Sukcesy i porażki katechety

(fot. lel4nd/flickr.com)
ks. Paweł Broński / "Różaniec"

Posługa katechety jest wyjątkowa. Jeżeli można mówić o sukcesach katechety, to zamierzonym i oczekiwanym sukcesem jest właśnie sytuacja, kiedy uczeń zaczyna żyć tym, co usłyszał na katechezie.

Wybierając kierunek studiów, zwracałem uwagę na to, by nie był to kierunek nauczycielski. Jako uczeń lubiłem szkołę i nauka nie sprawiała mi większych trudności, lecz absolutnie nie widziałem siebie w roli nauczyciela. Bóg jednak zechciał inaczej. Powołał mnie do kapłaństwa, a bycie księdzem jest związane z pracą katechetyczną.

W ramach studiów teologicznych realizowałem program przygotowania pedagogicznego, który wciąż przypominał mi o konieczności zmierzenia się z tym zagadnieniem. Zastosowałem wówczas metodę bohatera powieści Kamienie na szaniec, który w dzieciństwie panicznie bał się wody, lecz dzięki wielkiemu uporowi stał się najlepszym pływakiem w szkole. Pomyślałem, że postąpię podobnie. Prowadziłem wzorowy dziennik praktyk katechetycznych i jako praktykant z powodzeniem stawiałem pierwsze kroki w szkole podstawowej, którą sam niegdyś ukończyłem.

DEON.PL POLECA

Wreszcie nadszedł upragniony czas pierwszej pracy. Dano mi możliwość realizowania się jednocześnie na dwóch poziomach: gimnazjum i szkoły średniej. Zapał wciąż był wielki, ale… pojawiły się też trudności. Problemem stał się brak umiejętności utrzymania dyscypliny na katechezie, zwłaszcza w gimnazjum. Psychologowie tłumaczą, że uczniowie w tym wieku przeżywają trudny okres dojrzewania. Bardzo często są rozwinięci fizycznie, ale pozostają daleko w tyle, jeśli chodzi o rozwój społeczny. W lustrze widzą siebie jako człowieka prawie dorosłego, a w głębi duszy czują się dziećmi, co rodzi wewnętrzne konflikty z samym sobą, z otoczeniem i motywuje do stawiania pytań o własną tożsamość. Gimnazjalista chce zaistnieć w środowisku rówieśniczym i zwrócić na siebie uwagę choćby przez wandalizm czy totalny brak szacunku nawet dla nauczyciela. Jeśli do tego dojdzie brak zainteresowania ze strony rodziców, ciągle zabieganych i zatroskanych wyłącznie o sprawy dnia codziennego, przed naszymi oczami roztacza się rzeczywiście koszmarny obraz szkoły, w której przyszło nam prowadzić lekcje religii.

Dotykamy tu niezwykle ważnego zagadnienia współpracy z rodzicami, która jest niezbędna w procesie wychowawczym. Wśród nauczycieli można spotkać opinię, o której słuszności też się przekonuję, że obecna sytuacja w szkole jest efektem realizowania w domach mitu o bezstresowym wychowaniu, które ostatecznie staje się wychowaniem bez zasad, bez wymagań i bez konsekwencji.

Już u progu mojej katechetycznej działalności pojawił się istotny wniosek, że w tej posłudze niezbędne jest poznanie środowiska, w którym żyją uczniowie. W niewielkiej miejscowości taka misja była łatwiejsza i szybko przyniosła oczekiwane efekty. Atmosfera na katechezie zmieniła się diametralnie po odbyciu wizyty duszpasterskiej. Mogłem dzięki niej dotrzeć do parafian, zobaczyć, jak żyją i zaobserwować istniejące problemy. Zrozumiałem wówczas, czym jest spowodowane nieodpowiednie zachowanie tego czy innego ucznia. Stałem się bogatszy o istotne informacje, ale też bardziej wyrozumiały. Uczniowie również zmienili swój stosunek do mnie, bo nie musieli już odgrywać fikcyjnych postaci, którymi w rzeczywistości nie byli. W szkole większej aglomeracji miejskiej poznanie sytuacji rodzinnej uczniów jest trudniejsze albo wręcz niemożliwe, bo uczniowie przynależą terytorialnie do wielu parafii. Jak w takiej sytuacji dotrzeć z orędziem katechetycznym? Polityka miłości i tzw. podejście pedagogiczne, których priorytetem jest szacunek dla ucznia, często stają się naiwnością, a zamiast ewangelizacji pojawia się obawa, by nie zostać obrzuconym wyzwiskami albo nie skończyć z koszem na śmieci na głowie, jak pewien nauczyciel z Torunia. Układ partnerski, w którym jedna i druga strona idzie na kompromis, również jest nierealny, bo gimnazjalista nie jest jeszcze na tyle dojrzały, aby dotrzymać warunków umowy, której celem jest porządek na katechezie.

Jakim więc być katechetą? Stać się bezwzględnym urzędnikiem czy nastawić się wyłącznie na przetrwanie? Katecheta urzędnik będzie ranił swoją bezwzględnością. Widać to choćby przy wystawianiu ocen z religii. W systemie szkolnym ocenia się wiedzę, ale przez ucznia ocena z religii może być odbierana jako ocena religijności. Może wówczas dojść do paradoksu, gdy uczeń zdolny, lecz niepraktykujący, otrzyma ocenę bardzo dobrą, a uczeń głęboko wierzący, choć słabszy intelektualnie, otrzymując niższą ocenę, poczuje się potraktowany niesprawiedliwie. Ileż roztropności musi mieć w sobie katecheta. Jedno jest pewne – zawsze należy dostrzegać w uczniu człowieka! Człowiek ten jest młody, niedoświadczony, często zakompleksiony, zbuntowany, ale jest osobą, której – przez wzgląd na posiadaną godność osobistą – przysługuje szacunek.

Z podziwem obserwuję wybitnych katechetów, którzy mają w sobie to coś, co sprawia, że młodzież do nich lgnie. Trzeba być jednak bardzo ostrożnym, aby nie ulec taniej pokusie popularności i sukcesu. Aktor Dariusz Kowalski, odtwórca roli Janusza Tracza w serialu Plebania, zapytany w Siedlcach przez młodych ludzi, przygotowujących się do bierzmowania, jak to jest być sławnym, odpowiedział, że sławny to był Piłsudski i Mickiewicz, bo oni czegoś w życiu dokonali. O sobie mówi, że jest jedynie popularny, bo kilka osób widziało go na ekranie telewizyjnym. Katecheta też może być popularny. Ocenia się jego wygląd, atrakcyjność, elokwencję i oczekuje się, aby na religii było przyjemnie, ciekawie, a po modlitwie zostały wypowiedziane co najmniej dwa dobre dowcipy. Tymczasem posługa katechety jest wyjątkowa – podobnie jak rola religii jako przedmiotu nauczania. O ile inne przedmioty i ich nauczyciele mają na celu przede wszystkim przekazywanie wiedzy, o tyle na religii chodzi ponadto o interioryzację głoszonych treści, czyli przyjęcie ich za własne i wprowadzenie w życie.

W trudnych sytuacjach zawsze wracam myślami do Ewangelii, by wpatrywać się w Jezusa – najlepszego Katechetę. Przecież Jego nauka również spotykała się z niezrozumieniem. Gdy wyjaśniał słuchaczom istotę Eucharystii, usłyszał słowa: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6, 60). Chrystus z pewnością przeżywał katechetyczne porażki, gdy odchodzili od Niego uczniowie, gdy błędnie interpretowali Jego słowa, gdy szukali atrakcji zamiast przemieniać swoje życie. Niepowodzenia nie ominęły także apostołów, którzy byli z powodu głoszonej nauki lekceważeni, stawiani przed Sanhedrynem i torturowani. Św. Paweł po wystąpieniu na Areopagu usłyszał wprost: „Posłuchamy cię o tym innym razem” (Dz 17, 32). W tym kontekście dociera do świadomości fakt, że katecheta jest tylko narzędziem w ręku Boga, bo nawrócić może jedynie On sam. Zadaniem katechety jest zaś pełnić Jego wolę, otworzyć się na dary Ducha Świętego, głosić Dobrą Nowinę i widzieć dobro w uczniach. Mój starszy kolega – katecheta powiedział kiedyś: „Popatrz! Pracujesz aktywnie, organizujesz koncerty, warsztaty, kolonie, pielgrzymki, śpiewasz, grasz i przemawiasz, nikogo nie obrażając, ale pamiętaj: musisz pokochać te dzieciaki! Praca sama w sobie nie może przysłonić ci prawdy, że masz do czynienia z człowiekiem”. Modlę się zatem za swoich uczniów, najtrudniejszych powierzam Bogu, a katechezę często kończę modlitwą: „Patronowie trudnej młodzieży, módlcie się za nami!”.

Dziesięć lat temu, kiedy wspólnota modlitewna, w której jestem wraz z żoną, organizowała rekolekcje ewangelizacyjne, dzień przed ich rozpoczęciem zadzwonił do mnie znajomy świecki katecheta, pytając, czy przyjmiemy na kurs chłopca, który nie zapłaci pełnej kwoty związanej z kosztami organizacyjnymi. Chłopiec okazał się satanistą opętanym przez diabła. Dziś nawet nie pamiętam imienia kolegi katechety, a jednak jego zaangażowanie i determinacja przyniosły skutek. Przede wszystkim nie odepchnął ucznia – satanisty, tylko otoczył go troską, modlitwą, podjął z nim rzeczową rozmowę i poszukiwał realnego wyjścia z trudnej sytuacji. Ratunkiem okazały się rekolekcje, wspólnotowa modlitwa, a w końcu egzorcyzm i uwolnienie od złego ducha.

Michał – bo tak chłopiec miał na imię – po uwolnieniu od diabelskiego działania przechodził jeszcze długi proces duchowej walki i uzdrawiania, mimo to bez reszty oddał się wspieraniu wspólnoty w naszych akcjach ewangelizacyjnych. Nauczył się grać na gitarze i wszedł do zespołu muzycznego, posługującego na kursach i na Mszach wspólnotowych. On sam też stał się znakiem zwycięstwa – z pogrążonego w smutku i czarnych kolorach satanisty zmienił się w pogodnego i zaangażowanego ucznia, do tego stopnia, że na długiej przerwie wraz z kolegami zorganizował uczniowski różaniec w intencji szkoły i młodzieży. Po maturze dostał się na studia i ukończył je z wyróżnieniem. Niedawno dowiedziałem się, że się ożenił i ma dziecko. Różne zajęcia sprawiły, że już nie posługuje we wspólnocie modlitewnej. Jakim wielkim zaskoczeniem i radością stała się dla mnie wiadomość przyniesiona przez córkę z próby młodzieżowego zespołu parafialnego, że na gitarze gra u nich nie kto inny jak Michał. Jest w tym naprawdę świetny. Gdyby nie pokorna i gorliwa praca katechety, gdyby nie jego determinacja, poświęcenie, odwaga i otwartość na najtrudniejszego ucznia, nie byłoby tej radości z przywróconego do życia, a obecnie – służącego Kościołowi młodego mężczyzny. Chwała Panu! Praca katechetów, tak jak w tym świadectwie, pozostaje najczęściej bezimienna, choć jest niezwykle owocna. Na szczęście Bóg to widzi i On ich nagrodzi – a my, rodzice, dziękujemy im z serca. (Józef z Trójmiasta)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Sukcesy i porażki katechety
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.