Zdrajca, zdradzony, nawrócony – "sprawa Brzozowskiego"

Stanisław Brzozowski (Fot. deon.pl)
Sebastian Duda

Równo sto lat temu toczyły się w Krakowie dziwne publiczne procesy o zdradę. Ich bohater był dla wielu ideowym przewodnikiem polskiej lewicy. Wkrótce miał umrzeć jako nawrócony katolik.

Środowisko „Krytyki Politycznej”, najprężniejszego pisma intelektualnego nowej lewicy w Polsce, obrało sobie za ideowego patrona Stanisława Brzozowskiego. Opublikowanie przez KP powieści „Płomienie” i tomu szkiców krytycznych „Głosy wśród nocy” są tego patronatu rzeczywistym potwierdzeniem. Nie powinno to dziwić. „Płomienie”, jak napisał niegdyś Bronisław Baczko w eseju o związkach myśli Brzozowskiego z marksizmem, były od czasów pierwszej ich publikacji w 1908 roku książką „pokoleniową”; należały w Polsce do kanonu lektur inicjujących emocjonalne związanie z lewicą polityczną.

A jednak stosunek Brzozowskiego do formacji politycznych polskiej lewicy nigdy nie był prosty i jednoznaczny. Nie chodzi tutaj tylko o jego przedśmiertne nawrócenie na katolicyzm, którego dramatyczne świadectwo odnaleźć można na kartach „Pamiętnika” pisanego w ostatnim roku życia. Bo Brzozowskiego w ciągu ostatniego stulecie próbowały zawłaszczyć różne, przeciwstawne sobie nurty polityczne. Wystarczy wspomnieć „dwudziestoletnich poetów Warszawy” z czasów okupacji hitlerowskiej, skupionych wokół ultraprawicowego pisma „Sztuka i Naród”: Trzebińskiego, Stroińskiego, Gajcego, którzy w Brzozowskim widzieć chcieli też swego ideowego patrona.

Mimo zatem głośnego obwieszczania związków ze zmarłym przed prawie stu laty pisarzem, być może ciągle prawdziwe jest jego stwierdzenie wypowiedziane do żony: „Myśl moja w Polsce nie miała szczerego przyjaciela”. Bo choć już za życia był wśród Polaków sławny, nawet najbliżsi mu w tamtym czasie ideowo ludzie przysporzyli mu niemało cierpień.

Zdrajca czy zdradzony?

Oskarżono go o zdradę. Od tego piętna nie zdołał się uwolnić aż do śmierci.

Jako niespełna dwudziestoletni student Uniwersytetu Warszawskiego przywłaszczył sobie pieniądze ze wspólnej kasy tajnej Bratniej Pomocy, której był prezesem. Chciał ratować ojca, śmiertelnie chorego na raka gardła. Policja carska aresztowała go. Zagrożono mu publicznym ujawnieniem nadużyć. Załamany Brzozowski zgodził się na napisanie dla władz not o umysłowych ciągotach i fascynacjach warszawskich studentów. Wyszło to na jaw. Gdy Brzozowski został zwolniony po miesiącu z więzienia, tajny sąd koleżeński skazał go na całkowite usunięcie ze wszystkich młodzieżowych organizacji na trzy lata. Jednocześnie pozostawał pod nadzorem policyjnym od roku 1898 aż do początków roku 1902.

 

W ciągu kilku następnych lat stał się we wszystkich trzech zaborach bardzo znany. Entuzjastów, ale i licznych wrogów przysporzyła mu kampania przeciw pisarstwu Sienkiewicza, w którym widział główną zaporę dla unowocześnienia wiecznie „zdziecinniałej” mentalności Polaków. Politycznie wyznaczył sobie miejsce bliskie socjalizmowi PPS-u. Tymczasem w toku rewolucji 1905 roku wzmogła się na ziemiach polskich ostra partyjna.

Popularność Brzozowskiego nie w smak była politycznym przeciwnikom socjalistów. W roku 1906 z inspiracji endeckiej wydane zostały dokumenty z kompromitującego go młodzieńczego pójścia na współpracę z carską policją. W broszurze „Materiały śledztwa żandarmskiego” oskarżono go uzurpowanie sobie prawa do ataków na autorytety moralne narodu, zwłaszcza Sienkiewicza. Sugerowano jego „niepełną” polskość, przejawiającą się w podejrzanie dobrej znajomości języka rosyjskiego oraz w zmianie imienia Leopold na Stanisław, co miało mu umożliwić podszywanie się pod autorytet zmarłego poety Stanisława Korab Brzozowskiego.

Insynuacje te uznał oskarżany pisarz za przejaw brudnej gry politycznej. W wielu artykułach obwieszczał małość moralną polskiej prawicy. Nie wiedział jeszcze, że dużo boleśniejszy atak spotka go niebawem ze strony tych, których, z licznymi zastrzeżeniami co prawda, uważał jednak za ideowych pobratymców.

W maju 1908 roku w głównych pismach socjalistycznych w Polsce ukazała się lista współpracowników Ochrany, przekazana prasie przez Rosjanina, przedstawiającego siebie jako byłego agenta carskiej tajnej policji, Michała Bakaja. Widniało na niej wśród innych nazwisko Stanisława Brzozowskiego. Pisarz miał być zdaniem Bakaja wieloletnim szpiegiem rosyjskim. Tak oto rozpoczęła się największa agenturalna afera na ziemiach polskich w epoce przedlustracyjnej.

Rosyjska prowokacja i zdrada ideowych przyjaciół

Dla Brzozowskiego oskarżenie o szpiegostwo na rzecz Rosji oznaczało właściwie śmierć cywilną. Bo, jak pisał po latach Stefan Chwin w książce „Literatura i zdrada”, „znaleźć się na liście współpracowników Ochrany – to chyba najbardziej upiorna scena z polskiego snu. Potrafiono wybaczać różne zbrodnie i przewiny, ta jedna nie podlegała moralnej amnestii.

To przecież oczywiste: nie większego zła niż być jednym z <<nich>>”. A wielu naprawdę trudno było nie uwierzyć, że Brzozowski pozostawał na usługach rosyjskiego rządu. Bakaja wspierał bowiem dziennikarz rosyjski Włodzimierz Burcew – człowiek znany w Rosji z kryształowej uczciwości, głęboko ideowy i prawy, szanowany nie tylko przez przyjaciół, ale i przeciwników politycznych.

On to, krótko przed opublikowaniem listy z nazwiskiem Brzozowskiego, zdemaskował słynnego agenta w partii eserowców, Jewno Azefa, który bezpośrednio przyczynił się do śmierci i uwięzienia wielu konspiratorów. Dało to Burcewowi wielki autorytet wśród wszelkiej maści rewolucjonistów, działających w rosyjskim imperium i tym samym uwiarygodniało zeznania Bakaja. Z tego powodu socjaliści polscy nie stanęli zatem murem za oskarżonym Brzozowskim.

Przeciwnie. Paradoksalnie, winę autora „Płomieni” uznali za udowodnioną nie tylko prawicowi narodowcy, ale też działacze partii lewicowych, które zaangażowały się najmocniej w kampanię przeciw Brzozowskiemu i których autorytet ucierpiałby najbardziej w razie oddalenia zarzutów. Lewicowe pisma, z którymi pisarz wielokrotnie wcześniej współpracował, albo włączyły się do nagonki przeciw niemu, albo konsekwentnie milczały..

Prym w socjalistycznych atakach na Brzozowskiego wiódł redaktor naczelny wydawanego w Krakowie dziennika „Naprzód” – Emil Haecker. W słynnym w tamtym czasie tekście „Szpieg” wskazywał on jednoznacznie na dwulicowość człowieka, który „wedle tego, co pisał, a co brane jest przecież za odzwierciedlenie duszy autora, wydawał się przebywać na najwyższych szczytach ducha. A jednak przeżarty zgnilizną! Jakie to okropne, jak niezrozumiałe w ohydzie swojej! (…) Rano artykuł płomienny – wieczór raport policyjny… Tą samą ręką… tym samym stylem”.

Te napastliwe słowa wywołały nagonkę. Już sama pozycja Brzozowskiego, który w 1908 roku był już idolem młodego pokolenia Polaków, sprawiała, że, jak pisze Magdalena Micińska w książce „Zdrada, córka nocy”, „sformułowane przez Rosjanina oskarżenie wyrządziło niemałą szkodę polskiemu społeczeństwu”. Gdy w tym samym roku Brzozowski opublikował swą pierwszą i najsłynniejszą powieść „Płomienie”, wielu uznało ją za przykład deprawacji umysłowej i moralnej, w której odsłonił się w pełni wstręt, jaki autor żywić miał „na przyrodzony sposób” do polskości.

„Sprawa Brzozowskiego” była szeroko komentowana w trzech zaborach. Skłócała ze sobą krewnych, przyjaciół i politycznych współtowarzyszy.

Po stronie autora „Płomieni” stanęło grono wybitnych polskich intelektualistów – zaprzyjaźnieni z nim we Lwowie Karol Irzykowski, Ostap Ortwin, Władysław Orkan, Wacław i Zofia Nałkowscy, Stanisław Przybyszewski oraz Mieczysław Limanowski, który w tej sprawie mocno ściął się z ojcem – legendą polskiej lewicy, Bronisławem Limanowskim. Na czele obrońców Brzozowskiego stanął Stefan Żeromski, który rzucił na szale walki cały swój autorytet moralny. Niewiele to pomogło.

 

Jeden z najbliższych współpracowników Piłsudskiego – współtwórca Organizacji Bojowej PPS – Walery Sławek dowodził w rozmowie z autorem „Ludzi bezdomnych”, że konspirator odpowiedzialny jest „nie za siebie samego, ale za los całości”. Dlatego dla socjalistycznego podziemia nie mogło być zdaniem Sławka żadnego wyboru: „winien czy nie winien, trzeba strzelić w łeb”.

Na argument Żeromskiego, że tak wielkiego formatu pisarz nie potrafiłby zniżyć się do takiej podłości, a poświęcać dobrego imienia i życia jednostki dla dobra abstrakcyjnych idei po prostu nie wolno, publicznie odpowiedział słynny przywódca socjalistów galicyjskich – Ignacy Daszyński. Jego zdaniem Brzozowskiego nie powinny usprawiedliwiać żadne zasługi na polu literatury czy filozofii. Bo choć „wolno innym literatom polskim protestować przeciwko strasznej plamie, która spaść miała na jednego z nich”, to wspomożenie takie nie może „oczywiście mieć cechy nieomylności”. Podobne stanowisko zajmował w tej sprawie inny wielki autorytet polskiej lewicy – Ludwik Krzywicki.

Zaszczuty, próbujący bezskutecznie ratować zdrowie we Florencji, popadający w coraz większą nędzę Brzozowski poprosił o sąd obywatelski nad nim. Innego być nie mogło – pod zaborami nie mógł przecież działać żaden oficjalny sąd lustracyjny. W 1909 roku odbyły się w Krakowie trzy sądy obywatelskie nad autorem „Płomieni”. W obecności Brzozowskiego Michał Bakaj powtórzył wszystkie swe zarzuty. W tej okropnej sprawie nic nie było jasne i oczywiste. Okazało się np., że nazwiskiem Brzozowskiego posługiwał się związany z socjalistyczną partią Bund prowokator Jan Rabinowicz. Odrzucono wtedy „eufemistyczne”, jak to nazwano, oskarżenia Bakaja o współpracę Brzozowskiego z Ochraną. Pisarza jednak nie uniewinniono!

Całkowicie niewinności jego nie potrafili chyba uznać nawet jego najbliżsi ideowi przyjaciele. Karol Irzykowski dopuszczał możliwość wiarygodności listy Bakaja. Z drugiej jednak strony przestrzegał przed nazbyt łatwym odrzuceniem poglądów Brzozowskiego jako „obcych polskiej duszy” wynurzeń zdrajcy narodu. Ganił „błogie złudzenie, że Brzozowski był przecież szpiegiem, więc nie obowiązuje (…) nic z tych niewątpliwych prawd, które pozostawił”. Jednak polska opinia publiczna kamienowała autora „Płomieni” z niesłychaną zaciekłością. Brzemię zdrady ciążyło nad Brzozowskim przez trzy ostatnie, bardzo pracowite lata jego życia. Zmarł we Florencji, wyniszczony gruźlicą, w roku 1911. Do końca swoim sprawnym piórem bronił się przed huraganem oskarżeń, ale niewinności swojej nigdy dowieść nie zdołał.

Stosunek do „sprawy Brzozowskiego” na całe lata podzielił polskie elity intelektualne. Jej cień kładzie się i dziś na jak najbardziej współczesnych sporach wokół lustracji. Tym bardziej, że jak dowiódł tego bezspornie w ostatnich latach, po mrówczej kwerendzie w rosyjskich i niemieckich archiwach, biograf Brzozowskiego Mieczysław Sroka, oskarżenie Bakaja było w istocie prowokacją carskiej Ochrany. Prowokację tę wykorzystali polityczni przeciwnicy lub może nawet zazdrośni o jego sławę ideowi pobratymcy autora „Płomieni”, aby zadać pisarzowi śmierć publiczną, odmawiając mu miana „prawdziwego” Polaka.

Dowodzi to pewnie tego, że zdrada od czasów porozbiorowych stała się w Polsce nieodłączną towarzyszką polskiej tożsamości. Bo, jak pisał Stefan Chwin, „w wiek XIX polska myśl wkroczyła tyleż w przestrzeń narodowej martyrologii, insurekcyjnego marzenia, sporów między polityką <<rozsądną>> i <<szaloną>>, co w mroczną sferę, w której pragnienie zachowania moralnej czystości miesza się z oszczerstwem i moralnym szantażem, a granica między patriotyczną powinnością a apostazją niebezpiecznie traci wyrazistość.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zdrajca, zdradzony, nawrócony – "sprawa Brzozowskiego"
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.