych?

Pierwsze dwa lata studiów filozoficznych skończyłem w krakowskim seminarium. Byłem na jednym roczniku z kolegą ze swojej parafii, który rok wcześniej poszedł do seminarium w USA. W ten sposób usłyszałem w ogóle o takiej możliwości i o wielkiej potrzebie księży za Oceanem. Rok po nim poszedłem do Seminarium Świętych Cyryla i Metodego. W Krakowie, przy ul. Łanowej, przez rok klerycy przygotowują się do wyjazdu do seminarium w USA.

Wspomniał Ksiądz o wielkiej potrzebie kapłanów w USA.

Sytuację Kościoła w USA najlepiej pokazuje fakt, że byłem w tym roku jedynym kapłanem święconym dla diecezji Joliet [diecezja metropolii Chicago, w północno-wschodniej części stanu Illinois - przyp. red.], która liczy oficjalnie 750 tys. katolików (a gdy doliczy się nielegalnych imigrantów, to najprawdopodobniej jest ponad milion katolików) i nie ma powołań.

Co zafascynowało Księdza w opowieściach tego kolegi z seminarium, że zdecydował się pójść w jego ślady?

On szybko wyjechał do USA, więc właściwie usłyszałem tylko o wielkiej potrzebie kapłanów w Stanach. W czasie modlitwy zastanawiałem się, czy jeżeli Pan Bóg powołuje mnie do służby kapłańskiej, to czy nie mam też być misjonarzem. Trudno nazwać USA krajem misyjnym, bo katolicyzm jest tam mocny, ale brak kapłanów i nowych powołań jest tam bardzo odczuwalny. Misjonarzem jestem w tym sensie, że wyjechałem zagranicę i pracuję w obcej kulturze.

Z czego wynika brak kapłanów w USA?

Kościół amerykański stał się bardzo liberalny w swoich poglądach. Nawet myślano o odłączeniu się od Kościoła Rzymskokatolickiego i stworzeniu Kościoła Amerykańskokatolickiego (także ze święceniem kobiet). To nieco odstraszyło ludzi od Kościoła. Dziś wyraźnie widoczny jest nurt wiernych w USA, którzy chcą bardzo tradycyjnego Kościoła. A starsi księża przyznają, że popełnili błąd, a naszym zadaniem jest teraz to poprawić.

Brak kapłanów i powołań w Stanach wynika prawdopodobnie ze zbyt szybkich zmian po Soborze Watykańskim II. Księża oddali wszystko świeckim i pojawiło się myślenie, że w pewnym sensie są im niepotrzebni. Trzeba podkreślić, że zaangażowanie świeckich nie jest problemem, ale pewna przesada w tym względzie. Bo właśnie na tym polega piękno tamtejszego Kościoła, że jest bardzo wielu nadzwyczajnych szafarzy Komunii Świętej, lektorów; laikat prężnie działa w parafiach i to jest bardzo duża pomoc dla księży.

Czy właśnie tak masowe zaangażowanie świeckich przeszczepiłby Ksiądz ze Stanów do Polski?

Do Polski z USA przywiózłbym większą otwartość na ludzi. W Polsce pokutują jeszcze ciągle czasy komunizmu, gdy Kościół był oazą wolności. Kościół w Polsce zatrzymał się w tym miejscu. Tylko, że wówczas mieliśmy wspólnego wroga i to nam wystarczało. Teraz go nie mamy i musimy sami wyjść do ludzi, prowadzić nową ewangelizację.

A co z polskiego katolicyzmu będzie zaszczepiał Ksiądz w tamtejszym Kościele?

To, co chciałbym zabrać do Kościoła w Stanach, to nasze umiłowanie Maryi. Polacy są w tym względzie podobni do Meksykańczyków. Oni mają Matkę Bożą z Guadalupe, a my z Częstochowy, czy - jak na moim obrazku prymicyjnym - Kalwarii Zebrzydowskiej. Chodzi o ufność przez Maryję do Jezusa. W Stanach tego brakuje, myślę, że przez wpływy protestanckie.

Jak wyglądały Księdza początki w Stanach?

Wyjeżdżając do USA nie znałem jeszcze diecezji, do której pójdę. Seminarium Świętych Cyryla i Metodego działa w ten sposób, że po przyjeździe do Stanów mamy rok na znalezienie diecezji. W USA każda diecezja ma dyrektora ds. powołań. Taki kapłan zajmuje się klerykami, a w parafiach opowiada o powołaniu kapłańskim i zachęca młodych do rozważenia tej drogi. Tacy dyrektorzy powołań przyjeżdżają do naszego seminarium i zachęcają do odwiedzenia ich diecezji. Ja zwiedziłem dwie. Zdecydowałem się na tę drugą. Poczułem się tam jak w domu. Poznałem księży, z którymi zaprzyjaźniłem się już w czasach seminaryjnych.

Jest zwyczaj, że diecezja daje obcokrajowcom tzw. parafie rodzinne. Miałem tam swoje mieszkanie. Mogłem tam pojechać na wolny weekend i odpocząć od nauki.

Czy już Ksiądz wie czym będzie się zajmował w swojej nowej parafii?

Pracuję blisko Chicago, gdzie jest wielu Polaków, ale moja parafia jest anglojęzyczna. Będę miał z pewnością parafian Polaków, ale nie będę prowadził dla nich specjalnego duszpasterstwa czy odprawiał Mszy św. po polsku. Chciałbym pracować z młodzieżą - moje powołanie wzrastało, gdy byłem w Ruchu Światło-Życie. Ponieważ jestem z Polski i Krakowa, to będę organizował pielgrzymkę na Światowe Dni Młodzieży za dwa lata.

Wróćmy na chwilę do historii Księdza powołania.

Pierwsze myśli o kapłaństwie pojawiły się w dzieciństwie. Sam tego nie pamiętam, ale mama wspomina, że zawsze musiałem być w pierwszej ławce w kościele, żeby wszystko dobrze widzieć i móc powtarzać gesty księdza. A gdy w szkole podstawowej pytano mnie kim będę w przyszłości, to odpowiadałem, że księdzem. Zmieniło się to w liceum. Poznałem dziewczynę. Przez trzy lata byliśmy parą. Myślałem o małżeństwie. Zacząłem studiować na Politechnice Krakowskiej. Nasz związek się rozpadł. Przeszliśmy na relacje bardziej przyjacielskie. Podczas jednych z rekolekcji zastanawiałem się wówczas przed Najświętszym Sakramentem, jak teraz będzie wyglądało moje życie. I wtedy powróciło pragnienie z dzieciństwa. Po trzecim roku studiów postanowiłem sprawdzić w seminarium czy kapłaństwo to droga dla mnie.

Zrezygnował Ksiądz ze studiów. Jak reagowała Księdza rodzina?

Mama tylko zapytała czy myślę o tym poważnie, czy to nie jakaś chwilowa zachcianka. To był wynik troski mamy i o syna, i o dobro Kościoła, bo potrzebujemy świętych kapłanów a nie takich, którzy traktują kapłaństwo jak zawód. Kiedy upewniła się, że to moja droga, stanowiła dla mnie wielkie wsparcie.

Drugą trudną decyzją dla mojej rodziny był wyjazd na drugi koniec świata. Przez rok byłem w seminarium na Łanowej, więc mama miała czas, żeby się przygotować. Ale w obecnych czasach odległości nie stanowią wielkiej bariery. Właściwie codziennie możemy ze sobą rozmawiać poprzez Skype czy komunikując się innymi kanałami. Moja siostra mieszka w Anglii, więc czasami urządzamy telekonferencję między trzema krajami. Poza tym lot z Chicago do Krakowa trwa dziewięć godzin - to może być krócej niż podróż samochodem z Krakowa nad polskie morze…

Jak Ksiądz rozeznawał sprawę wyjazdu do USA?

To działo się wewnątrz mnie. Rozmawiałem też z tym kolegą, który wyjechał tam przede mną, rozmawiałem z rodziną. Ale w domu nikt mi nigdy nie narzucał swojej woli, zawsze ta decyzja należała do mnie. Z jednej strony to było trudne, bo to rozłąka z domem i przejście do zupełnie innej kultury. Trudna też dla rodziny, bo ją opuszczam.

Wspomina Ksiądz o różnicach kulturowych.

Amerykanie przy zwykłym "dzień dobry" i pytaniu: "co u ciebie?" zawsze odpowiadają: "wspaniale" i się uśmiechają. To nas dziwi, bo my lubimy ponarzekać. Ale z drugiej strony to jest poważny problem w USA i Anglii, bo ludzie nie mówią o swoich życiowych trudnościach, a narzekający Polacy wylewają swoje żale i może przez to są bardziej zdrowi. Amerykanin powie, "I’m fine" a później popełni samobójstwo.

A różnice dotyczące religijności, Kościoła?

Procentowo więcej katolików chodzi tam do kościoła - w każdą niedzielę 30-35 procent. W Polsce, zwłaszcza w wielkich miastach, jest nas nieco mniej. Zauważalny jest też większy szacunek do księży. I to nie tylko wśród katolików; także niekatolicy cenią księdza na tej samej zasadzie, jak mechanika samochodowego dobrze wykonującego swoją robotę. W USA zobaczyłem, że Amerykanie szanują człowieka dopiero, gdy go poznają, gdy zobaczą jak wykonuje pracę. Dlatego mam świadomość, że zasłużę na ich szacunek, jeśli będę dobrze wykonywał swoją pracę. Jeśli nie, to parafianie albo prasa mnie zjedzą…

A formacja seminaryjna?

W USA stawiają na samodzielność. W Polsce raczej należy się wpasować w profil stworzony przez formatorów, co jest pomocne, bo uczy pewnego rytmu dnia. Tam nie ma ograniczonego czasu na tzw. poobiednią przechadzkę. Jest wolny czas i można go swobodnie zagospodarować. Są samochody - można pojechać na zakupy, do kina, do muzeum, gdziekolwiek (klerycy dostają 200 dolarów kieszonkowego na miesiąc). Jest dużo więcej wolności a przez to atmosfera w seminarium jest o wiele zdrowsza; normalniejsze są relacje przełożony-kleryk. Jest szacunek do przełożonego, ale nie ma strachu przed ciągłą kontrolą i oceną. W USA każdy kleryk ma swojego tzw. mentora, z którym spotyka się co miesiąc. Ten mu wówczas mówi, gdzie popełnia błędy i co powinien poprawić.

W Polsce klerycy wydają się też być zamknięci w pewnej osłonce. Nie mają kontaktu ze światem zewnętrznym, poza wyjątkiem praktyk. W USA pastoralna formacja trwa od samego początku. Przynajmniej raz w tygodniu kleryk musi mieć jakieś dodatkowe zajęcie - np. pracę w szpitalu. W czasie wszystkich przerw od studiów mieszka się w parafii i jest się cały czas wśród ludzi.

Czym się różni praca księży w Polsce i USA?

Zasadniczo każdy ksiądz w Polsce pracuje jako katecheta. Po powrocie ze szkoły na ogół odprawia Mszę św. i prowadzi różne grupy w parafii. W USA przy większości parafii funkcjonują szkoły katolickie, w których uczą świeccy katecheci. Ksiądz przygotowuje do sakramentów. Przez osiem godzin w ciągu dnia siedzi w biurze i jest do dyspozycji wiernych (w Polsce to na ogół godzinny dyżur w kancelarii). Wspólnoty prowadzone są przez świeckich a nadzoruje je ksiądz.

Komu polecałby Ksiądz amerykańskie seminarium?

Musi to być osoba otwarta na innych i na nowe wyzwania. Życie tam jest jednak trochę inne. Od księdza w USA wymaga się tego, żeby sam wychodził z inicjatywą. Nie może to być osoba dobra tylko w wykonywaniu rzeczy zleconych. Stany polecałbym osobom odważnym, które nie boją się podjąć ryzyka.

Artykuł pochodzi z eSPe 7-8/2014. Całe czasopismo można za darmo pobrać ze strony: www.e-espe.pl.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Poczułem się tam jak w domu
Komentarze (17)
G
gnG
10 października 2014, 19:51
Przed kilku laty widziałem na festiwalu w Warszawie wspaniały film dokumentalny na temat walki proboszcza z Nowego Orleanu o ocalenie parafii, która   podupadła po huraganie. Największym zagrożeniem dla parafii byli bezduszni kurialiści. Chcieli sprzedać nieruchomość, żeby podreperować budżet diecezji. Krótko mówiąc obraz Kościoła dość uniwersalny. Tyle, że w Ameryce wolność jest zakorzeniona mocno! Stary proboszcz i parafianie wybronili swoją świątynię przed spieniężeniem. Niestety, proboszcz został zesłany gdzieś daleko (nie pamiętam gdzie).
C
Cowboy
9 października 2014, 17:17
Z moich obserwacji: większość Amerykanów po rozwodach i w nowych związkach biega jakby nigdy nic do komunii. Co kraj to obyczaj.
H
H
9 października 2014, 17:56
Tak, co kraj, to obyczaj. Ale ten sam Bóg, te same przykazania i ludzie staną na tym samym sądzie ostatecznym.
ZU
Z USA
9 października 2014, 16:25
Bardzo trafne obserwacje z Ameryki. Polscy księża sa tu bardzo serdecznie witani i cenieni. Brak kapłanów jest tu ogromny. Nasz prawie 80 letni proboszcz obsługuje 2 parafie. O wikarych może sobie tylko pomarzyć.
H
H
9 października 2014, 13:28
"Ksiądz przygotowuje do sakramentów. Przez osiem godzin w ciągu dnia siedzi w biurze i jest do dyspozycji wiernych (w Polsce to na ogół godzinny dyżur w kancelarii)" Kiedyś, jeszcze naście lat temu, spędzali księża długie godziny w konfesjonale, nie tylko wielcy święci jak. np Jan-Maria Vianey. To miało głębokie teologiczne i duszpasterskie znaczenie. Byli jak Miłujący Ojciec czekający na powrót syna. Dzisiaj siedzą w biurze. Jak to inaczej nazwać niż sekularyzacją?
P
piw
9 października 2014, 15:47
"Bramy piekielne go nie przemogą", powiedział Pan. I miał rację. Kościół sam się wykończy bez pomocy piekła.
ZU
Z U.S.A
9 października 2014, 16:11
Nie mogą siedzieć w konfesjonale, bo byłaby to strata czasu. Ludzie tu w ogóle nie chodzą do spowiedzi usznej. Wystarczy im spowiedź generalna na początku mszy, po której wszyscy idą do komunii.
H
H
9 października 2014, 16:51
Ludzie się nie spowidają. Kazdy biegnie do komunii, czy ktoś nie ma grzechów śmiertelnych na sumieniu, czy je ma - a po latach, to większość pewnie ma przy takim podejściu. I czemu tu się dziwić, że nie ma w USA powołań? Życzę USA jak najlepiej. Oby jednak księża z Polski mieli odwagę coś tam zmienić, a nie tylko konserwowali status quo.
H
H
9 października 2014, 17:40
Bramy piekielne to takżę znaczy i Ty i ja, kiedy popełniamy zło. A więc nawet my tego nie jesteśmy w stanie zrobić. Jednak szkodzić jak najbardziej potrafimy.
P
piw
9 października 2014, 13:20
"Brak kapłanów i powołań w Stanach wynika prawdopodobnie ze zbyt szybkich zmian po Soborze Watykańskim II" - nie wiedziałem że takie rzeczy na DEMONIE wyczytam :) Wierni "chcą bardzo tradycyjnego Kościoła" - ojej, toż to herezja. Zaraz Pan Żyłka tu zainterweniuje!
J
Johny
9 października 2014, 14:29
Po dwóch latach w Stanach, jako duszpasterz, powiem tylko, że "tradycyjny" nie znaczy tu "betonowaty", czy "fundamentalistyczny", czego wielu tradycjonalistom w Polsce pojąć nie może i rownież "tradycyjnych katolików" z Ameryki posyła do piekła.
P
piw
9 października 2014, 14:42
Więc jaki to jest "tradycyjny" po amerykańsku? Ja nie znam dobrze sytuacji Kościoła w USA i będę wdzięczny za wyjaśnienie. Wiem, że w Stanach całkiem sprawnie funkcjonują tradycyjne zgromadzenia (FSSP, FSSPX, IDP), no i kard. Burke to Amerykanin.
ZU
Z USA
9 października 2014, 16:20
ZGadzam sie, co w Stanach nazywa sie "tradycyjne" często zszokowaloby polskiego katolika. Udział lajkatu jest tu ogromny, w tym kobiet. Kiedy patrzy sie na to z zewnątrz to ma sie wrażenie, ze lajkat podejmuje wszelkie inicjatywy i właściwie rządzi w parafii, zwłaszcza, gdy ksiądz wiekowy, co sie tutaj często zdarza. Niestety młodzieży w kościołach ( mieszkam na północy, może na południu jest inaczej) jak na przysłowiowe lekarstwo.
H
H
9 października 2014, 17:47
To zupełnie zapomniał ksiądz, jak to w Polsce jest i to po 3ech latach:( Uważam, że na nich naprawdę źle wpłynęło. Znam też trochę emigrantów i obserwuję takie bardzo smutne zjawisko wypierania wszystkiego, co człowieka ukształtowało. Często wiąże się to z niskim poczuciem własnej wartości, u nas szczególnie częstym ze względu na pedagogikę wstydu, serwowaną nam nachalnie w polskojęzycznych mediach. A jak ktoś nie ma własnej tożsamości to i nie wnosi nic dobrego, tylko staje się rodzajem figuranta. Znałem dwa przypadki polskich księży z wieloletnim doświadczeniem w USA. Życzę jednak odwagi w szukaniu Prawdy i realizowaniu jej w pracy duszpasterskiej. Będzie się to wiązać z prześladowaniami, ale nie może być inaczej.
9 października 2014, 18:36
Pozwolę sobie na podłączenie się do wątku. Krótko: Wszystko co w Polsce „tradycyjne” – spowiedź, adoracja NS, pielgrzymki, różaniec, litanie, majowe… tutaj nie istnieje. Ludzie tego nie czują, albo już nie czują, albo organizują to we własnych grupach parafialnych. Że ruchy tradycjonalistyczne mają się dobrze, wiemy… z relacji tych ruchów. Tak naprawdę nie mają żadnej siły przebicia ani oddziaływania. Trzeba rozumieć mechanizm. W Stanach WSZYSTKO działa na zasadach wolnego rynku. Dajesz dobry produkt / przekonasz ludzi –> dostajesz pieniądze –> jest Ci dobrze –> jest sukces. Dzięki temu Stany to raj dla sekt. Obawiam się, że ruchy pomponiarskie działają na tej samej zasadzie – mają swoich bogatych wiernych, którzy przychodzą na ich spektakl. Efekt – mają pieniądze i „dobrze im”. Ale nie nazywajmy tego „wielkim powrotem do tradycji” Smutne ale prawdziwe. Nie znaczy to, że Amerykanie są niewierzący lub powierzchowni. Praktyka niedzielna, modlitwa przed posiłkiem i w domach i w restauracjach, zaangażowanie charytatywne, praca w parafiach… to coś o czym się nam nawet nie śniło. Amerykanie nie lubią dyskutować o religiach i polityce „na noże”. Taką mają historię. Doświadczenie niewolnictwa, obecny problem z czarnymi, imigracja, kocioł narodowy / kulturowy / językowy… wymógł na nich system szeroko pojętej neutralności. O tym piszę się książki. W skrócie – wyznawaj sobie jaką religię, ustrój, filozofię chcesz, byle nie szkodzisz, nie obrażasz innych i płacisz podatki.
9 października 2014, 18:36
Dopóki tu nie przyjedziesz nie masz pojęcia co to znaczy „kultura konsumpcjonizmu”. To co wygadują nasi biskupi wzbudza litość. U nas w Polsce nie ma czego i za co „konsumować”. Polonia wychodzi na tym tle dość „dobrze”. Co przez to rozumiem: Polonia jest na ogół słabo zintegrowana z Amerykańskimi wartościami. Jest to spowodowane tym, że Polacy walczą o pracę, wielu wcale nie zna języka, jest tu nielegalnie. Kościół pozostaje jedyną bezpieczną organizacją życia społecznego. Kto się dorobi i zintegruje bardzo często odcina się od Polonii i mówi o sobie Amerykanin polskiego pochodzenia…
ZU
Z USA
9 października 2014, 19:59
Opisał pan sytuacje w US bardzo kompetentnie. Sam bym tego lepiej nie zrobił. Wszystko to prawda i tylko prawda. To samo odnosi sie do pańskich komentarzy pod spodem. Pozdrawiam.