Dział marketingu Jezusa Chrystusa
Zastanowiłem się dzisiaj nad taką kwestią: Czy Jezus był nadprzeciętnie inteligentny? Czy apostołowie, których sam wybrał, byli nadprzeciętnie inteligentni?
Kiedy o tym myślę, to widzę, że przede wszystkim Jezus potrafił słuchać i wyciągać wnioski. Raczej nie porywał się na wielkie marketingowe akcje. Raz, że nie było takich możliwości, a dwa, nie było takiej potrzeby. Ludzie sami do niego przychodzili. On ich słuchał i dawał jasny komunikat. Nie było teologicznych konferencji naukowych. Apostołowie? Apostołowie też specjalnie wykształceni nie byli. W zdecydowanej większości proste chłopy. A jednak trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś inny mógł wyprowadzić Kościół z takim rozmachem na szerokie wody. Wszystko wydaje się proste jak konstrukcja cepa. A dziś?
Dziś mamy milion razy większe możliwości. Jest nas ponad miliard na świecie, w Polsce, moim zdaniem, ok. 20 mln. Mnożymy akcje. Organizujemy wirtualne rekolekcje, wywieszamy bilbordy, wydajemy miliony książek, produkujemy setki wieczorów chwały, mnożymy wspólnoty w parafiach, robimy ewangelizacje uliczne, organizujemy koncerty ewangelizacyjne i całą resztę innych rzeczy. Mnożymy sposoby, organizujemy Chrystusowi marketing za miliony złotych, a czy możemy porównać w jakimkolwiek stopniu efekty tych działań z tymi z I wieku? Jak wypadamy w porównaniu z apostołami? Dysponujemy całym arsenałem możliwości. Ducha Świętego też gorszego raczej nie dostaliśmy. Mamy większą wiedzę o świecie, technice, biologii, chemii, kosmosie. W mgnieniu oka możemy dotrzeć do milionów ludzi za pomocą choćby mediów społecznościowych. I co? Jak wypadamy w porównaniu z pierwszymi Chrześcijanami? Dobrze? Źle? Zastanawiam się. Byli prześladowani do granic możliwości. Ścigani, kamienowani i oskarżani na każdym kroku o herezje. Tu i teraz w Polsce prześladowani, jako Chrześcijanie, też nie jesteśmy. A kto, patrząc na twoje życie powiedział, że w tym chrześcijaństwie to jednak coś jest?
Dobrzy jesteśmy w produkowaniu sporów. W szukaniu rozwiązań już gorzej. Całkiem dobrze wychodzi nam wytykanie cudzych grzechów. Swoich? Już trochę gorzej. Spieramy się na argumenty. Toczymy światopoglądowe debaty. Rajcujemy się kiedy jeden drugiemu dobrze dowali, retoryką oczywiście. A jaki jestem, stając przed drugim człowiekiem? Czy widzę najpierw człowieka, czy jego poglądy? Przypinam łatkę czy nie? Czy zdaję sobie sprawę z tego, że stając do rozmowy z kimś, warto wejść w nią z przekonaniem, że mogę czegoś się od tej osoby nauczyć, a nie tylko ją pouczać? Jak nasza efektowność i kreatywność przekłada się na owoce? Jak?
Skomentuj artykuł