Kto jest ojcem Pablito?
Fantasticos reklamos!:) Fajnie ktoś ujął w niej kwintesencję wielu latynoskich telenowel.
Wiadomo, że on jest biedny, ona bogata. Albo na odwrót. Ona go kocha, a on jej nie. Albo na odwrót. W trakcie serialu odnajdą swoich braci i siostry, ojców i matki..., i kto wie, kogo jeszcze. Nieważne. Przyznam się więc bez bicia. Nawet to lubię.
O gustach się nie dyskutuje, wiem. Więc powiem tylko, czemu tak mi się zdaje, że czasem na to zerkam...
1. 100 lub 200 odcinków, nie więcej. Basta. Fabuła ma początek i koniec. Przeważnie z happy endem ( gucios endos) To już coś!
2. Proste motywy, proste emocje i jakaś szczerość w ich wyrażaniu. Gdy Maripas kogoś nienawidzi, to aż dyszy ze złości. Gdy Vanessa kogoś kocha to nawet jeśli, to "zblazowanym" widzom wydaje się banalne, lubię to. Fachowcy od emocji mogliby zalecić, co lepsze, czy lepiej się z emocjami ukrywać, czy też nie. Osobiście wolę grymas na twarzy Manuela niż oblicze w "pozorowanym" spokoju.
3. Bliskość spraw społecznych. Tam sporo miejsca zajmują niemal klasowe różnice społeczne. Hacjendy i bieda. Służący i dobry lub zły "senior" lub "patron"... Normalnie Por favor mi Amor. To wydaje nam się egzotyczne, bo u nas tego nie ma (jeszcze ?). Na razie sprzątamy przeważnie w Unii. Nie bym miał coś przeciwko. To fajna robota. Mam już rodzinę w Holandii, Niemczech i Szwecji. A dokąd sam pojadę zamiatać? Do Rio! Na Copacabana ugryźć banana.
4. Ciepło... Tam jest stale ciepło. Albo tylko takie odcinki oglądam. Dużo słońca, piękne krajobrazy. Wiem, że to nie wszystko, ale por favour, lubię to. Bo inne klimaty, np. rodzinne, to już czasem jak u nas. Chociaż więzy krwi są akcentowane i promowane bardzo, a nawet mucho.
5. Nauka języka. Przecież widzisz, ile już wiem. Serio… - to też espaniol.
Mucio gracias za lekturos, desperado, gitarra bye bye, a jaj jaj...
Skomentuj artykuł