Zjedliśmy. A co dalej?
(fot. JSmith Photo / flickr.com)
No właśnie. Opłatki przełamane. Prezenty rozpakowane. Po karpiu ostały się tylko ości. Nas ogarnia uczucie sytości. Kolędy lekko kołysają nas do snu. Czemużby jeszcze nie wpaść na Pasterkę? A jak śnieg zechce poprószyć, to dopiero będzie frajda. Tylko że to zaledwie początek dłuuugiego Bożego Narodzenia. A co z jutrem i pojutrzem? Nie będzie wieczerzy ani prezentów. Właściwie wszystko, co ważne, mamy już za sobą...
Mniej więcej z takim dylematem przyszła do mnie niedawno zafrasowana reporterka pewnego portalu internetowego. Przyznam, że w pierwszym odruchu nabrałem wody w usta, bo nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Zarówno w jej pytaniu jak i w sobie samym wyczułem pewną bezradność. Najpierw przemknęła mi myśl, że niby jesteśmy tacy zagonieni i zapracowani, szukamy wytchnienia, a kiedy nadejdzie czas świętowania, to się trapimy, co z nim począć. Jeszcze na dlugo przed świętami, czasem na odległość, wyrażamy pragnienie spotkania, a kiedy się ze sobą zejdziemy, poza kontekstem pracy i załatwiania spraw, to nierzadko nie wiemy, co z sobą zrobić, jak i o czym rozmawiać.
A jednak nawet jeśli niektórzy ludzie nie pamiętają już po co te święta, to mimo wszystko nie chcą spędzać ich w pojedynkę. Intuicyjnie wyczuwają, że dzieje się coś ważnego, a samotność szczególnie w te dni doskwiera. W Niemczech spotkałem się kilkakrotnie z ofertą wyspecjalizowanych firm, które za odpowiednią opłatą wysyłają obce osoby do towarzystwa, aby w święta nie być samemu. Także ostatni film "Listy do M." uderza w te tony. Najważniejsze dla bohaterów jest to, czy będą mieli z kim spędzić te "wyjątkowe dni". W tym lęku przed samotnością, z jednej strony, ukrywa się niewyartykułowane pragnienie obecności. Z drugiej, chęć zachowania świątecznego opakowania, którego wnętrze świeci pustką.
Wigilia to preludium
Daleki jestem od deprecjonowania polskich tradycji wigilijnych. To coś unikatowego na światową skalę. Doświadcza się tego szczególnie podczas dłuższych pobytów za granicą, kiedy właśnie tam trzeba spędzić Boże Narodzenie. Niemniej, mam wrażenie, że źródło wspomnianej świątecznej bezradności tkwi w stawianiu Wigilii w centrum świętowania, podczas gdy jest to początek, a nie szczyt obchodu Bożego Narodzenia. Wigilia oznacza czuwanie, oczekiwanie na Pana, który jest blisko, oczywiście już odświętne i pełne nadziei, ale jednak czuwanie. Jeśli o tym zapomnimy, to dalszy ciąg świąt jawi się mgliście. Tak naprawdę Wigilia jest przygotowaniem i bramą, przez którą mamy wejść w duchowe doświadczenie. I tutaj właśnie pojawia się problem.
Wigilię można obchodzić bez świadomości tego, że jest to uczta na cześć Gospodarza tej ziemi ( a nie żadnego tam gościa). W zasadzie każdemu człowiekowi, także niewierzącemu, miło jest zasiąść do stołu, przekąsić coś wykwintnego i porozmawiać. Prezenty też cieszą oczy i serce bez względu na wyznawaną religię, rasę i język. Opłatek, znany chyba tylko w Polsce, może zbliżyć ludzi i wyzwolić życzliwość. Być może te zwykłe ogólnoludzkie wyrazy świętowania świadczą właśnie o tym, że to, co wszyscy rozpoznają, jest zarazem najbardziej dobitnym znakiem boskości w tym świecie. Tyle że niewielu ludzi tę zbieżność dostrzega.
Ponadto myślę, że to nie brak odpowiednich rytuałów i tradycji związanych z pierwszym dniem świąt powoduje osłabienie wyobraźni świętowania, lecz wątłe życie wewnętrzne, niekoniecznie od razu w znaczeniu religijnym. W naszych czasach narasta też kłopot z przeżywaniem wolnego czasu, począwszy od niedzieli, która co do istoty niewiele różni się od Bożego Narodzenia.
Dotknij obecności
Co więc robić, aby święta nie kończyły się na Wigilii? Czy następnego dnia mamy fikać koziołki, puszczać fajerwerki, wchodzić w odmienne stany świadomości? Czy mnożyć w sobie wrażenia, zwiększać poziom adrenaliny i podsycać ogień przyjemności? Te zabiegi są ekscytujące, ale dość szybko wywołują zmęczenie, jakby ktoś przeciągnął nas przez magiel. Taki poświąteczny platfus. Bo człowiek nie żyje tylko chlebem i igrzyskami.
Abraham Heschel w swojej książce "Szabat" pisze, że w dni powszednie "zmagamy się ze światem, wyciskając zyski z ziemi", a w szabat "w sposób szczególny troszczymy się o ziarno wieczności, zasiane w naszych duszach". Dokładnie to samo można powiedzieć o świętach chrześcijańskich. Są to dni, w których mamy jedyną w swoim rodzaju szansę do spotkania z wiecznością w czasie i w sobie. Dotyczy to zwłaszcza Bożego Narodzenia, bo w ten dzień świętujemy wkroczenie Boga w czas, który tak naprawdę nigdy się z nim nie rozstał. To jest "Bóg z nami", a nie gdzieś w zaświatach. Również każdy człowiek nosi w sobie boski pierwiastek.
A więc każde święto to w gruncie rzeczy uprzywilejowany moment doświadczenia religijnego, obejmującego również to, co prawdziwie ludzkie, codzienne i zwykłe. Inny żydowski myśliciel, Martin Buber, urzekł mnie kiedyś powiedzeniem, że "religia jest obecnością". A Heschel doprecyzowuje: "W doświadczeniu religijnym to nie jakaś rzecz narzuca się człowiekowi, ale duchowa obecność". Podczas świąt mamy poruszać się nie w świecie rzeczy, wytworów naszych rąk, lecz w świecie obecności, której nie da się naprędce wyprodukować. Rzeczy tak naprawdę nie są dla nas obecne, bo nad nimi panujemy. Tylko osoby są obecne i można wyjść naprzeciw nich w wolności i z szacunkiem.
Wszystkie rytuały, tradycje, liturgia, ucztowanie mają nam pomóc w nawiązaniu kontaktu z obecnością, zarówno boską jak i ludzką. Jeśli święto uznać za przedsmak nieba, to tam będziemy się głównie cieszyć relacjami i byciem, a nie posiadaniem i rzeczami. Wejdziemy w ten najgłębszy wymiar człowieczeństwa. Nasze ciało stanie się wehikułem intensywnego doświadczania obecności. Na tej ziemi świętowanie Narodzenia Pańskiego i każdej niedzieli to radowanie się obecnością Boga i drugiego człowieka w ramach tego, kim dzisiaj jesteśmy.
Odkryj ducha w ciele
Na zawsze pozostaniemy ludźmi. Dlatego potrzebujemy obcowania z niewypowiedzianą tajemnicą, karmimy się myśleniem symbolicznym, ale też nie obędziemy się bez zmysłowego doświadczenia. Nie próbujmy zatem wchodzić w buty aniołów. Święto jest dla duszy, i dla ciała. Boję się więc "uduchowionych", ascetycznych świąt, stroniących od przyjemności i wygody, gdzie wszystko sprowadzałoby się wyłącznie do myśli, milczenia i posępnej miny. Przecież Chrystus stał się całym człowiekiem, a nie tylko duszą. Podobnie boję się świąt przejedzonych, przegadanych o wszystkim i o niczym, zagłuszonych zgiełkiem reklam, huczeniem telewizorów i wystrzałami korków na suto zakrapianych imprezach.
Idealnie byłoby, gdybyśmy potrafili zachować tutaj równowagę. A różnie nam z tym wychodzi. O ciało potrafimy zadbać z właściwą starannością. Nie musimy głowić się całymi dniami, czy powinniśmy zjeść co dobrego na święta. Ta strona człowieczeństwa sama daje znać o sobie. Z duchowym wymiarem jest trochę trudniej. Bez pewnej dyscypliny i świadomego wysiłku, przebicie się do niewidzialnej strony życia, wydaje się wręcz niemożliwe.
Święta chrześcijańskie, podobnie jak żydowskie, polegają na ćwiczeniu pamięci. Tyle że nie chodzi jedynie o uroczysty obchód ważnego historycznego wydarzenia, lecz o zauważenie tego, co dzięki temu wydarzeniu otrzymujemy. W Boże Narodzenie nie świętujemy narodzenia Pana Jezusa na sianku tak, jakby On rodził się 25 grudnia każdego roku. Te święta to zarzucenie kotwicy w przeszłość, która tak naprawdę jest dla nas teraźniejszością. Bóg rodzi się jako człowiek, abyśmy narodzili się na nowo. I to się już stało, przynajmniej w przypadku ochrzczonych chrześcijan. W świętowaniu trzeba więc zarezerwować sobie chociaż odrobinę czasu na refleksję, modlitwę, uświadomienie sobie, o co w tym wszystkim chodzi, jaki jest mój udział w tej tajemnicy. W codzienności pochłonięci jesteśmy głównie tym, co ujawniają nam zmysły, co zauważają oczy i czego dotykają ręce. Ale przecież nie jemy tylko dla jedzenia. Nie pracujemy wyłącznie dla pieniędzy. Nie przeżywamy przyjemności wyłącznie dla niej samej. Każda czynność w naszym życiu ma podwójną warstwę: widzialną i niewidzialną. Celem świętowania jest odświeżenie sobie świadomości, że człowiek to duch w ciele albo ciało w duchu.
Uciesz się darem
Z tym wiąże się drugi aspekt każdych świąt, a więc uprzywilejowana okazja do doświadczenia tego, że czas, świat, życie, ja sam są darem. Chodzi o zakosztowanie bezinteresownego wymiaru rzeczywistości. Święta przez swoją cykliczność przypominają, że świat powstał bez współudziału człowieka i zapewne bez niego przetrwa. Praca nie jest celem naszego życia, a odpoczynek nie może wyłącznie służyć do tego, by nabrać siły do dalszej pracy. Toteż święto zakłada wstrzemięźliwość, powstrzymanie się od tego, czym trudzimy się na co dzień (oprócz koniecznych prac jak przygotowanie posiłku i posprzątanie).
Niemal przez cały Adwent zajęci jesteśmy szukaniem i kupowaniem prezentów. Kolorowe opakowania, kilometry wstążek i sznurków. Ale przeoczamy często, że to Bóg jest dla nas największym i niepowtarzalnym prezentem. Takimi prezentami jesteśmy również dla siebie nawzajem. To doświadczenie wyzwala wdzięczność, bez której ludzkie życie nie osiągnie spełnienia. Kulminacją świętowania dla chrześcijan jest Eucharystia, gdzie wspominamy, to znaczy przeżywamy, obecność Chrystusa we wspólnocie i dziękujemy za to, co otrzymujemy za darmo. Emmanuel to "Bóg z nami", a nie "Bóg ze mną".
Spotkaj bliźniego
Skoro wierzymy, że Chrystus przez Wcielenie, które świętujemy w Boże Narodzenie, "utożsamił się z każdym człowiekiem", to wszelka próba spotkania z bliźnim, począwszy od własnych domowników, jeśli jest szczerym poświęceniem im uwagi i czasu, będzie doświadczeniem obecności Boga. W domu proste bycie ze sobą, gdzie przestrzeni "pomiędzy" nami nie zagraca jakieś medium, lecz wypełnia ją druga osoba, jest jednym z najistotniejszych form świętowania. Nie musimy stosować żadnych udziwnień i ekstrawagancji. W wieczerzy wigilijnej, w biesiadowaniu, chodzi przede wszystkim o spotkanie, ucieszenie się sobą, poznanie siebie. Przyjemność jedzenia i picia ma to spotkanie umożliwić, a nie stłamsić. Przecież Chrystus też pojawial się na ucztach, nie gardził dobrym jadłem i trunkiem. Jednak to wszystko służyło głównie zawiązywaniu wspólnoty.
Święta odbiegają również od rutyny. Odrywają nas od powszedniości. Dlatego nie musimy podczas nich być tacy uporządkowani. Możemy pozwolić sobie na pewną dowolność, a nawet "rozsądny" nadmiar. Chociaż na weselu w Kanie wina zabrakło, Pan Jezus dołożył jednak swoją działkę...
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł