Szarlatan i mędrzec

(fot. Suzanne Hamilton / flickr.com)
AlexanderDegrejt / artykuł nadesłany

Szesnasty i siedemnasty wiek był w Europie czasem sprzeczności. Na dworach katolickich władców obok duchownych rezydowali magowie, na uniwersytetach szanowani profesorowie, studiując matematykę czy filozofię, poszukiwali równocześnie kontaktu z zaświatami. Zabobon, pragmatyzm, wiara i okultyzm...

Szesnastowieczna Praga za panowania Rudolfa II Habsburga bardziej niż stolicę europejskiego kraju przypominała gabinet osobliwości. Po cesarsko-królewskim dworze snuły się wszelkiej maści indywidua: astrologowie, wróże, kabaliści, alchemicy, spirytyści, czarownicy... jednym słowem wydrwigrosze, ludzie, których jedynym celem było wyciągnięcie od nieco poszkodowanego na umyśle (co było wynikiem wrodzonej kiły) cesarza jak najwięcej forsy.

Byli wśród nich i tacy, którzy oprócz opanowanej do perfekcji szlachetnej sztuki dojenia kieszeni najjaśniejszego pana, posiadali też umiejętności, czyniące z nich - jakbyśmy to dziś powiedzieli - autorytety naukowe. Wśród tych ostatnich byli dwaj Anglicy: John Dee i Edward Kelley, mężowie sławni w całej Europie. Czy była to sława zasłużona nie mnie rozstrzygać, niemniej ich nazwiska budziły szacunek i podziw zarówno pośród koronowanych głów jak i w zacisznych gabinetach najsłynniejszych uniwersytetów.

Kim byli Dee i Kelley? Trudno to jednoznacznie określić. Dziś byśmy powiedzieli, że naukowcami, którzy obok wybitnych osiągnięć w swoim fachu doskonale opanowali sztukę autokreacji i nauczyli się wyciągać od sponsorów wysokie granty. Nie ma w tym niczego nagannego, przed wiekami tak samo jak dziś badania naukowe pochłaniały ogromne sumy. Bez pieniędzy o odkryciach nie było co marzyć, na nic się zdał wybitny umysł, kiedy nie był regularnie podkarmiany żywą gotówką. Tylko ci, którzy o to potrafili zadbać, dostali szansę na osiągnięcie sukcesu. Obaj nasi bohaterowie potrafili.

John Dee urodził się 13 lipca 1527 roku w Londynie. Był synem kupca, stąd być może wziął się jego iście kupiecki węch do wyszukiwania bogatych mecenasów (dziś byśmy powiedzieli: sponsorów) gotowych wyłożyć spore sumki na badania. Można nawet uznać, że poszedł w ślady ojca - też handlował, tylko że nieco innym towarem - sprzedawał marzenia o bogactwie, potędze i nieśmiertelności.

Jako młody chłopak został posłany do katolickiej szkoły w Chelmsford, gdzie wprawił wszystkich w zdumienie swoimi - jak się wówczas wydawało - nieprzystającymi do kupieckiego stanu zainteresowaniami. Pasjonował się sztukami wyzwolonymi, zwłaszcza geometrią, arytmetyką, astronomią, ciągnęło go również w stronę astrologii i okultyzmu, które w owych czasach były traktowane jak wszystkie inne dziedziny nauki.

Dee był człowiekiem ponadprzeciętnie uzdolnionym, ukończył Kolegium św. Jana Uniwersytetu Cambridge i został profesorem matematyki na tej przesławnej uczelni. Rzucił jednak tę posadę i zajął się studiowaniem magii. Szybko zauważyła go królowa Elżbieta I, która uczyniła go nadwornym astrologiem i radziła się go w sprawach zarówno błahych jaki i wagi najwyższej. To z nim ustaliła datę koronacji, z nim konsultowała każdą niemal decyzję. Wpływy Johna Dee na królewskim dworze były tak wielkie, że zaczęto o nim mówić (nie bez złośliwości) "Merlin królowej".

Pod koniec XVI wieku John Dee wyruszył w podróż po Europie. Zrobił to, prawdopodobnie, na wyraźne polecenie królowej Elżbiety, która chciała mieć zaufanego szpiega na dworach "konkurencyjnych" władców. Mag i astrolog, który twierdził, że potrafi porozumiewać się z zaświatami, a do tego alchemik, pracujący nad transmutacją mniej szlachetnych metali w złoto, był idealnym kandydatem do tej roli.

Żądza bogactwa skutecznie przysłaniała wzrok monarchów, którzy ani przez moment nie podejrzewali maga o praktykowanie kreciej roboty na rzecz angielskiej królowej. Podczas tej podróży spotkał Edwarda Kelleya, także astrologa, spirytystę, maga i alchemika, a przy tym człowieka pozbawionego jakichkolwiek norm etycznych, oszusta i wydrwigrosza.

Jak do tego doszło, że dwóch tak różnych ludzi związało się ze sobą i podjęło współpracę? Mężczyźni znali się już wcześniej, poznali się w 1582 roku, kiedy królewski astrolog czynił nieudane próby kontaktu z aniołami. Kelley pokazał mu swoje osiągnięcia w tej dziedzinie, co pozwoliło mu okręcić sobie Johna Dee wokół palca. Jakim cudem poważny naukowiec dał się "wkręcić" szarlatanowi? Dziś już raczej się tego nie dowiemy, historyczne przekazy skąpią informacji o motywacjach i wewnętrznych rozterkach ludzi żyjących w dawnych wiekach. Obaj magowie przebywali przez jakiś czas na dworze Stefana Batorego, po czym razem wyruszyli do Pragi.

Polski władca nie był zainteresowany nawiązywaniem kontaktu z zaświatami, jemu zależało na napełnieniu skarbca. Co prawda Kelley twierdził, że posiada kamień filozoficzny, dzięki któremu jest w stanie dokonywać transmutacji, jednak nie potrafił tego udowodnić. Dee zaś, jako człowiek uczciwy, przyznawał wprost, że dopiero pracuje nad jego pozyskaniem. Król stracił zainteresowanie, wobec czego obaj wraz z rodzinami wyruszyli do Pragi.

Cesarz Rudolf przyjął ich z otwartymi ramionami, jednak podobnie jak króla Polski interesowało go wyłącznie napełnienie sakwy złotem pozyskanym za pomocą kamienia filozoficznego. Od kontaktów z zaświatami miał wielu specjalistów, kolejni nie byli mu potrzebni. Kiedy zorientował się, że magowie nie są w stanie spełnić jego życzenia, przestał zwracać na nich uwagę.

Udało im się jednak znaleźć mecenasa, bogatego Czecha Wilema Rožemberka z Trzebonia, zafascynowanego naukami tajemnymi, spirytyzmem i magią, który nie szczędził grosza na ich badania. Dee przykładał się do nich rzetelnie, Kelley jednak rozzuchwalił się i próbował naciągać coraz to nowych bogaczy. W tym celu wymyślił słynny "język enochiański", który miał być używany w zaświatach i za pomocą którego kontaktował się z aniołami. Przypisywano mu także sfabrykowanie słynnego "Manuskryptu Voynicha", dziś jednak wiadomo, że księga ta jest starsza o co najmniej półtorej wieku.

Pewnego dnia przyszedł do swojego towarzysza i oświadczył mu, że miał wizję, w której anioły wyjawiły mu, że mają ze sobą dzielić wszystko, łącznie z żonami. Dee wściekł się, jednak przystał na to, ciągle wierząc, że Kelley faktycznie potrafi kontaktować się z bytami nadprzyrodzonymi.

Po tym incydencie szybko jednak zerwał współpracę i wrócił wraz z rodziną do Anglii. Królowa Elżbieta w uznaniu jego zasług nadała mu uczelnię w Manchesterze. Przez jakiś czas współpracował z włoskim matematykiem Girolamo Conrado, prowadząc badania nad perpetuum mobile. Po śmierci królowej stracił przywileje i został wydalony z dworu. By utrzymać rodzinę, powoli wyprzedawał majątek. Zmarł najprawdopodobniej w nędzy około roku 1608.

Kelley został w Czechach i rozwinął skrzydła. Przekonał też wielu wpływowych ludzi - w tym samego cesarza Rudolfa - że potrafi produkować złoto. Przez jakiś czas żył dostatnio, otrzymując spore sumy na badania od swoich protektorów. Szybko jednak zniecierpliwiony Rudolf, nie mogąc się doczekać efektów pracy maga, kazał go osadzić w zamku Hnevin. Legenda głosi, że alchemik próbował ucieczki, niestety miał za krótką linę i spadł z dużej wysokości, przez co zmarł z powodu odniesionych ran w wieku czterdziestu dwóch lat.

Szesnasty wiek, jak widać na przykładzie Edwarda Kelleya i Johna Dee, to były czasy pełne sprzeczności. Obok szarlatanów, którzy za pomocą efektownych sztuczek wyciągali pieniądze od naiwnych bogaczy, trafiali się - jakbyśmy ich dziś nazwali - uczciwi naukowcy, traktujący swoje badania nader poważnie. Może to wydać się nam, ludziom współczesnym, absurdem, jednak pamiętać musimy, że alchemia, spirytyzm czy magia były w tamtych czasach traktowane na równi z naukami "poważnymi", takimi jak matematyka, filozofia czy teologia. Zwrócić też trzeba uwagę, że gdyby nie alchemia nie byłoby współczesnej chemii, fizyki czy farmakologii, bez których świat dzisiejszy nie jest w stanie funkcjonować...

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Szarlatan i mędrzec
Komentarze (1)
Bogusław Płoszajczak
23 sierpnia 2012, 11:30
Czy aby w obecnym okresie nie dzieje się podobnie?