W tajemnicy powołania

W tajemnicy powołania
(fot. ronayne/flickr.com)
Renzo Allegri

"Kiedy rozpoznaje się w sobie powołanie do zakonu?" - spytałem Matkę Teresę. "Wezwanie Pana jest tajemnicą" - odpowiedziała. - "Może tylko wtedy, gdy znajdziemy się w niebie, będziemy mogli poznać odpowiedzi na nasze najważniejsze pytania. Myślę, że pierwsze wyraźne wezwanie Pana do wyboru życia konsekrowanego usłyszałam w wieku około 12 lat. Mieszkałam wtedy z rodziną w Skopje. Moja mama była kobietą głęboko wierzącą i może właśnie jej przykład, jej miłość do biednych wywarły na mnie decydujący wpływ. Ale jeszcze wtedy nie chciałam zostać siostrą zakonną. Dopiero wiele lat później spełniłam życzenie Jezusa. Miałam 18 lat, gdy zdecydowałam się poświęcić Mu życie".

Długa droga

Kiedy media zaczęły się interesować Matką Teresą, była już dojrzałą osobą, założycielką zgromadzenia zakonnego. Uwaga dziennikarzy skoncentrowała się na niezwykłych dziełach, które podejmowała na rzecz najbiedniejszych z biednych. Nikt nigdy nie zastanawiał się nad kształtowaniem się jej powołania, duchowej drogi, którą musiała przejść. Wydawało się, że od zawsze była Matką Teresą, że jej duchowa tożsamość nie musiała dojrzewać w długim procesie, ale została jej dana jako coś gotowego.

W rzeczywistości powołanie tej siostry objawiało się powoli. Kiedyś zwierzyła mi się: "Może powołanie rodzi się z wewnętrznego dialogu pomiędzy Bogiem a Jego stworzeniem i rozwija się w głębi duszy od pierwszej chwili istnienia. Bóg mówi również do nienarodzonych dzieci, a one doskonale Go rozumieją".

Piękne i wiele znaczące słowa. Były one rodzajem żelaznego przewodnika dla przyszłej Matki Teresy oraz dla jej licznych batalii podejmowanych w imię własnego powołania.

W życiu Matki Teresy, jak sama wyznała, pierwsze wezwanie pojawiło się, gdy liczyła mniej więcej 12 lat. Miało ono swoje korzenie w przykładzie rodziny, szczególnie matki. Nie było jednak jeszcze wezwaniem do życia konsekrowanego. Agnieszka chodziła do szkoły, imponowała wiedzą, pasjonowała się muzyką, tańcem i pisała wiersze. Patrzyła na życie z pogodą zwyczajnej nastolatki, snującej marzenia i pełnej wielkich ideałów.

Od dzieciństwa miała zwyczaj żyć w absolutnej szczerości przed sobą samą i przed światem. Ufała Bogu, rozmawiała z Nim, słuchała Go. Słowa: "Bóg mówi również do nienarodzonych dzieci, a one doskonale Go rozumieją", stały się symboliczne. Podobnie jak: "Powołanie rozwija się od pierwszej chwili istnienia". To znaczy, najpierw się rodzi, a potem powoli rozwija, potwierdza, staje się coraz wyraźniejsze poprzez dialog między Bogiem a człowiekiem.

Odważny wybór

Odpowiedź Agnieszki na to pierwsze wezwanie była natychmiastowa, jak natychmiastowe są zawsze wybory szlachetnych młodych ludzi. Jednak jej powołanie rozwijało się według schematu może nie całkiem zgodnego z planem Bożym. Z tego powodu nastąpiły potem ogromne komplikacje, które Agnieszka na szczęście umiała rozwiązać z roztropnością właściwą duszom oświeconym, ale też odwagą godną lwicy.

Nigdy nie stała się ofiarą mody, przyzwyczajeń, ludzkich opinii, sądów. Nigdy też nie akceptowała przyzwyczajenia do kompromisów. Kiedy zdała sobie sprawę, że one hamują jej podstawowy plan na życie, znalazła w sobie siłę, by się im przeciwstawić, uczynić ostateczny wybór, zaryzykować wszystko i pozostać wierną wewnętrznym przekonaniom. Właśnie to wewnętrzne przekonanie, nader jasno odczuwane, okazało się jej powołaniem. Dzięki niemu stała się Matką Teresą.

O jej udrękach, trwających wiele lat, nigdy się nie mówi. A to one właśnie były owocem "wewnętrznego dialogu między Bogiem i Jego stworzeniem, rozwijającego się w głębi duszy od pierwszej chwili istnienia".

Również dla niej ten dialog rozpoczął się od pierwszej chwili istnienia. Gdy miała 12 lat, umocnił się i ukierunkował, by się skrystalizować, kiedy jako osiemnastolatka podjęła decyzję o wstąpieniu do zakonu. Potem wpłynął na jej losy w Indiach. Rozwijał się jednak w sposób nie całkiem zgodny z pierwotnym planem. I każdego dnia ten rozdźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, silniejszy, aż osiągnął punkt, w którym 38-letnia siostra Teresa postanowiła opuścić zakon loretanek, zrzucić habit i powrócić do świata, by zacząć wszystko od początku.

Dokonała wyboru, który według mentalności ludzi tamtych czasów był lekkomyślny i szalony. Mimo to odważyła się go zrealizować. Gdyby się cofnęła, może stałaby się tylko zwykłą siostrą, sumienną, ale w głębi duszy nieszczęśliwą, sfrustrowaną, niespełnioną. Kto wie, czym by się to dla niej skończyło.

Misja w sercu

"Mając 12 lat uczęszczałam do szkoły niekatolickiej" - opowiadała Matka Teresa. - "Ale w parafii mieliśmy wspaniałych księży, którzy z zapałem i poświęceniem sprawowali nad nami pieczę. Chętnie uczestniczyłam w różnych kościelnych inicjatywach.

Pewnego dnia przyjechał do naszej parafii misjonarz z Indii, jezuita. Opowiadał o swojej działalności w tym dalekim kraju. Jego słowa zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Moje serce opanowało wielkie pragnienie wyjazdu na misje, by współpracować w dziele rozszerzania Królestwa Bożego. Powiedziałam o tym jezuicie. »Módl się o rozeznanie woli Bożej« -poradził.

Myśl o wyjeździe na misje długo nie dawała mi spokoju. Wiedziałam jednak, że aby spełnić to pragnienie, muszę wstąpić do zakonu: tylko siostry zakonne mogły uczestniczyć w misjach. Ja natomiast nie chciałam w tym czasie składać ślubów, dlatego w końcu zrezygnowałam z Indii".

Na to pierwsze nieśmiałe wezwanie młodziutka Agnieszka Bojaxhiu odpowiedziała więc negatywnie. Nie była to jednak z jej strony odmowa. Nie przeraziły jej trudności i ofiary, jakie musiałaby podjąć. Nie zamknęła się w sobie z pobudek egoistycznych. Martwiło ją jedynie to, że chęć zostania misjonarką wydawała się ściśle związana z wyborem życia zakonnego. A ona nie widziała dla siebie drogi w zamkniętych murach klasztoru. Matka Teresa zawsze była kobietą odważną. Nawet jako mała dziewczynka.

Jak wiemy, w wieku dwunastu lat przechodziła trudny okres życia. Ojciec zmarł przed trzema laty, a matka, zmuszona do podjęcia pracy, wytężała wszystkie siły, by móc utrzymać rodzinę. Agnieszka, choć jeszcze dziecko, pomagała jej, jak umiała, przejmując na swe barki wiele z codziennych obowiązków. Dzięki temu stała się dynamiczna i samodzielna.

Pragnienie wyjazdu do Indii współgrało z tym dynamizmem i wolą działania. Razem z innymi misjonarzami chciała czynnie współpracować nad budowaniem Królestwa Bożego na ziemi. Spodziewała się aktywnej pracy, egzystencji pełnej inicjatyw, przygód, niebezpieczeństw, podróży. Nie potrafiła zrozumieć, jak mogłaby to wszystko pogodzić, będąc zakonnicą.

Prawdopodobnie nie znała do końca zakonnego życia. Uczęszczała, jak sama podkreśliła, do niekatolickiej szkoły.

W kościele byli co prawda wspaniali księża troszczący się o dusze powierzonej sobie młodzieży, a mama nadal towarzyszyła jej w opiece nad chorymi i biednymi. Jednak, sięgając do wspomnień z czasów dzieciństwa, Matka Teresa nigdy nie mówiła o siostrach zakonnych. Może w Skopje, mieście w przeważającej części muzułmańskim, były one rzadkością. Można przyjąć, że to był powód, dla którego Agnieszka stanowczo sprzeciwiała się wstąpieniu do klasztoru.

Listy od ojca Antoniego

Agnieszka prowadziła w Skopje zwyczajne życie. Ale wewnętrzny nakaz podjęcia współpracy nad rozszerzaniem Królestwa Bożego na ziemi nie dawał jej spokoju.

Minęło kilka lat. Dziewczyna dorastała. "Była piękna" -opowiadał jej brat, Lazar. - "Miała wielkie poczucie humoru, kochała muzykę, grała na mandolinie i fortepianie".

W parafii młodzież żeńska udzielała się we wspólnocie maryjnej kierowanej przez jezuitów. Niektórzy z poznanych przez nią ojców wyjechali na misje do Indii i rozpoczęli działalność w Bengalu. Nie zapomnieli jednak przyjaciół ze Skopje i utrzymywali z nimi kontakt listowny. Jeden z jezuitów, ojciec Antoni, pisał szczególnie często, raz lub dwa razy w tygodniu, przedstawiając szeroko swoją pracę i pracę swoich współbraci.

Misjonarze działali w okręgu Noakhali, jednym z najbardziej niedostępnych regionów Indii. Pokrywały go bagna i wysepki rozsiane w delcie Gangesu, gdzie na powierzchni sześćdziesięciu kilometrów kwadratowych żyło dwa i pół miliona ludzi. Byli to nędzarze mieszkający w brudnych chatach, do których dotrzeć dało się tylko łodzią lub barką ciągniętą przez bawoły.

Z listów od ojca Antoniego przebijał entuzjazm, radość i duma płynąca z poczucia wypełniania misji powierzonej przez Chrystusa. Były one rozpowszechniane wśród młodych katolików w Skopje, czytane chętnie i z wielką uwagą, a niektóre z nich publikowano nawet w gazetce wspólnoty maryjnej.

Również Agnieszka czytała je i mocno przeżywała. To właśnie słowa ojca Antoniego rozpalały w niej pragnienie wyjazdu na misje do Indii.

Kierunek: Bengal

Pragnienie Agnieszki przybrało bardzo konkretny kształt, gdy miała 18 lat. Nie była już dziewczynką, ale kobietą zdolną do przenikliwego spojrzenia w głąb własnego serca. Zdała sobie sprawę, że nadszedł czas na podjęcie decyzji w sprawie przyszłości i dokonanie życiowego wyboru. Musiała wybrać własną drogę i właśnie dotarło do niej, że jedyne, czego pragnie z całej duszy, to działalność misyjna.

Zastanawiała się długo. Modliła się. Gdy nabrała pewności, zwierzyła się ze swoich planów mamie i proboszczowi.

Jej celem był wyjazd do Bengalu. Chciała współpracować z jezuickimi misjonarzami, których znała, uczestniczyć w życiu, które ojciec Antoni tak pięknie opisywał, budować Królestwo Niebieskie wśród biedaków mieszkających na bagnach.

Nie dawał jej jednak spokoju fakt, że jako kobieta nie mogła zostać misjonarką nie wdziawszy uprzednio zakonnego habitu. Obecnie istnieją misjonarki świeckie, ale w latach dwudziestych minionego wieku tylko siostry zakonne mogły podejmować dzieło misyjne. Tym razem Agnieszka nie wahała się: jeśli nie może wyjechać jako osoba świecka, wstąpi do zakonu.

Zasięgnęła informacji. Dowiedziała się, że w rejonie Ben-galu przebywały siostry misjonarki ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Loretańskiej. Ich dom macierzysty znajdował się w Dublinie, w Irlandii. Jeśli Agnieszka chciała wyjechać na misje do Bengalu, musiała zwrócić się do Dublina, zapytać, czy zostanie przyjęta do zgromadzenia, i prosić, by ją wysłano do Indii.

Postanowiła nie tracić czasu. Napisała list do Irlandii. Wkrótce otrzymała pozytywną odpowiedź. Latem 1928 roku pożegnała się z rodziną i wyruszyła w podróż. Wstąpiła do zgromadzenia loretanek i pozostała w Irlandii niemal rok. Był to czas konieczny dla sióstr odpowiedzialnych za nowe powołania, by mogły ocenić, czy młoda Albanka posiada odpowiednie predyspozycje, by stać się dobrą zakonnicą. W końcu, w lutym 1929 roku, wysłano ją do Indii, do Darjeeling, regionu w Himalajach, gdzie miała odbyć nowicjat.

Darjeeling to niesamowite miejsce, położone na wysokości 2000 metrów nad poziomem morza. Należy do turystycznych atrakcji, chętnie odwiedzanych przez najbogatsze rodziny hinduskie.

Siostry loretanki miały w Darjeeling piękny dom dla nowi-cjuszek. Młode aspirantki pozostawały w nim przez dwa lata, by w spokoju medytować i zastanowić się nad podjęciem przyszłego życia zakonnego. Tutaj Agnieszka poświęciła się studiom nad regułą i praktykowaniu duchowości. Spędziła w Darjeeling dwa najpiękniejsze lata. Sprzyjała temu pogoda i spokój klasztoru oraz wspaniałe otoczenie z zapierającymi dech widokami.

Siostra Teresa

Na zakończenie nowicjatu złożyła śluby zakonne, którymi definitywnie zerwała ze światem, by stać się oblubienicą Chrystusa.

W celu zachowania pełnego dystansu wobec dotychczasowego życia reguła, wzorem dawnej tradycji, wspólnej prawie wszystkim zgromadzeniom religijnym, wymagała, aby siostra zakonna wyrzekła się własnego imienia i przyjęła nowe. Agnieszka Bojaxhiu wybrała sobie imię francuskiej świętej, Teresy z Lisieux, znanej także jako Teresa od Dzieciątka Jezus. Była zafascynowana postacią młodziutkiej zakonnicy, zmarłej w wieku 24 lat. Przeczytała jej biografię i zaskoczył ją fakt, że Teresa, chociaż na zawsze zamknięta w karmelitańskim klasztorze, została ogłoszona przez Kościół patronką misjonarzy.

W dniu kiedy Agnieszka złożyła śluby, przyszły rozporządzenia od przełożonych względem nowych sióstr. Siostrę Teresę wysyłano do High School w Entally, do wielkiej szkoły z internatem na wschodnich peryferiach Kalkuty, gdzie miała kształcić się aż do uzyskania dyplomu z nauczania. Najwyraźniej chciano z niej zrobić nauczycielkę.

Była to nieoczekiwana decyzja, sprzeczna z jej pragnieniem pracy na misjach. Mocowała się z sobą, zmieszana i zdumiona. Jednak biorąc pod uwagę dopiero co złożone śluby, wśród których znajdowało się posłuszeństwo, spuściła głowę i rozpoczęła przygotowania do podróży.

W Entally siostry loretanki prowadziły kilka ważnych instytucji, między innymi angielską High School i bengalską High School. Siostrę Teresę wyznaczono do bengalskiej High School.

Jej zadanie polegało na nauczaniu, a przede wszystkim na trosce o formację duchową uczennic. Dziewczęta, które kształciła, miały stać się w przyszłości elitą wśród kobiet Indii - matkami, nauczycielkami, przywódczyniami, managerkami, osobami wywierającymi wpływ na procesy rozwoju kraju.

Zadanie siostry Teresy było więc ważne i delikatne. Dlatego rzuciła się w wir nowej pracy z całym entuzjazmem i energią. Wkrótce zaczęła mieć świetne wyniki. Przełożone cieszyły się z jej dokonań tak bardzo, że po pewnym czasie nominowały ją na stanowisko dyrektorki szkoły. Powierzyły jej także kierowanie kongregacją diecezjalną indyjskich sióstr Córek św. Anny, które nosiły niebieskie sari i uczyły w bengalskich szkołach średnich.

Nauczycielka w szacownym kolegium

Kolegium, gdzie pracowała młoda siostra Teresa, znajdowało się w najpiękniejszym rejonie Kalkuty. Dzielnica w stylu zachodnim zabudowana była pięknymi gmachami, wśród których wyróżniał się dom brytyjskiego gubernatora.

Życie w kolegium płynęło spokojnie i dostatnio. W liście z tamtych lat siostra Teresa pisała: "Uczę i to jest moje nowe życie. Nasze kolegium jest wspaniałe. Lubię uczyć. Jestem odpowiedzialna za całą szkołę. Wiele dziewcząt mnie kocha".

Przebywając jednak w murach kolegium, siostra Teresa nigdy nie spotykała biednych, nieczystych Kalkuty, osób umierających z głodu i nędzy na ulicach miasta, z myślą o których została zakonnicą. Uczyła w przestronnych, jasnych salach, modliła się w pięknej kaplicy, spacerowała po starannie wypielęgnowanym ogrodzie, spała w przytulnym pokoiku, na wygodnym łóżku, osłoniętym przez śnieżnobiałe moskitiery. Nosiła przewiewny habit i leciutkie białe buty, które pozwalały jej szybko przemierzać korytarze bez najmniejszego hałasu. Wszystkie te udogodnienia nie dotknęły jednak jej duszy. Nie zapomniała o misjonarskich ideałach, rozpalających jej serce w Skopje.

W entalskim kolegium działała żeńska wspólnota Błogosławionej Dziewicy, podobna do wspólnoty maryjnej w Skop-je. Dziewczęta należące do niej podejmowały różne działania charytatywne i socjalne poza szkołą. Na zmianę chodziły do pobliskiego szpitala Nilratan Sarkar, by pocieszać chorych, dodawać im odwagi, wykonywać drobne posługi, pisać w ich imieniu listy.

Inna grupa dziewcząt co tydzień odwiedzała slumsy, czyli najbardziej odpychające skupiska nędzy w mieście. Były to prawdziwe getta, pozbawione jakiejkolwiek struktury sanitarnej, gdzie oprócz biedy i upadku moralnego szerzyły się najgroźniejsze choroby, łącznie z trądem. W ruderach żyły, rojąc się jak muchy, tysiące bezdomnych, zapomnianych ludzi, nie umieszczanych nawet w żadnych rejestrach.

Jedno z takich miejsc znajdowało się tuż za murami kolegium. Nazywało się Motijhil i siostra Teresa mogłaby widzieć jego nędzne baraki, gdyby wyglądała czasem przez okno. Do tego właśnie miejsca przychodziły dziewczęta z drobnymi posługami. Kiedy potem wracały do szkoły, opowiadały z namaszczeniem i zapałem o wszystkim, co widziały. Ich opowieści przejmowały grozą. Siostra Teresa słuchała ich w milczeniu. Niczego nie komentowała. Nikt jednak nie wiedział, jakie uczucia budziły się w jej sercu.

Nigdy nie chodziła do slumsów

Jedno jest pewne: gdy uczyła w kolegium, nigdy nie chodziła do slumsów, by odwiedzać biedaków. Mogłaby to robić, towarzysząc na przykład grupkom swoich uczennic, jednak nigdy do tego się nie posunęła. Potwierdził to także w sposób jasny i stanowczy ojciec Julien Henry, ówczesny dyrektor duchowy kolegium w Entally. Siostra Teresa, która w następstwie takiej wizyty mogłaby poświęcić całą swoją energię biedakom Kalkuty - kiedy uczyła w kolegium, mając w pobliżu getto nędzy sąsiadujące z budynkiem, gdzie mieszkała, nigdy tam nie wstąpiła. Dlaczego?

Trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Na pewno jednak nie kierowała nią obojętność. Może nie chciała odwiedzać biednych, ponieważ czuła, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment. A może dlatego, że jej wrażliwe serce wzdragało się przed stanięciem w obliczu tak straszliwego cierpienia. Znała siebie i dobrze wiedziała, że jeśli pójdzie choć raz do tych ludzi, nie zdoła już ich zostawić i wrócić do kolegium, by wypełniać swe obowiązki.

To nie mogło się przecież zdarzyć. Ślubowała posłuszeństwo, a przełożeni nakazali jej uczyć.

Kto jednak wie, ile razy w głębi serca, wspominając poruszające opowieści dziewcząt na temat niewysłowionych cierpień widzianych w dzielnicy nędzy, myślała o biednych nieszczęśnikach, modliła się za nich, płakała i prosiła Boga, by dał jej możliwość niesienia im ulgi w bólu i niedostatku.


Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

W tajemnicy powołania
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.