Adoracja Najświętszego Sakramentu - czyli jak stracić czas z Bogiem

(fot. shutterstock.com)
bieguny.blog.deon.pl

Do niedawna sądziłam, że adoracja to coś skomplikowanego, właściwie zarezerwowanego dla wybranych, bo wchodząc do kaplicy niczego nie czuję. Nie mam jakiejś duchowej jazdy, jest dobrze, gdy jestem sama, w ciszy, nikt nie szura i nie wkurza. Robię dobrze?

Usłyszałam kiedyś, że warto tracić z Tobą czas. Bardzo spodobało mi się to sformułowanie. Jest proste, łatwe do zapamiętania i rozważenia przez człowieka takiego, jak ja. Jestem kobietą jakich miliony na świecie. Nie mam teologicznego wykształcenia, nie mam objawień, ale czytam i słucham. Także o adoracji. Zastanawiałam się, jak ogarnąć ten temat i nagle coś drgnęło. Dla współczesnego człowieka tracić czas, wydaje się niemal katastrofą. Ja też nie lubię tracić czasu, bo jeżeli nie pracuję, to staram się realizować swoje pasje, wykonywać konieczne, choć nielubiane obowiązki.

DEON.PL POLECA

Nagle mam tracić czas? Ale, jak to? Do niedawna sądziłam, że adoracja to coś skomplikowanego, właściwie zarezerwowanego dla wybranych, bo wchodząc do kaplicy niczego nie czuję. Nie mam jakiejś duchowej jazdy, jest dobrze, gdy jestem sama, w ciszy, nikt nie szura i nie wkurza. Robię dobrze? Siedzę w ciszy i staram się ogarnąć chaos myśli, które płyną, jak w górskim potoku. Szybko i agresywnie. Zrobiłam wszystko, co miałam do zrobienia? Muszę jeszcze skoczyć po jakieś zakupy. Zabrałam kartę? Jestem w kaplicy, zakupy to za chwilę… ale ma dziś być jakaś promocja… Jezu, pozwól się skupić… A tamta szura… I tak nieustannie. Ja tak mam. Jestem egoistką, bo chciałabym być tutaj sama, w totalnej ciszy. W jednej kaplicy jest zawsze dużo ludzi i trzaskają drzwi, w tej drugiej ludzi mniej, trzecia zazwyczaj pusta, tylko ta klamka piszczy… Jeżeli jest już naprawdę źle, wyciągam z kieszeni różaniec. Włożyłam go tam wcześniej, żeby nie szurać. Co dziś za dzień? Wtorek? Świetnie, jutro połowa tygodnia… Modlitwa w Ogrójcu, skup się kobieto… Różaniec pomaga, no nie zawsze, ale to już coś. Ale czy to jest adoracja? Miało być pięknie, a tu nieustanne przeciwności i wątpliwości.

Czytam i słucham o adoracji, i dociera do mnie, że to, co robię, to nie jest adoracja. Boże, dlaczego nie czuję Ciebie fizycznie, jak ksiądz Dolindo… Wychodzę z kaplicy po kilkudziesięciu minutach, po tej Wielkiej Pardubickiej moich myśli i rzucam na koniec: I tak tu wrócę. Jezu i tak wrócę, bo mi tu po prostu dobrze. Do następnego. Wiem, to nie jest modlitwa, która zostałaby przez ludzi pochwalona, ale jest moja. Tyle. Nikt nie nauczył mnie adoracji, próbuję, nic więcej nie potrafię zrobić. Trudno, taką mnie stworzyłeś, więc ok, wychodzę po tej dalekiej od doskonałości modlitwie.

Czasem wpadam do Ciebie przed pracą, na chwilę, żeby się przywitać, żeby w trakcie dnia przypomnieć sobie, że nie jestem sama, że moje problemy, to właściwie nie problemy. Wtedy jest łatwiej.

Niejednokrotnie można usłyszeć, że kiedyś było lepiej. U mnie jest odwrotnie. Teraz jest lepiej, bo kiedyś dziesięć minut w kaplicy to była wieczność. Dziś mija czterdzieści minut, godzina, a ja nie wiem, kiedy to zleciało. Tak, uczę się tracić godzinę i odkrywam, że ona nie jest stracona. Czuję, że im częściej i dłużej jestem na adoracji, nawet gdy jest to głównie walka z gonitwą myśli, to w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób Ty ustawiasz mi życie. Jestem spokojna. Często potrafię powiedzieć sobie: halo, nie jest źle, nie jesteś sama. Więc może adoruję? Nie przychodzisz do mnie w gromach, ale w cichym powiewie? Próbuję myśleć o dzisiejszym czytaniu, tylko co tam było? Wyciągam aplikację i czytam, jednocześnie czuję krytyczne spojrzenia. Niech myślą, co chcą, jeżeli nie pamiętam dzisiejszego czytania, biorę smartfon i mam punkt zaczepienia. Nie mogę dać świadectwa nagłego nawrócenia, jakich pełno w Internecie. Jest inaczej. To jest mozolny proces, w zasadzie nic się nie dzieje i dopiero w bardzo długiej perspektywie widać zmiany. Dziękuję Tobie za to, bo uświadamiam sobie, że mam dobre życie. Jutro może nie będę o tym pamiętać, aż do następnego razu. Taki duchowy rollercoaster.

Niedawno zrozumiałam, skąd wzięła się u mnie taka potrzeba adoracji. Dwa dni w drodze do Częstochowy, sprzed kilku lat, wszczepiło mi różaniec, siedem dni z poprzedniego roku - adorację. Wchodząc do Kaplicy Cudownego Obrazu pytałam: po co mnie tu przyprowadziłaś, przecież nawet nie chciało mi się tu iść. Nie usłyszałam żadnego głosu, ale dziś już wiem, że dostałam odpowiedź na tamto pytanie. Przez Maryję do Jezusa i nie wiem, jak dziękować, więc mówię zwyczajne: dziękuję.

Tekst pochodzi z bloga bieguny.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Adoracja Najświętszego Sakramentu - czyli jak stracić czas z Bogiem
Komentarze (1)
BS
~Beata Sorgowicka
22 września 2019, 19:11
Dziękuję za to świadectwo. Mam podobnie, myślałam, że ze mną jest coś nie tak. Że nie umiem Adorować Pana Jezusa. Może właśnie o to chodzi ? Żeby się nie chciało po prostu wyjść z kaplicy? I żeby w sercu była nieustanna tęsknota aby do niej wejść.