Kryzys niejedno ma imię

(fot. kenneth casper / flickr.com / CC BY 2.0)
MarcinKaczmarczyk

O niewielu rzeczach tak chętnie rozmawiamy jak o zdrowiu. Bardziej uściślając, o jego braku: "Boli mnie to, boli mnie tamto i ogólnie to ciężko mam w życiu". W tym momencie na twarzy rozmówcy powinien pojawić się wyraz zrozumienia połączonego z podziwem. W czasie jednej z takich rozmów, pewna osoba powiedziała mi ważną rzecz. Taką życiową. A brzmiało to mniej więcej tak: "Zanim Ci się polepszy, to się najpierw po…. (pogorszy oczywiście)".      

   

Szukałem w mądrych medycznych książkach takiego zjawiska jak tzw. kryzysy ozdrowieńcze. I faktycznie coś tam udało się znaleźć. W medycynie naturalnej nazywany jest tak okres nasilenia się początkowych dolegliwości. Np. kiedy pacjent zaczyna serię masaży i z początku czuje się lepiej, to przychodzi moment (któryś zabieg z kolei), w którym boli jeszcze bardziej niż na początku. Jest to najważniejszy moment w leczeniu. Pacjent ma dwa wyjścia: kontynuuje leczenie i przychodzi poprawa lub przerywa leczenie i wraca do stanu początkowego. Widziałem jak wielu ludzi nie mogło tego zrozumieć, mimo że mówiło się im o tym jeszcze przed pierwszymi masażami.

Mocno przekłada mi się to na tzw. kryzysy wiary. Ile to razy już miałem ochotę rzucić to całe życie z Bogiem. Chodzenie do Kościoła, spowiedź, codzienną modlitwę bardzo łatwo jest od siebie odsunąć. Wystarczy jedna decyzja, która pociągnie za sobą kolejne. A nie pójdę w niedzielę na Eucharystię. Zimno na zewnątrz, jeszcze się rozchoruje. Po co chodzę do spowiedzi co miesiąc? Wystarczy, że pójdę raz w roku. W końcu jestem dobrym człowiekiem. Po co mam odmawiać całą jutrznię? Wystarczy, że przeżegnam się rano. I tak przesuwa się granicę do momentu, kiedy zaczyna brakować sensu. Już nie wiadomo, po co miałbym iść do Kościoła. Po co mam spowiadać się w konfesjonale? Przecież mogę wyspowiadać się w sobie. Tak tylko przed Bogiem. Ja i On. Po co mieszać w to osoby trzecie? Po co mam się modlić codziennie, wystarczy jak pomodlę się wtedy, kiedy będę miał czas. W końcu tyle mam na głowie. Jakaż to jest potężna broń złego ducha. Lenistwo, z którego rodzi się pycha. Przychodzi kryzys. Człowiek przestaje widzieć sens. Czuje się coraz gorzej. I idzie coraz dalej w grzech. W takim momencie warto sięgnąć po historię króla Dawida. Z lenistwa nie chciało mu się iść na wojnę. Pojawiła się pokusa i cudzołóstwo. Potem pijaństwo i w końcu zabójstwo. Skrót niesamowity, ale chodzi mi tu jedynie o pokazanie pewnej ciągłości zdarzeń.              

Choćby nie wiem jak mocny kryzys przyszedł, człowiek zawsze ma wybór. Zawsze może wrócić do Boga. Zawsze może zawołać Jezusa Chrystusa: "Jezu przyjdź i pokonaj we mnie to, bo sam nie jestem w stanie nic już zrobić. Padam na twarz, idę w złą stronę, pokaż mi właściwą drogę". Jest tylko jedno ale. Trzeba chcieć to powiedzieć. A żeby móc to powiedzieć, niezbędna jest nie tylko Łaska Boża. Potrzebne są sakramenty. Nawet kiedy nie widzi się w nich tego, co kiedyś. Nawet kiedy nie mam super doznań i duchowych fajerwerków, mam iść i przyjąć Chrystusa. Mam iść i pojednać się z Bogiem w sakramencie pokuty. Bo wygrać najważniejszą bitwę w swoim życiu można jedynie wtedy, kiedy jest się do niej przygotowanym.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kryzys niejedno ma imię
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.