Wielka Brytania. "Polacy w kwestiach wiary idą na całość"
- Młodzi Polacy swoim życiem w Wielkiej Brytanii pokazali, że aby zachować hierarchię wartości, trzeba iść na całość. Ktoś, kto czeka, że będą lepsze warunki albo że będzie miał wszystko podstawione „pod nos”, niestety traci - mówi w rozmowie z KAI ks. Wojciech Mozdyniewicz od 5 lat pracujący jako duszpasterz w Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii.
Ks. Wojciech Mozdyniewicz pochodzi z Nowego Targu, z parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Święcenia kapłańskie otrzymał w Krakowie w 1997 roku, pracował w kilku parafiach w diecezji krakowskiej, studiował filozofię i psychologię. W 2016 r. wyjechał do Wielkiej Brytanii i pełni posługę w ramach Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii.
- Po skończeniu studiów mieszkałem pół roku w Londynie na polskiej parafii, uczyłem się języka angielskiego, przylatywałem do Krakowa i miałem wykłady z psychologii starzenia, umierania, śmierci i żałoby dla studentów nauk o rodzinie. Wtedy zauważyłem potrzebę pracy dla Polaków przebywających na emigracji i zdecydowałem się na wyjazd. Obecna moja parafia obejmuje trzy miasta na południowy wschód od Londynu. Jest to parafia, którą tworzą polscy emigranci - mówi w rozmowie z KAI ks. Wojciech Mozdyniewicz.
Jak wyjaśnia, obecnie w Wielkiej Brytanii jest około 10 proc. katolików. Parafie są otwarte dla emigrantów. Często obok Anglików należą do nich Włosi, Filipińczycy, Hindusi, Afrykańczycy i inni. Wielu Polaków chce jednak praktykować wiarę w języku ojczystym. Jest tak dlatego, że wielu planowało wyjazd zarobkowy na krótki czas. Ponadto wiara jest czymś tak zakorzenionym w umyśle i sercu, że trudno jest przełamać barierę języka - wyjaśnia duchowny.
Polskich parafii w ramach Polskiej Misji Katolickiej w Anglii i Walii jest obecnie około 80. Większość z nich obejmuje po kilka miast. Niektóre dysponują swoimi kościołami i budynkami. - Moja parafia obejmuje trzy miasta. Nie mamy swoich kościołów. Korzystam z kościołów angielskich.
- Nie ma też plebanii. Mieszkam w wynajętym mieszkaniu na osiedlu. Co tydzień jadę do poszczególnych miast, gdzie sprawuję Msze święte, spowiadam, prowadzę katechezy. Moja praca to także przygotowanie do sakramentów: Komunii świętej, bierzmowania, małżeństwa. Ponadto spotkania modlitewne. Służę także tym, którzy potrzebują rozmowy czy pomocy - opowiada ks. Wojciech.
Duszpasterz polonijny zwraca uwagę na fakt, że polskie wspólnoty w Anglii są małymi grupami. - Powoduje to sytuację taką, że wszystko widać jak w szkle powiększającym. Zło jest większe i dobro jest większe. W tłumie łatwiej jest się ukryć albo udawać. Tak jak w świecie mediów społecznościowych.
- W mniejszej grupie, w której ludzie są bliżej, bardziej „twarzą w twarz” jest to trudniejsze. Dlatego polska parafia to wielka szansa dla tych, którzy chcą być bardziej autentyczni. Z jednej strony nasze polskie wady, jak chociażby niezdrowe ambicje i kłótliwość mają w małej społeczności dużą siłę rażenia. Z drugiej jednak bycie w parafii to okazja, aby poznać i przyjąć innych, pomóc im, odkryć i cieszyć się tym, co naprawdę dobre - przyznaje ks. Wojciech.
Szczególnie ważne dla ks. Mozdyniewicza są cotygodniowe spotkania z bezdomnymi Polakami.
- Odbywają się one od trzech lat. Składają się na nie wspólne posiłki, rozmowy o tym, co ważne, wspieranie ich w zmaganiu się z trudnościami, nałogami. Tutaj chciałbym zwrócić uwagę, że w naszej parafii, niewielkiej liczebnie, chociaż obejmującej trzy miasta tak cenne są osoby, które systematycznie podejmują pewne obowiązki, służą innym, m.in. osobom bezdomnym - mówi polski duszpasterz na Wyspach Brytyjskich.
Ks. Mozdyniewicz obserwując swoich parafian twierdzi, że wielu z nich nie doceniało większej łatwości w praktykowaniu religijnym, zanim podjęli decyzję o przeprowadzce na Wyspy Brytyjskie.
- W Polsce mamy więcej możliwości i wszystko jest „pod nosem”. Zwłaszcza gdy ktoś żyje w większym mieście. Msza święta, spowiedź, otwarte kościoły na modlitwę, obecność wielu księży, spotkania różnych grup i wspólnot, rekolekcje. Czasem jest tak, że ktoś tego w Polsce nie doceniał. Przyjechał do Anglii i nagle okazało się, że do kościoła musi dojechać, na spowiedź musi się umówić, ponieważ było zbyt wielu chętnych i nie zdążył, nie ma otwartego kościoła, aby mógł przyjść na adorację, brakuje też osób, które myślą podobnie, brakuje wspólnoty, w której mógłby dojrzewać w wierze. Parafie podobne do tych w Polsce są raczej w większych miastach. U nas „na prowincji” trzeba wszystko zorganizować. Nie jest to gotowe, ale możliwe. Trzeba podjąć decyzję i włożyć wysiłek, aby zadbać o własną wiarę i stworzyć środowisko ludzi wierzących. Nieraz spotkanie za granicą jednej osoby, która ma żywą wiarę i chce być blisko Boga, jest bardzo cenne i ktoś zaczyna to dopiero doceniać. Dlatego zachowanie wiary na emigracji jest trudniejsze - przyznaje ks. Wojciech.
Duszpasterz dostrzega też wielkie "plusy" Polaków praktykujących w jego parafii.
- Jest grupa ludzi, którzy idą na całość: Bóg, rodzina, praca, wychowanie dzieci, podtrzymywanie więzi z przyjaciółmi, pomoc innym, odpoczynek. Duża ilość zajęć, często w pośpiechu, kosztem snu, ale w tym jakiś porządek, hierarchia wartości. Ci młodzi Polacy swoim życiem pokazali, że aby zachować hierarchię wartości, trzeba iść na całość. Ktoś, kto czeka, że będą lepsze warunki albo że będzie miał wszystko podstawione „pod nos”, niestety traci - podkreśla duchowny.
Zdaniem księdza niektóre osoby wyjazd za granicę traktują w kategorii nie tylko zarobkowej.
- Nikt nie będzie im nic nakazywał. Niektórzy wprost mówią, że przed czymś chcieli uciec, od czegoś się uwolnić. Łatwo jednak wtedy o udawanie lub życie „z dnia na dzień”. Spotkałem ludzi, którzy cieszą się ze swobody, jaką daje emigracja, ale udają kogoś, kim nie są. Spotkałem też takich, którzy żyją „z dnia na dzień”, w jakiejś dziwnej „tymczasowości” - podkreśla ks. Wojciech.
Duchowny przytacza historię pewnej kobiety.
- Związała się z przystojnym obcokrajowcem. Przyznała się, że kilkanaście lat żyją razem i… podróżują. To ich łączy. Ma wiele doświadczeń i wspomnień z tych podróży. Ale w pewnym momencie zauważyła, że nie tego pragnie. Świat jej znajomych pobiegł do przodu. Koleżanki mają mężów, rodziny, dzieci, a ona stoi w miejscu. Nawet nie chodzi jej o te koleżanki. Ona sama czuje się znudzona, zmęczona życiem. Zmusiło ją to, aby się zatrzymać w tym podróżowaniu i zadać sobie pytanie o siebie, o własne życie. Podjąć decyzję. Tutaj trzeba odwagi. Nie da się uciec przed sobą samym. Tacy ludzie pokazują, że życie buduje się „od wewnątrz”. Trzeba odnaleźć to, co najważniejsze, o to zadbać, mieć cel - opowiada polonijny duszpasterz.
Dla ks. Wojciecha szczególnie trudne są wyjazdy jego parafian na stałe do Polski.
- Mówię wtedy moim parafianom, że jednym okiem płaczę, a drugim się cieszę. Szkoda, że pozostaje puste miejsce po kimś, kto zawsze był, pomagał, wnosił dobro. A z drugiej strony to powrót do Ojczyzny, do bliskich, powrót do domu, do siebie - podsumowuje ks. Wojciech Mozdyniewicz.
Źródło: KAI / kb
Skomentuj artykuł