Być jak muzułmanin? Nie, dziękuję.
Kilka razy już słyszałem, padające z ust chrześcijan, słowa zachwytu nad islamem, gorliwością muzułmanów i ich silną wiarą. Kilka razy spotkałem się z duchownymi, którzy podczas homilii stawiali mi za wzór do naśladowania muzułmanów. Zupełnie tego nie rozumiem. A nawet trochę się tego boję.
Zachwyt niektórych chrześcijan nad postawą muzułmanów jest według mnie po prostu naiwny. Widzimy muzułmanina odważnie modlącego się na ulicy i nasza europejska, zastraszona wojującym sekularyzmem dusza, rozpływa się w zachwycie nad czytelnością świadectwa jego wiary.
Widzimy młodego muzułmańskiego mężczyznę z żoną i gromadką dzieci i myślimy, jakie to u nich silne rodziny, jaki szacunek dla życia. Widzimy całe rzesze muzułmanów poszczących przykładnie i radykalnie przez cały ramadan i wstyd nam za nasz Wielki Post, z którego już prawie nic nie zostało…
Wystarczy jednak bliżej się sprawie przyjrzeć i zachwyt maleje. Jeśli muzułmanin tak często się modli, to czemu nurt mistyczny jest w tej religii tak skromny, czemu w tak rozmodlonym islamie życie monastyczne, konsekrowane prawie nie istnieje? A ramadan? Pewnie na widok tej praktyki Izajasz z jeszcze większą mocą powtórzyłby swoją naukę o poście miłym Panu (zob. Iz 58,3-8). Z siłą rodziny muzułmańskiej też nie przesadzajmy, bo jest to raczej siła władzy mężczyzny niż prawdziwa siła miłującej się wspólnoty. Oczywiście nie znaczy to, że patrząc na muzułmanów nie można się od nich wiele nauczyć. Można, jak od każdego człowieka. Chodzi mi jednak o to, że czasem nasz zachwyt nad islamem jest przesadzony, bo znamy tę religię i jej wyznawców pobieżnie.
Jeśli zachwyt nad islamem wynika z naiwnego spojrzenia na społeczność muzułmańską, sprawa nie jest groźna. Obawiam się jednak, że czasem wiąże się on ze sprawą dużo poważniejszą. Religia, która nazywa się "islamem", czyli "poddaniem" jest religią silną, jest rzeczywistością, która z mocą ogarnia człowieka i bierze go całego w posiadanie. Chodzi oczywiście o poddanie się Bogu, które znają i za którym tęsknią także chrześcijanie, a które z natury jest doświadczeniem Jego wszechmocy, opanowującej człowieka w każdym jego aspekcie.
Kościół czeka cierpliwie na dzień, w którym Bóg będzie wszystkim we wszystkich, radując się i czerpiąc nadzieję z udzielonych mu - niejako w formie zaliczki - pierwszych darów nowego życia. Dla muzułmanina przyjęcie religii oznacza już pełne poddanie się Bogu, jest "islamem". Tego właśnie boję się najbardziej, bo wydaje mi się to podejrzanie proste.
Szukanie Boga jest przecież wspinaniem się ścieżką stromą, jest lekcją pokory i cierpliwości, nie kończy się właściwie nigdy. Dojście do zjednoczenia z Nim, do poddania się Mu wymaga nawrócenia i głębokiej przemiany, trzeba umrzeć dla siebie. Ja po prostu nie wierzę, że wystarczy złożyć wyznanie wiary, modlić się pięć razy dziennie, pościć, dać jałmużnę i odprawić pielgrzymkę, by stać się człowiekiem poddanym Bogu. Chciałbym, by to było tak proste, ale niestety droga jest inna: krzyż.
Rozumiem poniekąd chrześcijan tęsknie zerkających na silny i pewny siebie islam (któż z nas nie rozumie tej pokusy?). Jednak w głębi serca jestem przekonany, że nic nie jest bardziej zachwycające i pociągające, od krzyża Chrystusa, nawet rosnący półksiężyc.
To właśnie w krzyżu ukrywa się najgłębsze znaczenie ducha "islamu", prawdziwe "poddanie się" Bogu, które upodabnia nas do Chrystusa, przez dobrowolny dar z siebie. Chrześcijanin nie ma zatem najmniejszego powodu, by czegokolwiek zazdrościć braciom muzułmanom. Póki wpatruje się w krzyż, ma przed oczami prawdziwy "islam".
Islam krzyża nie zna. A jeśli nie zna krzyża, to jest zrozumiałe, że zasłona Świątyni nie została rozdarta przed oczami muzułmanów i nie przeniknęli tajemnicy Trójjedności Boga, Jego bycia darem, bycia miłością. Wiedzą, że jest dobry, miłosierny, łaskawy. Bez światła krzyża nikt jednak nie jest w stanie zobaczyć, jak bardzo jest dobry, miłosierny i łaskawy. Islam nie chce nawet słyszeć o naturze istoty Boga, zwalcza to, co dla nas jest największym skarbem: objawienie misterium Trójcy.
Przy całym szacunku dla muzułmanów i dla ich koncepcji świata, przy całym uznaniu dla trudu, który wkładają we własną religijność, przyznać muszę, że nie chcę być jak muzułmanin i nie życzę tego żadnemu chrześcijaninowi. Wybieram krzyż Chrystusa i Trójjedność Boga, wybieram cierpliwe czekanie na pełnię Bożego Królestwa, nawet jeśli oznacza to obecność w Kościele "statystycznych katolików". Wierzę, że Bóg wcześniej czy później doprowadzi mnie i innych do prawdziwego i doskonałego "islamu". On naprawdę jest i działa, nie musimy Go w tym wyręczać i zadowalać się "islamem", który sami sobie budujemy.
Skomentuj artykuł