Zakochany ksiądz

(fot. shutterstock.com)
Jacek Bolewski SJ

On ślubował celibat. Ona nigdy nie spojrzałaby na kapłana w taki sposób. Ale stało się. Zakochali się. Mimo to, da się i z takiej sytuacji wyciągnąć dobro - pisze Jacek Bolewski SJ.

Nie każdy duchowny jest od razu zakochany w Miłości, którą jest Bóg... W przypadku św. Franciszka dokonało się to stopniowo; potrzebował czasu, by dojrzeć. Miłość-amour-eros, opiewana przez trubadurów, dopełnia się w miłości-agape, którą najpełniej objawił Ukrzyżowany.

W końcu dane było Franciszkowi zjednoczenie z Nim tak ścisłe, że na swoim ciele nosił stygmaty - ślady męki Jezusa, znaki ran otwartej Miłości. Przejście to może przyjąć inne jeszcze postacie. Wyraża je wymownie ksiądz-poeta, nieodżałowany śp. Janusz Pasierb, gdy opisuje doświadczenie poety, który jednocześnie jest uczniem Jezusa.

W utworze "Poeci i uczniowie" mówi najpierw o poetach w duchu Platona: "nie potrafimy iść drogą piękna / żeby nie przyplątał się Eros". I na tym tle pojawia się - jako dopełnienie - wspomnienie Trzeciego w drodze do Emaus, ukrytego pod imieniem Miłości.

Kapłan-poeta łączy się z uczniami, którzy "jak Łukasz z Kleofasem" uciekają z miasta, "gdzie umiera nasza nadzieja", doświadczają wszakże, jak przyłącza się "do nas / ubrana podróżnie / idąca o wiele dalej / Miłość".

Oto nowa nadzieja: wprawdzie poeci nie mogą sprawić, "żeby nie przyplątał się Eros", jednak uczniowie nie zdołają dotrzeć do miejsca swej ucieczki, "żeby nie przyłączyła się... Miłość".

Jeszcze raz odsłania się napięcie, lecz i droga pojednania, także między platońskim Erosem a chrześcijańską, Chrystusową Miłością. Czy kapłan-uczeń-poeta wyraźniej ukazuje tę drogę?

Można pytać o sens aluzji do Platona, nie tyle do Uczty, wspomnianej wyżej, ile do Fajdrosa, gdzie miłość-eros jawi się zwłaszcza w swym ukierunkowaniu wobec osób tej samej płci. Dalej uderza to, że słowa z utworu Pasierba wydają się najbliższe nie samemu Fajdrosowi, ale wizji literackiej, która do niego nawiązuje - z opowieści Tomasza Manna śmierć w Wenecji.

Właśnie pod adresem Fajdrosa kieruje swe słowa pisarz Aschenbach, zakochany na śmierć... Urojenia, które "wydobywał jego na wpół drzemiący mózg z osobliwej sennej logiki", zawierają przekonanie: "my, poeci, nie możemy iść drogą piękna, żeby nie przyłączył się Eros i nie narzucił się na przewodnika".

Wypada przyjąć, iż kapłan-poeta nie szukał w Erosie ni przewodnika, ni pośrednika... Jako jedyny Pośrednik przyświecał mu Jezus, udzielający właśnie kapłanom uczestnictwa - nie tylko w swym pośrednictwie, lecz i związanej z nim tajemnicy krzyża.

Może najgłębiej pisał o tym Pasierb w eseju "Ksiądz - istota nieznana", w uwagach o samotności, która jest problemem "nie tyle celibatu, co sytuacji duchowej, będącej konsekwencją «sakramentu pośrednictwa». (...) Mówiąc do Boga księża muszą być po stronie ludzi; mówiąc do ludzi, muszą być po stronie Boga. Być między niebem a ziemią to nie jest sytuacja towarzyska".

Zakochanie, związane z miłością-erosem, przydarza się nie tylko duchownemu-poecie. Różne są drogi powołania zakonnego i kapłańskiego... Niektórzy z powołanych - kobiet albo mężczyzn - byli zakochani jeszcze przed odkryciem, że Bóg oczekuje od nich innej odpowiedzi na miłość aniżeli związku małżeńskiego.

Wtedy zgoda na powołanie do zakonu czy stanu kapłańskiego wymagała wyboru - między miłowaną osobą, którą należało zostawić, a Bogiem. I kiedy została wybrana miłość-agape jako poddanie się we wszystkim Bogu, wolno żywić nadzieję na przyszłość, że również eros oddany Jemu włączy się w służbę miłości - bez względu na osoby.

W praktyce nie jest to łatwe, trudności na tej drodze wiążą się z dojrzewaniem osobowym. Niektórym otwierają się oczy na miłość-eros dopiero na dalszym etapie życia konsekrowanego. Czasami prowadzi to zgoła do rewizji wyboru dokonanego wcześniej. Ale częstsza jest potrzeba nie zmiany, tylko pogłębienia decyzji, podjętej w obliczu Boga-Miłości.

Jeśli mamy miłować Go z całego serca, to znaczy, że całość osoby - duch i ciało - wymaga włączenia w służbę miłości-agape. Nie wystarczy sama wola; potrzeba jej wcielenia - w integracji całej osoby.

Zakochanie może być o tyle pomocne - powtórzmy za Lewisem - o ile dzięki pojedynczej osobie człowiek opuszcza - może po raz pierwszy - kokon egoizmu, stając się przynajmniej w jednym przypadku zdolnym do postawy, której Miłość oczekuje także wobec innych, a ostatecznie wszystkich.

Zakochanie się, również osoby duchownej, nie stanowi nigdy jedynie wypadku czy wpadki. Może naturalnie znaczyć ostrzeżenie, sygnał, iż potrzeba miłości dała znać o sobie tak nagle, że zaburzyła porządek miłości-agape.

Samo zaburzenie jest oznaką braku ze strony człowieka zadurzonego, jednak wszystko zależy od odpowiedzi na zaistniałą sytuację.

Konkretnie: jeśli już stwierdzę, że się zakochałem - choćby był to tylko początek, gdy zaczyna się marzenie o trwałej bliskości drugiej osoby, bardzo żywo pociągającej - ode mnie samego zależy to, czy zaangażuję się w owe marzenia, podsycając niejako zadurzenie, czy uznam, że druga osoba jest darem od Boga, nie do mojej wyłącznej dyspozycji, ale żeby mi pomóc w drodze do Niego, Dawcy wszelkiego daru.

Skoro kiedyś oddałem się - czy oddałam - w całości Bogu, Jego Miłość pragnie zaspokoić wszystkie moje potrzeby, także potrzebę dania siebie miłowanej osobie. Także miłość-eros od Niego pochodzi, dlatego nie należy się jej wypierać, a raczej także ją (może zwłaszcza ją) zwrócić ku Temu, który ma moc oczyścić i przemienić ludzkie serce, by całe miłowało nie tylko jedną, wybraną osobę, lecz Osobę Miłości wcielonej.

Ona nie jest tylko jedna: Jezus wprowadza nas w misterium Jedności we Wspólnocie w pełni Miłości. Kiedy wreszcie Ją przyjmę, będę jak ewangeliczny święty - zakochany w Miłości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zakochany ksiądz
Komentarze (46)
PP
~pius piaty
12 października 2023, 15:11
szatan podsylajac duchownemu babe prowadzi go do piekla. Oto szatanowi chodzi jak najwiecej zdeprawowac kaplanow a szczegolnie o tym slabym charakterze !!!
AA
Alicja Alicja
21 grudnia 2017, 20:02
Ksiadz też człowiek , 1List do Tymoteusza 3,1-3
PG
Pawel G
10 listopada 2015, 09:07
Pokrętny tekst! Niby mówi, jak w przypadku księdza wyjść z sytuacji zakochania. A sugeruje, że takie zakochanie nie jest niewłaściwe i może nawet być "skonsumowane". > Zakochanie może być o tyle pomocne ... może po raz pierwszy - kokon egoizmu, stając się przynajmniej w jednym przypadku zdolnym do postawy, której Miłość oczekuje także wobec innych, a ostatecznie wszystkich.< Zakochanie w przypadku księdza, jeśli go nie odrzuci w imię Miłości Boga i człowieka, może być tylko destrukcyjne.
LS
le sz
10 listopada 2015, 16:37
Pokrętny tekst! Niby mówi, jak w przypadku księdza wyjść z sytuacji zakochania. A sugeruje, że takie zakochanie nie jest niewłaściwe i może nawet być "skonsumowane". --- Skoro takie sugestie wyczytałeś w artykule to znaczy że ewidentnie nie zrozumiałeś tego artykułu. Ciekawi mnie jednak w którym miejscu takie sugestie wyczytałeś. Mógłbyś je zacytować? Cytat z art.: "Zakochanie może być o tyle pomocne ... może po raz pierwszy - kokon egoizmu, stając się przynajmniej w jednym przypadku zdolnym do postawy, której Miłość oczekuje także wobec innych, a ostatecznie wszystkich." Paweł G.: "Zakochanie w przypadku księdza, jeśli go nie odrzuci w imię Miłości Boga i człowieka, może być tylko destrukcyjne." --- Cytatu który komentujesz najwyraźniej też nie zrozumiałeś. Destrukcyjne to jest odrzucanie i tłamszenie w sobie miłości do jednej osoby w imię obowiązku kochania innej osoby. Po prostu NIE DA SIĘ nakazać sobie nie kochać jednej osoby i zakochać się w drugiej. Nawet jeśli tą drugą osobą ma być Osoba Boska. Natomiast zakochanie się w drugim człowieku może być bodźcem wyzwalającym z własnego egoizmu i uzdalniającym do postawy miłości - dzięki czemu może stać się realnie możliwe bezgraniczne zakochanie w Bogu.
KJ
k jar
9 listopada 2015, 17:49
Pamiętamy, jak św. Franciszek błąkał się po Umbrii zawodząc i lamentując, zgoła nie po męsku, że "Miłość nie jest kochana". Wylewał nieustannie potok łez, jak i inni święci, którzy stali na progu transcendencji i dzięki objawieniu widzieli Miłość Boga. No cóż "widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, wtedy zaś ujrzymy twarzą w twarz". Problemem nie jest wybór stylu życia, jak to życie spełnię - w małżeństwie, w kapłaństwie, czy służąc ludziom swoją pracą i społeczną aktywnością (w końcu wybierajac jakąś drogę muszę pożegnać się z innymi wyborami, nie można "zjeść ciastko i mieć ciastko"), problemem jest sama Miłość. Ona nie jest z tego świata, nie jest szyta na naszą miarę, nie podlega uwarunkowaniom kulturowym i społecznym, nie wpisuje się w żaden kontekst, nie jest też zależna od Erosa, bo jest ponad niego. Nie można sobie Miłości wyśnić, Miłość się dostaje za darmo, nie wiadomo dlaczego. Często nie wiadomo co z nią zrobić - jest jak oścień, uwiera. Miłość jest człowiekowi zadana, bo w końcu z niej będziemy sądzeni, co z nią zrobiliśmy, czy ją zakopaliśmy lub czy ją wykorzystaliśmy.
9 listopada 2015, 17:56
Ty jesteś Miłością. Ty ją czujesz, Ty nią emanujesz, Ty ją wysyłasz, Ty ją pomnażasz. I tak samo każda istota. Spojrzałeś kiedyś na Miłość w ten sposób? :)
KJ
k jar
9 listopada 2015, 20:17
No coż, bardzo nam to odpowiada, nieprawdaż? Z pychą myślimy, jaką moc posiadamy ledwo widząc zarys Miłości. Poczuwamy się do wstępowania ku szczytom jak niemowlęta ledwo stawiające pierwsze kroki, które z mocą wołają "ja sam". Tego, kogo obezwładnia Miłość przeraża jej ogrom i własna bezsilność - nie jesteśmy w stanie bez Miłości żyć, ale sami nie jesteśmy jej twórcami. Jak bez Ducha Świętego nikt nie może powiedzieć słowa "Jezus", tak nikt nie może kochać bez Miłości. Bezużyteczni jesteśmy, jak puste naczynia, dopóki i nas nie napełni Miłość. a wtedy idziemy tam, gdzie nas poprowadzi. Niech więc nikt nie uzurpuje sobie do niej prawa, bo obetną mu ręce, straci głos, a na końcu życie.
9 listopada 2015, 20:24
Dość patetycznie brzmią Twoje słowa, a miłość jest bliżej niż się na oko wydaje. :) 
9 listopada 2015, 23:19
św. Franciszek o mały włos zostałby unany za heretyka i skazany na śmierć. To ciekawa historia. Kościół jednak utrzymuje fikcję czyli bajeczny opis tej postaci.
9 listopada 2015, 15:33
Czy może mi ktoś wytłumaczyć jak powstają stygmaty? Bo  przyznam szczerze jest to dla mnie trudne do zrozumienia, w jaki sposób na ciele samoistnie pojawiają się ślady męki Jezusa i to dokładnie w tych samych miejscach.
jazmig jazmig
9 listopada 2015, 17:48
Spytaj Jezusa.
9 listopada 2015, 18:08
Ale przecież św. Franciszek nie został ukrzyżowany, czy o. Pio a mieli stygmaty,  jak one powstały? Myślisz, że Jezus mi odpowie na to pytanie? Jednym z objawów niewydolności nerek są np. wybroczyny skórne, możliwe ze w przypadków innych chorób również pojawiają sie podobne  zmiany na skórze, np. chorób dermatologicznych. I uważam, że jak nie daj Boże coś takiego przytrafi się osobie wierzącej a już nie daj Boże zdewociałej, nieszczęście gotowe. Gotowa wmówi sobie i innym, że ma stygmaty. Dlatego pytam, jak one powstają, co to jest konkretnie ten stygmat i czy faktycznie jest możliwe, żeby samoistnie bez żadnego podłoża chorobowego coś takiego powstało na ciele dokładnie w miejscach odpowiadających śladom męki Jezusa. Bo wiesz, mi parę razy np. prysnął tłuszcz z patelni na ręce przy smażeniu placków i o dziwo tak symetrycznie , że na obu rękach mam kropki w tym samym miejscu;-)
LS
le sz
9 listopada 2015, 21:34
Nie bardzo rozumiem jakiej oczekujesz odpowiedzi... Że stygmaty powstają jak Pan Bóg bierze duży gwóźdź i dźga nim stygmatyzowanego? Albo że to stygmatyzowany sam bierze taki gwóźdź? A może myślisz o jakimś palniku laserowym czy fotonowym?
9 listopada 2015, 22:37
Jaki byłby sens zadawania pytania gdybym chciał usłyszeć konkretną odpowiedź? Pytam czy jest możliwe, żeby samoistnie na ciele człowieka powstały nie gojące się rany / w dodatku w określonych miejscach/, nie mające żadnego podłoża chorobowego.
9 listopada 2015, 23:16
Nie w tych samych miejscach tylko w miejscach w których wyobrażano sobie jako miejsca np. wbijania gwoździ. Inaczej stygmaty pojawiałby się na nadgarstkach a nie dłoniach.
9 listopada 2015, 23:29
w miejscach w których wyobrażano sobie jako miejsca np. wbijania gwoździ Tak czy inaczej pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi, skad się tam wzięły?
LS
le sz
10 listopada 2015, 16:42
A jaki jest sens zadawania pytania jeśli nie chcesz usłyszeć odpowiedzi? Ale SAMOISTNIE to nic się nie dzieje, więc i stygmaty samoistnie nie pojawiają się. Gdyby stygmaty miały pojawiać się samoistnie jak sugerujesz, to równie dobrze mógłby je mieć choćby Hitler i Stalin a nie osoby uważane za głęboko wierzące i wręcz uznawane za święte.
10 listopada 2015, 20:40
:-) Pisząc: jaki byłby sens zadawania pytania gdybym chciał usłyszeć konkretną odpowiedź ? chodziło mi nie o odpowiedź w sensie konkretnej czyli sensownej odpowiedzi tylko o określony typ odpowiedzi, czyli że pytam nie wiedząc co usłyszę w opowiedzi na zadane pytanie, a nie że pytam bo chcę usłyszeć konkretnie tę a nie inną odpowiedź. Zapytałeś wcześniej : nie bardzo rozumiem jakiej oczekujesz odpoiwiedzi, na co ja odpowiedziałem, że gdybym chciał usłyszeć konkretną, czyli taką a nie inną  odpowiedź nie pytałbym bo i po co. No i mam co chciałem, ty mi teraz odpowiadasz, że Hitlerowi i Stalinowi nie robiły się stygmaty. Czyli mam rozumieć, że stygmaty powstają na skutek głębokiej wiary, bo cały czas ciekawi mnie przyczyna ich powstania, pytam całkiem poważnie.
10 listopada 2015, 22:50
Pojawiaja się więc w innych miejscach niż rany jakie prawdopodobnie odniósł Jezus. A jeśli w inych miejscach to czemu miałby mieć cokolwiek wspólnego z Jezusem?
10 listopada 2015, 23:24
Nawet gdyby ludzie sobie te miejsca tylko wyobrażali to są przecież  dowody na to, w których miejscach wbito Jezusowi gwoździe kiedy zawisł na krzyżu, zgodnie z tym jak wykonywano wówczas ten rodzaj kary śmierci. I właśnie w tych miejscach czyli wewnętrzna strona dłoni, grzbiet stóp powstają stygmaty. Pytanie jak one powstają nadal pozostaje bez odpowiedzi.
LS
le sz
11 listopada 2015, 07:52
:-) No to dobrze że sobie co nieco powyjaśnialiśmy. A jeszcze wyjaśniając dodam, że pytając jakiej odpowiedzi oczekujesz, ja również niekoniecznie miałem na myśli jakąś kopnkretną odpowiedź lecz okeślony typ odpowiedzi. Hitlerowi i Stalinowi nie robiły się stygmaty. Czyli mam rozumieć, że stygmaty powstają na skutek głębokiej wiary, bo cały czas ciekawi mnie przyczyna ich powstania, pytam całkiem poważnie. --- Wyciągnąłeś nielogiczny wniosek. Bo ze stwierdzenia komu nie robią się stygmaty (np. Hitlerowi i Stalinowi) nijak nie wynika wniosek komu robią się stygmaty czy wskutek czego robią się (na skutek głębokiej wiary). Podając przykład Hitlera i Stalina chciałem jedynie zwrócić uwagę na to iż nie powstają samoistnie, i nic nie mówiłem o tym wskutek czego powstają. Ale skoro wywnioskowałeś iż powstają na skutek głębokiej wiary to odpowiem Ci że z takiego wnioskowania wynika że przez te 20 wieków chrześcijaństwa to głęboką wiarę miało zaledwie parę, no może parędziesiąt osób, i że głębokiej wiary nie mają ani księża, ani biskupi, ani papieże.
11 listopada 2015, 11:25
Gdyby stygmaty miały pojawiać się samoistnie jak sugerujesz, to równie dobrze mogłby je mieć choćby Hitler i Stalin a nie osoby uważane za gleboko wierzące i wrecz uznawane za święte. Po pierwsze, to nigdzie nie sugerowałem że stygmaty powstają  samoistnie tylko zadałem pytanie : czy jest możliwe  żeby samoistnie na ciele człowieka powstały nie gojące sie rany. Po drugie, wniosek że skoro takim osobom jak Hitler i Stalin nie zrobiły się stygmaty w związku z czym mogą powstać na skutek głębokiej wiary wyciągnąłem na podstawie twojego wpisu, który zacytowałem powyżej.  Biorąc pod uwagę ilość osób ze stygmatami do ilości glęboko wierzących w XX wiecznej historii chrześcijaństwa można przypuszczać, że faktycznie wiara nie odgrywa tu żadnej roli, bo stygmaty występowałyby u większej ilości ludzi wierzacych a tak nie jest. W takim razie jak jest przyczyna ich powstania u tych a nie innych osób w gronie ludzi gleboko wierzących?
12 listopada 2015, 08:13
Euzebiuszu. No właśnie wiadomo. Gdyby wbito gwoździe w wewnętrzną stronę dłoni, to ukrzyżowanemu rozdarłyby dłonie w krótkim czasie. Więc gwoździe wbijano i przestrzeń między kośćmi nadgarstka. I taki delikwent mógł wiścieć nieskończenie długo. A stygmaty powstają na dłonich jak wspomniałeś, więc w innym miejscu. Poza tym nie wiadomo jak ukrzyzowano Jezusa. Równie prawdopodobne jest, że to był pal. 
LS
le sz
12 listopada 2015, 12:18
Po pierwsze, to nigdzie nie sugerowałem że stygmaty powstają  samoistnie tylko zadałem pytanie : czy jest możliwe  żeby samoistnie na ciele człowieka powstały nie gojące sie rany. --- Oj, okazuje się że sam nie wiesz co piszesz. Przecież to Ty napisałeś w dn. 15:33:56 | 2015-11-09: "Bo  przyznam szczerze jest to dla mnie trudne do zrozumienia, w jaki sposób na ciele samoistnie pojawiają się ślady męki Jezusa i to dokładnie w tych samych miejscach." A więc nawet nie sugerowałeś ale wręcz stwierdziłeś że nie wiesz w jaki sposób samoistnie pojawiają się. Po drugie, wniosek że skoro takim osobom jak Hitler i Stalin nie zrobiły się stygmaty w związku z czym mogą powstać na skutek głębokiej wiary wyciągnąłem na podstawie twojego wpisu, który zacytowałem powyżej. --- Masz drastycznie nielogiczny(!) sposób wioskowania widząc zależności przyczynowo skutkowe tak gdzie ich nie. Bo z tego że Hitlerowi czy Stalinowi nie zrobiły się stygmaty nijak nie wynika, że jak pisałeś poprzednio: "stygmaty powstają na skutek głębokiej wiary". W dodatku nie rozróżniasz tego co możliwe od tego co konieczne i tak jak poprzednio stwierdziłeś iż stygmaty powstają wskutek głębokiej wiary tak teraz podmieniłeś "powstają" na "mogą powstać". Ten brak rozróżniania pojęć rażąco występuje również w dalszej części cdn
LS
le sz
12 listopada 2015, 12:19
cd Biorąc pod uwagę ilość osób ze stygmatami do ilości glęboko wierzących w XX wiecznej historii chrześcijaństwa można przypuszczać, że faktycznie wiara nie odgrywa tu żadnej roli, bo stygmaty występowałyby u większej ilości ludzi wierzacych a tak nie jest. --- Znowuż fałszywy, absolutnie nieuprawniony wniosek, że wiara nie odgrywa tu żadnej roli. To że stygmaty nie powstają z automatu u każdego wierzącego wcale nie oznacza, że wiara nie odgrywa tu żadnej roli. W takim razie jak jest przyczyna ich powstania u tych a nie innych osób w gronie ludzi gleboko wierzących? --- Odnoszę coraz silniejesze wrażenie, że poszukujesz przyczyn powstawania stygmatów tak jakby występowanie jakichś okoliczności miało gwarantować pojawianie się stygmatów.
12 listopada 2015, 16:02
W takim razie dlaczego Jezus przedstawiany jest z gwożdziami wbitymi w dłonie a nie w  nadgarstki? Myślisz, że malarze i rzeźbiarze zabezpieczyli się na wypadek, gdyby stygmaty pojawiły się u kogoś na dłoniach?
12 listopada 2015, 16:07
Konkretnie: znasz odpowiedź na pytanie skąd się biorą stygmaty czy nie znasz? Poza tym, dlaczego niby mam ci wierzyć w to co piszesz, w sygnaturce zamieściłes informację, że nie jesteś księdzem a piszesz w wątku "Zakochany ksiądz" skoro księdzem nie jesteś to może i na temat stygmatów nic nie wiesz tylko udajesz, że wiesz. Może żeby mieć stygmaty i wiedziec coś na ich temat trzeba jednak być zakochanym  księdzem. Oczywiście zakochanym w Bogu.
LS
le sz
12 listopada 2015, 18:12
Konkretnie: znasz odpowiedź na pytanie skąd się biorą stygmaty czy nie znasz? --- Takiej odpowiedzi jak usiłujesz się doszukać oczywiście nie znam. Nikt nie zna. Poza tym, dlaczego niby mam ci wierzyć w to co piszesz, --- Wcale się nie pogniewam gdy oświadczysz że nie jestem dla Ciebie żadnym autorytetem. Bo i niby dlaczego miałbym być. Proponuję Ci jedynie zastosowanie metody św. Augustyna, który twierdził, że: autorytet ma jedynie taką wartość jaką mają argumenty przez niego podawane. A do określania wartości argumentów może posłużyć jeszcze metoda wypracowana kiedyś przy zakupie książek. Otóż najpierw sprawdzałem co piszą o tym na czym się znam. I jeżeli pisali bez sensu to książkę odkładałem, a jeżeli pisali z sensem, to sprawdzałem czy piszą o czymś czego nie wiem, a chciałbym poznać. I jeżeli nie było nic nie znanego to odkładałem książkę bo po co mi taka która nie podaje nic więcej niż wiem. Zanim więc uwierzysz komukolwiek, wpierw sprawdzaj to co możesz sprawdzić. w sygnaturce zamieściłes informację, że nie jesteś księdzem a piszesz w wątku "Zakochany ksiądz" --- Czy mam przez to rozumieć że Ty jesteś księdzem? Bo przecież piszesz w wątku "Zakochany ksiądz" - i to Ty zainicjowałeś a ja się dołączyłem odpowiadając. skoro księdzem nie jesteś to może i na temat stygmatów nic nie wiesz tylko udajesz, że wiesz. --- A niby w którym miejscu udawałem że wiem? Czy Ty też udajesz że wiesz skoro o nich piszesz? Może żeby mieć stygmaty i wiedziec coś na ich temat trzeba jednak być zakochanym  księdzem. Oczywiście zakochanym w Bogu. --- A to kolejna "rewelacja". Brak wiary u całych pokoleń chrześcijan, łącznie z księżmi, biskupami i papieżami już zdiagnozowałeś. Teraz dochodzi jeszcze to że nikt z w/w nie był/jest zakochany w Bogu?
12 listopada 2015, 22:16
Ja to się w sumię cieszę, że ani ty ani nikt nie zna odpowiedzi na pytanie skąd sie biorą stygmaty. Jeżeli nie jest znana przyczyna ich powstania, wykluczone jest podłoże chorobowe, może to oznaczać że to jakiś dar, tajemnica, między obdarowanym a darczyńcą. Dziękuję za radę z książkami, coś jest na rzeczy. Ja też nie jestem księdzem choć nie ukrywam, że móglbym się nadawać;) Może dlatego piszę w tym wątku;) Ja nie udaję, że coś wiem o stygmatach, bo nic o nich nie wiem, ale temat mnie zaciekawił, zwłaszcza jedna sprawa. O. Pio miał stygmaty i nosił na rękach takie rękawiczki bez palców żeby je przysłonić, chociaż są zdjęcia, że je widać. Czy o. Pio chodził do lekarza, czy ktoś te ręce oglądał?
LS
le sz
12 listopada 2015, 22:39
Jeżeli nie jest znana przyczyna ich powstania, wykluczone jest podłoże chorobowe, może to oznaczać że to jakiś dar, tajemnica, między obdarowanym a darczyńcą. --- To że nie jest znana przyczyna czegoś wcale nie wyklucza podłoża chorobowego. Nigdy nie słyszałeś o chorobach o nieznanej przyczynie? Ale dziwię się że tak odkrywcze jest dla Ciebie to że stygmaty są pewną tajemnicą. Ja też nie jestem księdzem choć nie ukrywam, że móglbym się nadawać;) Może dlatego piszę w tym wątku;) --- Nie ma czegoś takiego że mógłbyś się nadawać. Albo się nadajesz albo nie. W dodatku kapłaństwo to nie kwestia nadawania się lecz powołania! Albo ktoś ma powołanie albo nie ma. Ale skoro sądzisz że nadawałbyś się to znaczy że nie masz powołania. Ja nie udaję, że coś wiem o stygmatach, bo nic o nich nie wiem, ale temat mnie zaciekawił, zwłaszcza jedna sprawa. O. Pio miał stygmaty i nosił na rękach takie rękawiczki bez palców żeby je przysłonić, chociaż są zdjęcia, że je widać. Czy o. Pio chodził do lekarza, czy ktoś te ręce oglądał? --- A ja nie uważam aby to co wiem upoważniało mnie do oznajmiania że wiem i znam zagadnienie. Ale oczywiście, że św.o.Pio chodził do lekarza i że nawet ktoś te ręce oglądał. Z chwilą gdy pojawiły się stygmaty zaczęto podejrzewać symulacje i oszustwo więc domagano się badań i badania były. Praktycznie przez całe życie były. Dziwię się że choć Ciebie to podobno interesuje to nie zadałeś sobie trudu poszukania informacji w internecie, a bez problemu można znaleźć mnóstwo informacji. Weź choćby te dwa linki: [url]http://glosojcapio.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1073&Itemid=152[/url] [url]http://glosojcapio.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1073&Itemid=152[/url]
12 listopada 2015, 23:21
Ja nie stwierdzam, że skoro nie jest znana przyczyna ich powstania to wykluczone jest podłoże chorobowe tylko wymieniam: jeśli nie jest znana przyczyna ich powstania, wykluczone jest podłoże chorobowe... powinno być: i wykluczone jest podłoże chorobowe, muszę uważać co i jak piszę bo XLeszek jest bardzo czujny:) A można mieć powołanie i się nie nadawać? Można też powiedzieć , że mógłbym się nadawać co oznacza, że z pewna nieśmiałością mowię o ewnetualnym powołaniu, nie można być hcyba pewnym swego kiedy staje się przed Tajemnicą, to zawsze onieśmiela. Ale i tak nic z tego, za poźno;) Oczywiście, ja również uważam podobnie, nie wszystko co wiem upoważnia mnie do oznajmiania że wiem, bo jest coś takiego jak sekret, tajemnica, i w momencie ich publicznego wypowiedzenia przestają tym sekretem, tajemnicą być. Co do trudu poszukania informacji to sobie taki trud zadałem, natomiast swoją ciekawość tematu  chciałem pogłębić i dlatego tak dopytuję. Dziękuję za linki, właściwie to nie jest nic nowego co by  mnie zaskoczyło. No a ty osobiście co sądzisz na ten temat?
12 listopada 2015, 23:32
Bo tak sobie malarze itp. wyobrażali ukrzyzowanie. Nie mieli wiedzy jak ono wyglądało w rzeczywistości. Jak widzisz po sobie Ty też nie wiedziałeś gdzie wbijano gwoździe, więc ludzie powszechnie myslą, że w dłonie. Gdyby więc stygmaty były "nadprzyrodzone" pojawiałby sie tam gdzie wbijano gwoździe. Tymczasem pojawiają się tam gdzie ludzie myślą, że pownny być. Z tego wniosek, że stygmaty związane są z psychiką.
12 listopada 2015, 23:43
Uważasz, że np.Michał Anioł który rzeźbił ukrzyżowanego Jezusa / ten krucyfiks niedawno oglądałem będąc we Florencji w kościele św. Ducha/, oprócz zgłębiania tajników budowy anatomicznej człowieka którą to wiedzę wykorzystywał w rzeźbie nie zasięgnął języka i wiedzy, gdzie Jezus miał wbite gwoździe, tylko przyjął wszystko na wiarę? Nie sadzę.
13 listopada 2015, 08:09
Ale to gdzie wbijano gwoździe to nie jest temat do dyskusji. To po prostu wiadomo (to sie nazywa wiedza). Michał Anioł malował na zlecenie i malował to czego oczekiwano. 
LS
le sz
13 listopada 2015, 10:13
A można mieć powołanie i się nie nadawać? --- Oczywiście. Nikt sam z siebie nie jest w stanie nadawać się. To jedynie z Bożą pomocą, współpracując z łaską Bożą można sprostać zadaniu. Można też powiedzieć , że mógłbym się nadawać co oznacza, że z pewna nieśmiałością mowię o ewnetualnym powołaniu, nie można być hcyba pewnym swego kiedy staje się przed Tajemnicą, to zawsze onieśmiela. Ale i tak nic z tego, za poźno;) --- Nigdy nie jest za późno. Można zostać księdzem nawet mając kilkadziesiąt lat. Są nawet specjalne seminaria dla tych z późnym rozpoznaniem powołania. Jedyny warunek to stan wolny. Ale i on z czasem przestaje mieć znaczenie. Bo jeśli dzieci nie ma lub są już odchowane, a małżonka już nie żyje lub również odkrywa powołanie, to nawet i wtedy można zostać księdzem. Dziękuję za linki, właściwie to nie jest nic nowego co by  mnie zaskoczyło. --- To co powyżej stwierdziłeś koliduje z tym co pisałeś wcześniej. Jak można wpierw dopytywać się czy św.o.Pio był badany przez lekarzy i czy oni widzieli te stygmaty, a potem, po lekturze linków opisujących m.in. wielkokrotne badania lekarskie oznajmić że właściwie to nic nowego? No a ty osobiście co sądzisz na ten temat? --- A co ja mogę mieć do sądzenia? Nie wiem nic ponad to co można wyczytać więc co mogę sądzić?
LS
le sz
13 listopada 2015, 10:21
Euzebiuszu, tu nie ma o czym dyskutować, takie są fakty, a z faktami się nie dyskutuje. Ciało nie utrzymałoby się na gwoździach wbitych w dłonie. Michał Anioł mógł nawet to wiedzieć ale jego klienci nie kupiliby takiej rzeźby.
13 listopada 2015, 14:28
Dlaczego komuś miałoby zależeć, żeby obraz, rzeźba przedstawiały Jezusa z przebitymi dłońmi a nie nadgarstkami?
13 listopada 2015, 14:30
Gdyby Jezusa przedstawiono z przebitymi nadgarstkami, czy miałoby to jakieś znaczenie dla misji którą Jezus miał do spełnienia? Co by to zmieniło w dziele zbawienia : dłonie czy nadgarstki? Czy ma to jakiekolwiek znaczenie?
13 listopada 2015, 14:38
Co do zostania księdzem na dzień dzisiejszy nie spełniam warunków stanu wolnego, wiec odpada, co będzie kiedyś to nie wiem jakie Bóg ma wobec mnie plany:) A co do stygmatów św.o. Pio to chodziło mi bardziej, co sądzi dzisiaj medycyna na temat badań które za zycia o. Pio przeprowadzono, przecież te badania prowadzono prawie sto lat temu. Ale chyba zostawiam już ten temat. Co ma się wyjaśnić to się wyjasni a co nie to nie.
LS
le sz
13 listopada 2015, 15:24
O co Ci chodzi? Czy to ja zapierałem się że krzyżowanie odbywało się przez dłonie a nie nadgarstki? Właśnie w tym rzecz że to nie ma żadnego znaczenia choć niektórzy upierają się przy dłoniach tak jaby od tego zależała skuteczność zbawienia.
LS
le sz
13 listopada 2015, 15:28
A co ma sądzić dzisiejsza medycyna bez dzisiejszych badań na temat zdjęć rtg nie przedstawiających uszkodzeń czy na temat stygmatów/"znamion" które utrzymywały się przez kilkadziesiąt(!) lat nie cuchnąc, nie ropiejąc i nie przechodząc w stan zapalny? Jedynie TO SAMO co wówczas...
13 listopada 2015, 15:30
Ale właściwie to skąd wiadomo czy akurat Jezusa nie ukrzyżowano przebijając dłonie a nie nadgarstki?
LS
le sz
13 listopada 2015, 19:26
Syr 22,9-10
13 listopada 2015, 20:26
Masz rację.
14 listopada 2015, 09:21
Pisząc "Masz rację" wykazałeś dużą samokrytykę Euzebiuszu. 
14 listopada 2015, 15:36
...wykazałeś dużą samokrytykę Euzebiuszu Samokrytykę odnośnie czego?