Chylińska rozwaliła pewien schemat mówienia o Bogu i do Boga
Jestem przekonana, że wypowiedziane przez zagubionego, wściekłego lub pełnego żalu "łajdaka" słowa: "czy taką mnie kochasz, k***a?" - mogą być najbardziej szczerą modlitwą. Żeby odsłonić się przed Nim w momencie największego kryzysu, trzeba Mu bardzo, ale to bardzo ufać. Ja sama rok temu doświadczyłam ekstremalnie trudnej sytuacji. Jedyna modlitwa, na którą było mnie wówczas stać, było powtarzanie słów "Nie wytrzymam tego k***a, pomóż mi!"
Kiedy oglądam na YouTubie lub czytam różne świadectwa osób wierzących, to czasami mam wrażenie, że są one lukrowane, wygładzone i tak nabożne, że aż zawstydzające. Zdarza się też, że dawanie "świadectwa" o wierze przeradza się w manifestacje albo staje się narzędziem do łajania tych, którzy myślą inaczej - lewaków, "genderystow", osób poszukujących swojej drogi.
Chylińska u Wojewódzkiego: Kłócę się z Bogiem, ale czuję, że On jest<<
Szanuję głęboką wiarę osób, które składają "grzeczne" świadectwa, ale jednocześnie jakoś się w takiej retoryce się nie odnajduję - schemat "byłem złym człowiekiem ale poszedłem na msze o uwolnienie / spotkałem Boga na rekolekcjach i wszystko jest super" jakoś do mnie nie przemawia i nie wyczerpuje tematu dynamicznej relacji z Szefem.
Moim zdaniem jednym z najmocniejszych, najbardziej autentycznych świadectw wiary w Boga było to, które wygłosiła Agnieszka Chylińska. Nie chodzi tylko o to, że powiedziała o swojej wierze w miejscu, które jednak nie jest programem "Ziarno" (bo rzecz się stała - przypomnijmy - u Kuby Wojewódzkiego), ale przede wszystkim chodzi o to, że zrobiła to w sposób tak bardzo prawdziwy. I przy okazji rozwaliła pewien schemat mówienia o religijności.
Kiedy ktoś zastanawia się, czy Kościół to miejsce dla niego, czy może jednak nie, to często otrzymuje przekaz, że aby naprawdę być w Kościele, trzeba spełnić masę wymagań wstępnych - umieć pięknie składać ręce do modlitwy, żyć w sakramentalnym związku, mieć sensowną pracę (showbiznes odpada!) i czytać odpowiednią prasę. Tymczasem myk w chrześcijaństwie polega na tym, że ono nie zostało skrojone na miarę ludzi nieskazitelnych i bezproblemowych. Jezus stawiał swoim uczniom wysokie wymagania - to prawda. Ale jednocześnie swoimi przyjaciółmi uczynił nie najwyższych kapłanów, lecz zanurzonych w codzienności przedsiębiorców. A wychodzenie do prostytutek, trędowatych i innych odrzuconych przez porządne społeczeństwo było istotnym punktem Jego "programu".
Kościół nie ma być zagrodą dla bezgrzesznych, a szpitalem polowym, jak mowi papież Franciszek. W kościelnej ławce powinna czuć się bezpiecznie zarówno wyciszona osoba, która zna na pamięć wszelkie możliwe litanie, jak i taka, którą roznoszą emocje i ubiera je w mało eleganckie słowa.
Agnieszka Chylińska w "rozmowie życia": demony przylazły i rozszarpały mi wszystko<<
Postawa oburzenia wobec slow Chylińskiej nie jest jednak niczym nowym - pamiętamy przecież przypowieść o ojcu i dwóch braciach (bo nie jest to - jak pisał BXVI - jedynie przypowieść o synu marnotrawnym!). "Porządny" syn miał pretensje, że Ojciec okazał temu spisanemu na straty tyle czułości. Pamiętamy też złość uczonych w piśmie, że Jezus wychodził do osób z marginesu (nie sądzę, by mówiły one do Jezusa trzynastozgłoskowcem!). Ewangelia jest przecież między innymi o tym, że Jezus nie brzydzi się żadnym człowiekiem. I że nasze pojęcie sprawiedliwości i pomysły na to, kto powinien mieć przywilej bycia we wspólnocie, a kto nie ma do niej wstępu, są po prostu do wywalenia (patrz przypowieść o robotnikach ostatniej godziny).
Jestem przekonana, że każdy, kto szuka bliskości z Bogiem, w końcu ją znajdzie. Czasami wątpliwości, o których mówi Chylińska, albo wściekłość na Boga, są jej początkiem.
Ja sama niecały rok temu doświadczyłam ekstremalnie trudnej sytuacji, podczas której przez prawie dwa tygodnie odczuwałam zwierzęcy, paralizujacy wręcz strach o życie i zdrowie swoje i mojej córki Ali. Jedyna modlitwa, na którą było mnie wówczas stać, było powtarzanie słów "Nie wytrzymam tego k***a, pomóż mi!" i "dlaczego mi to zrobiłeś?!". Nie twierdzę, że to było coś godnego naśladowania. Ale jednocześnie wiem, że była to jedna z najbardziej autentycznych modlitw w moim życiu, płynąca z zakamarków struchlałej ze strachu duszy. I jestem pewna, że Szef był ze mną (z nami) w tym najtrudniejszym dla mnie doświadczeniu, że pomogł mi to wszystko przetrwać i wrócić do normalnego życia.
Bóg, w którego wierzę, to Bóg wymagający, ale też rozumiejący jak nikt inny nasze kryzysy, dotykający naszych brudnych miejsc (z tym umywaniem stop to przecież nie przypadek). Jezus nie mówił "jesteś idealny, pozostań w swojej strefie komfortu", tylko "choć za Mną" - co jasno sugeruje, że mamy właśnie iść, wędrować. Nie ma doskonałości na starcie, tak samo jak nie ma jednego idealnego sposobu na przeżywanie swojej wiary i na modlitwę.
Jestem przekonana, że wypowiedziane przez zagubionego, wściekłego lub pełnego żalu do do Stwórcy "łajdaka" słowa: "czy taką mnie kochasz, k***a?" - mogą być najbardziej szczerą modlitwą. Żeby odsłonić się przed Nim w momencie największego kryzysu, trzeba Mu bardzo, ale to bardzo ufać.
A przecież właśnie zaufanie jest tym, o co Najwyższy nas prosi.
Tekst pochodzi z bloga katolwica.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł