Jeden raz w życiu nie otrzymałem rozgrzeszenia. Oto powód
(fot. shutterstock.com)
Raz w życiu nie otrzymałem rozgrzeszenia. I uważam, że była to jedna z najważniejszych i najwspanialszych spowiedzi w moim życiu. Dlaczego?
"Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię wstań!»" (Łk 7,14).
"Jezus rzekł: «Usuńcie kamień!» Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: «Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie». Jezus rzekł do niej: «Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?» Usunięto więc kamień" (J 11,39-40).
Dzisiaj poruszyło mnie to, że Jezus dotknął się mar. Przyszedł i dotknął zwłok lub miejsca zaraz obok zwłok. Ludzie niosący trumnę zatrzymali się. Musieli być zdziwieni. To raczej nie był codzienny widok, żeby ktoś obcy podchodził do konduktu żałobnego i dotykał mar. Gdy sobie wyobrażam tą scenę, wiem, że mnie byłoby bardzo trudno zrobić to samo. Zwłoki (nawet dobrze owinięte w świeże chusty i namaszczone pachnącymi olejkami) raczej nie są czymś, czego z przyjemnością bym dotknął.
Podobne wygląda scena na kilka chwil przed wskrzeszeniem Łazarza. Marta niezbyt delikatnie sugeruje, że odsuwanie kamienia od grobu może nie być najlepszym pomysłem. Ciało zaczęło się rozkładać, w końcu już leży w grobie od czterech dni i cuchnie. Czyli po prostu śmierdzi. I to pewnie porządnie.
Wiele razy odczuwam strach i lęk. To, że kogoś czuć z daleka lub że ten ktoś wygląda nieestetycznie często jest przeszkodą w podaniu ręki, w bliższym kontakcie. Tak samo jest z życiem. Jezus uczy mnie, żeby zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Czasem trzeba wejść do grobu, w którym już naprawdę śmierdzi. Trzeba dotknąć się czegoś martwego, co cuchnie, rozkłada się, gnije. To nie jest przyjemne. Ale Jezus się tego nie boi. Trzeba się wziąć do roboty i nie bać się ubrudzenia.
Raz w życiu nie otrzymałem rozgrzeszenia. I uważam, że była to jedna z najważniejszych i najwspanialszych spowiedzi w moim życiu. Dlaczego? Bo byłem już zbyt znieczulony. To było coś, co wyrwało mnie z letargu. Tego się nie spodziewałem. Przecież ciągle wyznając to samo, ciągle to samo otrzymywałem. Ten ksiądz postąpił jednak inaczej. I zrobił to z niesamowitą mądrością i miłością. Polecił mi wykonać konkretną rzecz. Trudną, ale wykonalną. Nie rób tego i tego przez określony (nie za długi, bodajże 3 dni) czas. I przyjdź znowu do spowiedzi. Tutaj, do tego samego konfesjonału.
Rozpoznał (i Bogu dzięki), że tak naprawdę przestałem się starać, że przestałem pracować. Zostawiłem to co cuchnące, by się dalej rozkładało, pudrując to z wierzchu. Kapłan zachęcił mnie, żebym się za to zabrał i rozgrzebał. Żebym się po prostu wziął do roboty, mimo że to trudne, nieprzyjemne i bolesne.
I tu się pojawia kolejny aspekt Ewangelii. To Jezus jest Panem. To znaczy, że to On jest mocny i On panuje nad całym światem. Także i nad śmiercią. To Jezus ma moc zmieniania, ocalenia, uzdrowienia, wskrzeszenia. Pamiętam moją modlitwę przy okazji tej spowiedzi, w której prosiłem Go, żeby okazał swoją moc, żeby pokazał mi, że jest większy od mojego grzechu i od mojej słabości. Bo ja już po ludzku nie dałem rady i nie widziałem szansy. I wołałem do Niego, żeby pokazał, że naprawdę jest większy. Skoro taki jest, to dlaczego tego nie widzę? Wołałem, żeby mi udowodnił, że tak jest. I pokazał. Naprawdę.
P.S. Wymagało to ode mnie dużo pracy, trudu, "zakasania rękawów". Nie zmieniło się tak od razu, w jednym momencie, z zewnątrz. Ale Jezus pokazał, że jest większy. Bez Niego nic by się nie udało. Od Niego zaczęła się zmiana. W Nim i dzięki Niemu się dokonała.
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu: mr.blog.deon.pl
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł