Fundament ćwiczeń duchowych - moje świadectwo

(fot. ☻☺ / Foter / CC BY-SA 2.0)
strazniczka.ogniska

Chciałabym się podzielić swoim doświadczeniem, jak Bóg dzięki rekolekcjom przywrócił mnie do życia.

Myślałam o wyjeździe już w zeszłym roku, nawet wstępnie się zapisałam, ale potem nie było kasy i temat przepadł. W tym roku ponownie zaświtał mi w głowie taki pomysł, żeby jechać. Najpierw wątpliwości, znów brak pieniędzy, potem coraz bardziej doskwierająca codzienność, coraz większy ból i pustka.

Wreszcie zapisałam się. Mój stan przed? Bierność ogarniająca mnie i przytłaczająca od wielu lat i z każdym miesiącem bardziej. Jakbym siedziała w jakimś akwarium bez wyjścia. Jakiejkolwiek aktywności życiowej chciałam się podjąć, zaraz lęk, strach, blokada. A potem złość na siebie, że taka jestem, rozpacz. Wszystko ograniczyłam do minimum: dbanie o siebie, dom, pracę, wychodzenie z domu.

Około 10-11 lat temu, czyli jakoś po maturze i na progu życia, stwierdziłam, że nie chcę żyć. Życie - i to co niesie - mnie nie obchodzi. Wyobrażałam sobie siebie jako leżącą na ziemi, przysypaną suchymi liśćmi, piachem, ziemią, potem śniegiem, w takiej hibernacji. Tego chciałam. Przestać czuć. Nigdy nie popełniłabym samobójstwa, ale nie raz myślałam: szkoda, że w ogóle zaczęłam istnieć.

No i te rekolekcje. Postanowiłam: wszystko zrobię, wszystkiego się podejmę, żeby tylko znów zacząć żyć. Bo nie daję już rady, nie mam siły, ta sytuacja jest nie do zniesienia. Chcę żyć! Ale nie umiem.

Na początku rekolekcji mówi się o postawie hojności wobec Boga - ja byłam skłonna oddać i poświęcić wszystko, żeby tylko w moim życiu zaszła wreszcie jakaś zmiana. W dniu przyjazdu jeszcze kłębiło się we mnie dużo różnych myśli. Ale potem przyszło wyciszenie. Jak mówił ojciec prowadzący, "bycie tu i teraz". Nie będę opisywać po kolei każdego dnia i tego, co ze sobą przyniósł. Odkryć było wiele i z każdą kolejną medytacją układały się w jedną całość. Nie, nie przyszło żadne oświecenie z nieba, nagłe natchnienie. Bóg nie działał gwałtownie, czy w sposób, jakiego mogłabym się bać. Popatrzyłam w siebie: za kogo siebie uważam? Kim jest dla mnie Bóg?

Cisza i samotność pomogła mi zdjąć maskę, odsunąć na bok slogany.

Boże, nie wierzyłam Ci. Mówią, że jesteś dobry, a człowieka stworzyłeś na swój obraz, ale cóż, przy mnie się pomyliłeś. Nie wyszłam Ci. Mówią, że kochasz i troszczysz się, ale mnie nie ustrzegłeś. Pozwoliłeś zranić do samej głębi, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Może więc nie jesteś aż tak dobry? Może trochę nieuważny? Złośliwy? Mnie w każdym razie olałeś. Tyle lat się modliłam, tak bardzo się starałam. I żadnej odpowiedzi. Co jakiś czas jakieś słowo, że czekasz, że jesteś. Więc na zmianę starałam się, chodziłam do kościoła, wysilałam, potem odpuszczałam, pogrążając się w bólu.

I teraz Słowo: "Ukochałem Cię odwieczną miłością" (Jr 31,3) Odwieczną. "Przed założeniem świata. (...) Z miłości przeznaczył nas dla siebie" (Ef 1,4-5)

Karmiłam się tym Słowem. Powoli i spokojnie pozwoliłam, żeby mnie odżywiało, żeby krążyło mi w żyłach. Słuchałam tego słowa i słuchałam siebie. Chcę wierzyć, więc co mi przeszkadza? Przecież wiem! Tyle przeczytałam książek o emocjach, o zranieniach, o leczeniu się z przeszłości. Zaskoczyło i zrozumiałam. Przeszkadzają mi zranione emocje, niezaspokojone potrzeby: akceptacji, miłości, przynależności. Doświadczenia życia sprawiły, że zamazał mi się obraz. Ale przecież WIEM, jakimś wewnętrznym zmysłem rozpoznaję, co jest prawdą. I wtedy pozwoliłam sobie w to uwierzyć.

"Panie, przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję.

Z daleka przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane. (...)

Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę.

Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza, zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć.

Gdzież się oddalę przed Twoim duchem? Gdzie ucieknę od Twego oblicza?

Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś; jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę.

Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki, zamieszkał na krańcu morza: tam również Twa ręka będzie mnie wiodła i podtrzyma mię Twoja prawica.

Jeśli powiem: «Niech mię przynajmniej ciemności okryją i noc mnie otoczy jak światło»:

sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie, a noc jak dzień zajaśnieje.

Ty bowiem utworzyłeś moje nerki, Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.

Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła.

I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota,

kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi." (Ps 139)

Potem przychodziły inne słowa. Takie przywracające do życia, napawające ogromną żywą nadzieją, że jestem stworzona do czegoś więcej, niż trwanie w marazmie. Że jeszcze mogę być szczęśliwa jak nigdy dotąd. Słowa dające siłę i motywację do działania.

Co dostałam na tych rekolekcjach? Nie siłę, nie paliwo, ale silnik. Jakby ktoś poskładał wszystkie trybiki wewnątrz mnie, naprawił, abym mogła funkcjonować. Co zmieniło się po powrocie? Nie, żadnych cudów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki :) Mam wiele rzeczy do zrobienia, przyzwyczajeń do zmiany itd. Ale wstaję rano z poczuciem sensu. Wszystko jest jak należy. Moje życie jest wspaniałym darem. Wszystko, co przeżyłam, co mnie zraniło, co sama zepsułam, szanse które wykorzystałam i które zmarnowałam, wszystko układa się sensowną całość. Znalazłam drogę do Źródła.

Tak, jedna rzecz zmieniła się bardzo konkretnie: codziennie staję przed Panem i patrzę na siebie Jego oczami, czytając Słowo Boże. Nie chcę tego zaniechać, bo znów przestałabym żyć.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Fundament ćwiczeń duchowych - moje świadectwo
Komentarze (6)
U
Uratowany888
8 listopada 2014, 12:31
To jest prawda, że człowiek sam bez interwencji siły wyższej nie jest w stanie się zmienić na lepsze. Wiem, dokładnie o czym mówisz sam przeszedłem spirtytualną transformację. Wcześniej byłem bardzo złym człowiekiem, nie potrafiłem kochać bliźnich do tego słuchałem muzyki typowo satanistycznej. Jedyne co czułem w moim sercu to był strach i apatia. Próbowałem tyle razy się ogarnąć, zmieńić na lepsze ale za każdym razem kończyło się to jeszcze większą porażką. W pewnym momencie nie mogłem tego wytrzymać, zawołałem Boże ratuj !. Od tego momentu moje życie zaczeło się zmieniać, Bóg mnie prowadził i wyciągnął z tak tragicznej sytuacji. Dobrze wiedział jak mnie wyleczyć. Dzięki niemu moje życie stało się piękne, przepełnione miłością i harmonią. Jak macie jakiś problem, chcecie zmiany to zwróccie się do Boga, on napewno was wysłucha i wskaże wam najlepszą drogę, nie ważne jak jest źle ;).
A
asia
7 listopada 2014, 22:52
Piękne świadectwo.
Z
Zagubiona
7 listopada 2014, 21:32
Trafiłam na ten artykuł właśnie w takim czasie kiedy sama zastanawiam się nad takimi rekolekcjami. Właściwie to już się zapisałam. Ale wątpliwości, strach nadal są. A już nie dużo czasu zostało. Chyba jeszcze nigdy tak na prawdę nie przeżyłam żadnych rekolekcji tak jak powinnam. Choć myślę, że Bóg mimo tego cieszył się z mojej obecności tam. Ale ja czułam, że jednak coś jest nie tak. Boję się, że i teraz będzie podobnie. Z drugiej jednak strony bardzo chcę tam jechać. Może tego właśnie teraz potrzebuję...
G
Gosia
8 listopada 2014, 09:36
Moim zdaniem rekolekcje ignacjanskie sa tak bardzo odswiezajace duchowo, ze sa wykonywane w ciszy. I to dla mnie jest tam takie wspaniale. Wyciszajac sie w slowach i w myslach pozwalamy by w koncu Bóg mogł do nas coś powiedziec. Na codzien zagluszamy Jego glos, rozmowami, muzyka, filmami i sama aktywnoscia tyle sparaw do zrobienia.  A tam cisza i pragnienie 
M
malinowa_mamba
7 listopada 2014, 21:22
Mam bardzo podobne odczucia po moich rekolekcjach. Polecam każdemu, kto chce w jakiś sposób poznać siebie i Boga :)
B
boja
7 listopada 2014, 20:47
tak Ślowo Boże daje moc. Codziennie. Chwała Panu!