Dla większości ludzi depresja jest równie prawdziwa, co latający potwór spaghetti. To straszne

(fot. YouTube / Krzysztof Gonciarz)
Rafał Indyk

"Jeśli miałbyś przeczytać na moim blogu tylko jeden jedyny tekst - to chciałbym, żeby to był właśnie ten. Po obejrzeniu filmu Krzyśka Gonciarza wymiękłem. Rozsypałem się na milion kawałków" - pisze Rafał.

Kiedyś byłem na siebie wkurzony, że wszystko przeżywam jakoś… za mocno. Są ludzie, którzy oglądają rzeczywistość, ale przechodzą niejako ponad nią. No bo przecież - gdyby tak przejmować się zawsze, wszystkim i wszędzie, to można by zwariować.

Mnóstwo ludzi wokół ma różne problemy, a Internet zalewany jest prośbami o pomoc, apelami o wsparcie. Ale w tym wszystkim, mam wrażenie, nie widzimy ludzi, którzy nie umieją zawołać o pomoc. I chyba dlatego tak mocno dotknął mnie materiał Krzyśka Gonciarza, w którym mówi o tym, że ma "dziurę w głowie". Wielu obejrzy to, zasmuci się, ale wróci do siebie. Ja jakoś nie umiem. Zatem - witajcie w moim świecie!

Krzysztof Gonciarz: jestem na etapie wyboru terapeuty, nie jest łatwo się na to zdecydować>>

DEON.PL POLECA

Poprosiłem moich "patrzącgórzaków" przeżywających trudności o to, aby jeśli mogą i chcą, podzielili się i napisali mi, jak sobie radzą z tym, co ich tak niemiłosiernie przygniata. Znam depresję, lęki i trudności tego rodzaju z opowiadań. Sam będąc jakąś dziwną mieszanką introwertyka z ekstrawertykiem, który ma czasem ochotę, żeby nikt już do niego nie mówił, a najlepszym dla niego środowiskiem życia wydaje się łóżko, widzę też, że to, co przeżywa wielu ludzi, jest jakimś potwornym koszmarem, który bardzo chcę zrozumieć, który jakoś tam odczuwam (poprzez swoją wrażliwość i wrodzoną empatię), ale którego nie mogę doświadczyć namacalnie. Zostaje mi słuchanie, które lubię.

Po materiale Krzyśka rozsypałem się na milion drobnych kawałków, a jego łzy doprowadziły mnie do myśli: "I co? Będziesz tak k***a siedział?! Masz bloga. Napisz o tym! Może ktoś skorzysta, może ktoś przez chwilkę pomyśli, że nie jest sam". Pomyślałem, że zapytam, że może jakoś nieudolnie złożę w całość to, co dostanę od czytelników.

I dostałem. Sporo. Wiele historii, trudnych doświadczeń opisanych w kilku zdaniach. I wiem, że choć napisane lekko - to kryją za sobą jakiś niewyobrażalny dramat.

1. Zosia* mówi mi, że "lekarstwem jest znalezienie źródła tego lęku i mechanizmu obronnego"

Za bardzo nie potrafię zrozumieć, o jaki lęk chodzi, więc dopytuję. Co jest nie tak? Czy jest coś, co Cię przerasta, a czego rozmiarów się boisz? Dostaję wytłumaczenie w postaci fikcyjnej historyjki.

"Można to przedstawić w ten sposób: załóżmy, że masz córkę, która pracuje na misjach w Ugandzie. Dowiadujesz się ze zdawkowej informacji w radiu, że miała tam miejsce rzeź, ale nie ma nazwisk ani liczb. Robisz wszystko, żeby się dowiedzieć, czy żyje. Nie ma z nią łączności. Mózg podpowiada Ci najgorsze. Zaczynasz świrować. Krążysz myślami od najgorszego do najlepszego wariantu. Nic nie daje Ci spokoju. Próbujesz zająć się czymś innym - nie ma opcji… Dopiero po paru dniach dostajesz SMS-a: "Hej Tato, co tam? Widziałam, że dzwoniłeś". Oczywiście kwestia nie dotyczy, tak jak tu, życia lub śmierci, ale lęk bywa tak samo obezwładniający. To lęk przed złymi wydarzeniami, emocjami...

Zaraz potem wychodzi, że w pewnym wymiarze Zośka jest sama. Czemu? Pisze mi, że wielu ludzi nie rozumie tego, co się z nią dzieje. Uważają, że jej zły stan zdrowia psychicznego to tylko pewnego rodzaju fanaberia, bo ma wszystko - rodzinę, przyjaciół, pieniądze, więc jakoś musi sobie znaleźć w życiu rozrywkę. Wydziwia. Wymyśla. Szuka pretekstu, by zwrócić na siebie uwagę. Napisała mi, że takie zdania od najbliższych bolą ją najbardziej.

Jest sama. Mówi, że nie liczy już tych wszystkich myśli o samobójstwie. Pytam: "Te myśli, o których mówisz, były spowodowane bardziej tym, co przeżywasz, czy tym, jak jesteś postrzegana przez innych?". Czytam odpowiedź: "To w 80% emocje i myśli, ale lęki się wzmagają, kiedy pomyślę o tym, za kogo mają mnie ludzie, którzy wiedzą tylko o niektórych problemach".

Szybko analizuję. Czyli spotykam człowieka, rozmawiam z nim, oceniam go, a tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia o tym, co w sobie nosi. Co więcej, moim zachowaniem, gruboskórnością, brakiem zrozumienia i przede wszystkim brakiem czasu i wrażliwości - mogę doprowadzić do tego, że ktoś poczuje kolejne uderzenie, a nóż, który i tak ma wbity w serce, wejdzie jeszcze głębiej, jak w miękkie masło.

2. Basia* mówi mi, że "w sumie sama nie wie, czego chce"

"Zaczęło się chyba wtedy, gdy mój mąż wyjechał do pracy do Paryża, 3 lata temu… A obecnie rozrosło się «to» do pokaźnych rozmiarów. Dochodzi do tego strach przed chorobą, bardzo złe samopoczucie fizyczne i ta dziura… Pustka… Nawet planowane wakacje mnie nie cieszą, w sumie sama nie wiem, czego chcę…".

No mamy niby wszystko. Ale kiedy dopada nas "to", nie pomoże ani rodzina, ani mąż, ani nawet myśl o tym, że wiele w życiu udało się osiągnąć. Może to jest pewnego rodzaju samotność, której nie chce się albo może nie umie się rozwiązać? Gonciarz powiedział w filmie, że jak ktoś zmusi go do towarzystwa albo do wykonania jakiegoś projektu, to że jest mu odrobinę łatwiej. To zapewne jakaś droga - każdy ma inną. I to chyba kolejny klucz: nie możemy traktować wszystkich dokładnie tak samo. No nie każda smutna twarz jest spowodowana tragedią, ale nie każda też potrzebuje natychmiastowego rozśmieszania.

Sam nie lubię udawać. Jestem smutny - mam do tego prawo. I nie musisz mnie z tego stanu wyciągać na siłę. To jest mój czas. Pozwól mi go przeżyć tak, jak sam tego potrzebuję.

Samotność. Czy ona zaczyna trudności w naszej głowie? Nie zawsze. Czasami - tak.

3. Ola* mówi mi, że wielu uważa, że jak wierzy w Boga, to powinna się ogarnąć

"To problem podwójnie ważny, gdy dotyczy osób wierzących (a chyba głównie takich masz odbiorców). Bo niestety można się spotkać z ocenianiem typu: «To niby co to za wiara, skoro jest Ci źle?». A raz, jak podzieliłam się z bardzo bliskim bratem zakonnym tym, że jest bardzo źle, i poprosiłam o modlitwę, to usłyszałam «przecież Jezus cię zbawił, więc co może być nie tak?».

Spotykam się z takim traktowaniem, że skoro wierzę, to wszystko powinno być super. I doświadczyłam tego niestety głównie od osób wierzących. Nawet księży".

Jezus mnie kocha. I co może być źle? Wszystko, kurde! I nie jest to żaden wyznacznik ani tego, jak bardzo wierzę, ani tego, jak bardzo kocha mnie Bóg. Przepraszam za "kurde", ale tak. Ten argument boli mnie i denerwuje chyba najbardziej. Nieraz słyszałem, że jedynym gestem pomocy jest propozycja modlitwy. No jasne, że wierzę, że Bóg może wszystko! Ale wiem też, że czasem przychodzi poprzez długą pracę z charakterem, z psychologiem, z przyjaciółmi, z sobą samym.

Co więcej. Nie mamy żadnego prawa podważać duchowego życia osób, które zmagają się z trudnościami. To bagatelizowanie problemu. Nikomu, kto cierpi na serce, nie powiemy, żeby jadł więcej owoców, bo są zdrowe, ani nikomu z udarem nie przykleimy plastra na kolano. Człowiek, choć jeden, złożony jest z ciała, ducha i psychiki. Bóg jest Panem wszystkich tych trzech płaszczyzn. Tak. Ale dał nam też wiedzę, doświadczenie, specjalistów - oni dobrze się nami zajmą. Tylko tak sobie myślę. Ile ludzi straciliśmy już poprzez głupi tekst: "Hm. Depresja? Nie martw się. Bóg cię kocha i nie pozwoli, żeby stało ci się coś złego". Bóg nie pozwoli. Ale my takim tekstem - całkiem nieźle sobie radzimy z tym robieniem krzywdy drugiej osobie. Serio.

4. Franek* mówi mi, że depresja "dla większości ludzi jest równie prawdziwa, co latający potwór spaghetti"

"Mógłbym Ci napisać całą książkę o tym, jak źle potrafię się czuć i jakie wewnętrzne katusze przechodzę, których nikt nawet z zewnątrz nie zauważy… No może poza tekstami: «Znowu masz zły dzień». Albo: «Wyglądasz, jakbyś wczoraj zachlał». Otóż czasami jest mi lepiej przyznać się, że wyglądam tak, ponieważ zachlałem (mimo że nie wypiłem ani kropli) niż że wyglądam tak przez chorobę, która dla większości ludzi jest równie prawdziwa, co latający potwór spaghetti".

Depresja dotyka wielu z nas. Tylko wciąż jakoś ciężko nam uwierzyć w to, że może dotknąć naszych najbliższych i że może dotknąć mnie. Franek napisał mi, że boi się iść do lekarza, bo jest w nim lęk, że może usłyszeć "ten sam wyrok, który usłyszała moja mama - depresja". Jak wielki musi to być strach, skoro ktoś decyduje się na życie w tych trudnych emocjach. To jest lęk, którego wielu z nas nie potrafi zrozumieć. Czemu? Bo "dla większości ludzi [depresja] jest równie prawdziwa, co latający potwór spaghetti".

Jaki jest tego wszystkiego powód? Mógłbym zwalić na ciężkie relacje z rówieśnikami, odreagowywanie w zamkniętym pokoju i odrzucenie pomocy od całego świata jako nastolatek. Ale to chyba naprawdę nie to.

Wielu z tych, którzy odważyli się do mnie napisać, zaznacza, że nie wiedzą, skąd to się wzięło. Gdybają. Zastanawiają się, że "może to, a może tamto". Trudne jest odkrycie powodu. Jakieś zranienie? Odizolowanie od grupy? Choroba dziecka?

5. Krysia* mówi mi, że dziura w głowie to prawda.

"Tak, myślę, że to cała prawda o «dziurze w głowie». Mam ją z powodu dziecięcego porażenia mózgowego mojego najmłodszego dziecka, 10-letniego Eryka. Czasami jest większa, czasami mniejsza albo może płytsza, ale niestety zawsze jest. Pozdrawiam!"

Też sobie pomyślałem, że wielu z nas nie radzi sobie z rzeczywistością, bo ta jest dla nich po prostu za ciężka. Pytam tylko: "Gdzie są ludzie?". Myślę, że często naprawdę łatwiej jest odwrócić głowę i udawać, że się czegoś nie widzi. Przecież osoby doświadczające trudu choroby dziecka, na przykład, nie muszą zostawać z tym same. One nie mogą z tym zostać same.

Gdzie jesteście chrześcijanie wyspecjalizowani we wszystkich już dziedzinach nauki, medycyny, pedagogiki, psychologii, sztuki? Wasi bracia Was potrzebują! W chorobie, w zwątpieniu.

6. Iga* mówi mi, że u niej "najcięższa depresja zaczęła się od rozstania, które sama zainicjowała i racjonalnie wydawało się to bardzo słuszne wyjście"

"Istnieje taka lista sytuacji, które niszczą człowieka emocjonalnie, tzw. największych stresorów, wśród których na pierwszym miejscu jest zdaje się śmierć współmałżonka. U mnie najcięższa depresja zaczęła się od rozstania, które sama zainicjowałam i racjonalnie wydawało się to bardzo słuszne wyjście. (…) Badania Harvardu trwające 85 lat wskazały, że zdrowie i szczęście zależy tylko od relacji międzyludzkich, nawet nie ilości, ale jakości".

No i gdyby to faktycznie okazało się prawdą? Jak nawiązujemy relacje? Ilu masz przyjaciół? I nie pytam teraz o takich, których sygnujesz parafką "znajomy z fejsa". Pytam również siebie o prawdziwość i bezinteresowność moich relacji. Potrzebujemy przecież siebie nawzajem i tak - jak mówi to już wyświechtany tekst - nikt z nas nie jest samotną wyspą. Zdarza nam się nawiązywać relacje biznesowe, płytkie, oparte tylko i wyłącznie na naszym poczuciu komfortu. Kiedy pojawia się trudność, wielu z nas ucieka, bo zaczyna nas to zbyt mocno angażować - emocjonalnie, psychicznie, duchowo.

I rzucamy (w myślach albo na głos) lakonicznie: "Lecz się, psycholu!".

Daj mi Boże zrozumieć, jaką ranę wyrządziłem tym, o których chociaż przez moment tak pomyślałem…

7. Magda* mówi mi: "Od zawsze byłam wytykana za to, że mam zasady".

"Jestem 20-letnią dziewczyną. Od zawsze byłam wytykana za to, że mam zasady, za to, że chodzę do kościoła, że jestem animatorką pewnej grupy młodzieżowej. Jestem inna, bo rodzice nauczyli mnie szanować, kochać i pomagać ludziom oraz nauczyli mnie wiary w Boga. I przez to nie mogę się odnaleźć w dzisiejszym świecie, gdzie panuje znieczulica na drugiego człowieka i Boga. Ile razy słyszałam, że jestem cnotką, idiotką, świętoszką. A wszystko dlatego, że nie chciałam pić alkoholu przed 18-stką, że nie chciałam kraść, uczestniczyłam w akcjach charytatywnych, pomagałam innym. Ile razy zostałam oszukana, bo na ślepo wierzę ludziom. Ile razy zostałam zraniona, pozostawiona sama sobie, ponieważ jestem nudna, bo wierzę.

Często czuję się jak piąte koło u wozu. Mimo iż wiem, że rodzice mi przekazali fundamentalne zasady życia, czuję, że nie pasuję do tego świata. Ciężko mi znaleźć jakieś prawdziwe przyjaźnie, nie mówiąc już o związku, ciężko mi przyjąć kolejne odrzucenie czy kolejne zabawy moją osobą. Moja samoocena spada. Czuję, że jestem zbyt wrażliwa i zbyt inna, aby żyć w tym świecie…".

Myślę, że ta wypowiedź, której nie chciałem skracać, pokazuje prawdę o odrzucaniu innych ludzi. Ktoś nam nie pasuje do środowiska. Jest inny. Nie myśli schematem. Pokazuje sobą coś innego niż wszyscy. Takiego trzeba odrzucić, bo jest dla nas wyrzutem sumienia. Wyrzutem w miłości. I często tak robimy. Świat teraz w ogóle obrał takie tory. Wszelką inność, nie pytając nawet o przyczyny, o pragnienia, o powody - trzeba wyśmiać, wyszydzić, napiętnować. I nie ma co się potem dziwić, że wielu z nas chowa się po kątach. Naprawdę nie wszyscy jesteśmy ludźmi o tytanowych charakterach. Czasem prosty żart potrafi człowieka zmiażdżyć, podciąć mu skrzydła. Dla nas? Fun, fun, fun. A ktoś wraca do siebie, zamyka się i zachodzi się łzami, bo samotność, której powodem są moje zasady, której powodem jestem ja sam, przygniata mnie tak mocno, że obwiniam się za moją wrażliwość. Potem myślę, że świat nie jest dla mnie, że on nie jest w stanie mnie unieść, bo ludzie nie akceptują inności. Jakiejkolwiek.

8. Marta* mówi mi, że "zaufała".

Zostałam zraniona przez molestującego księdza. W sumie nie jednorazowo. Bo na kilku takich trafiłam. Gdy jako 8-9-latka byłam molestowana, powiedziałam to na głos dopiero po +/- 10 latach. Zaufałam. A on to wykorzystał przeciwko mnie. Mówiąc, że się zakochał, że piękna jestem, że… I wzbudzając poczucie winy. Bo być razem nie możemy, ale że to JA go uwiodłam. I masa SMS-ów z jego strony o tym, jak bardzo pragnie, jak chce być… I zniewolenie toksyczne. Potem był jeszcze jeden - duszpasterz akademicki. A potem inny. Każdemu zaufałam. I każdemu opowiedziałam o problemie. Dwóm w konfesjonale, gdzie czułam się najbezpieczniej. A oni to wykorzystali".

Marta mówi, że nie jest antyklerykalna i że życie sobie ułożyła, ale że ta pustka w środku się wzmaga, że choć jest szczęśliwie zakochana w swoim mężu - ciągle coś nią szarpie. To przeszłość, o której nie potrafi zapomnieć i która nie raz i nie dwa utrudnia jej funkcjonowanie w domu, w rodzinie.

***

Po pierwsze: bardzo dziękuję każdej osobie, która do mnie napisała. Po drugie: przepraszam, że nie byłem w stanie wykorzystać wszystkich Waszych historii. Po trzecie: tak bardzo jest mi smutno, że musieliście/musicie przechodzić przez takie sytuacje.

***

Wiem, że wielu tych sytuacji mogło po prostu nie być, że wiele zależy od nas samych. Od tego, jak podchodzimy do ludzi, od naszego stosunku do nich, od naszej wrażliwości często zależy to, jak będzie wyglądać czyjeś życie. I to nie jest slogan. Mamy wpływ. I pozytywny, i negatywny. Oceniając - zabieramy szansę na zmianę, dopingując i będąc wsparciem - dodajemy otuchy i pozwalamy wierzyć, że świat nie oszalał i nie jest przesiąknięty złem, że Bóg naprawdę kocha swoje dzieci i że podaje im rękę wtedy, kiedy tego potrzebują. Tą ręką jesteśmy czasami my. Trzeba by nam to w końcu zrozumieć.

***

Wszystkie imiona i ważne informacje, na podstawie których moi "patrzącgórzanie" mogliby być rozpoznani, zmieniłem.

Tekst pochodzi z bloga patrzaczgory.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dla większości ludzi depresja jest równie prawdziwa, co latający potwór spaghetti. To straszne
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.