Chciałem brylować

Małgorzata Tadrzak-Mazurek / "Don Bosco"

Rozmowa z Tomaszem Goehsem - perkusistą Kultu i Kazika na Żywo, ojcem czwórki dzieci.

Tomasz Goehs: Heavy metal to moje korzenie. To z tym rodzajem muzyki byłem związany wiele lat. Ta muzyka zawsze mnie jakoś nakręcała. Zawsze mi się bardzo podobała. Nie dawała mi doznań estetycznych czy przypływu energii, adrenaliny, agresji, mnie się po prostu podobała. Od zawsze interesowały mnie bębny, a bębny w kapelach metalowych były bardzo mocne, dynamiczne, szybkie. Może w takim kontekście czysto perkusyjnym oceniałem czy słuchałem tej muzyki. Poza tym podobała mi się cała otoczka - wykonawcy, to jak się ubierali, zachowywali na scenie...

Nawet nie, bo byłem chyba za młody.

Dwanaście, trzynaście? Może nawet wcześniej. Pamiętam, że w podstawówce kolega miał zdjęcia zespołu Kiss i niesamowite wrażenie na mnie robili ci faceci, wymalowani, ubrani w te ciężki buty, na motorach... Natomiast największe rozczarowanie przeżyłem, jak posłuchałem jak grają. Bo za nic mi to nie pasowało, ten taki mocny wygląd a grali takie, wiesz, ballady.

Nie widzieli w tym problemu. Ja nigdy nie stałem się częścią metalowego świata w sensie subkultury, bo jak tylko zetknąłem się z tą muzyką to zacząłem ją grać. Właściwie od samego początku byłem nie tylko słuchaczem, ale od razu po tej drugiej stronie, więc nie byłem w żadnej grupie metali, którzy się razem trzymają. Trzymałem się z ludźmi, którzy grali i z kumplami na podwórku, którym było wszystko jedno, czego słuchałem.

Tak, ale nie od razu, najpierw próbowałem uczyć się sam, taką metodą poszukiwań. Później dostałem się do szkoły muzycznej, ale miałem już wtedy 17 lat i nieudane próby zaliczenia liceum za sobą.

Wiesz, gdy ludzie mają 18 lat, wydają się sobie niesamowicie dorośli... Tym bardziej, że ja miałem za sobą już ze cztery lata naprawdę bardzo trudnych doświadczeń. Kiedy miałem 14 lat przestała mnie interesować szkoła. Była raczej elementem, który dostarczał stresu. Uznałem, że trzeba coś z tym zrobić, więc ją rzuciłem. Szukałem wyłącznie "artystycznych rozwiązań". Nie wiem z czego to wynikało, może z pragnień, a może z kompleksów. Człowiek, który jest taki mały szuka czegoś, w czym mógłby brylować czy zaistnieć, jakoś pokazać, że jest kimś. Trudno, będąc tokarzem czy robotnikiem poczuć, że się w czymś bryluje, choć teraz wiem, że to jest kłamstwo. W obliczu Boga moja praca jest takim samym zajęciem, jak kopanie rowów. Na końcu człowiek umiera i niczego z tego, co robi nie zabiera ze sobą. Ale wtedy myślałem inaczej. Wtedy najważniejsze było granie. W 1986 r. grałem w takiej kapeli, która się nazywała Wolf Spider, potem jeszcze jako bardzo młody chłopak zacząłem grać w Turbo i grałem z nimi ładnych kilka lat. To była bardzo ciężka muzyka.

To jest pytanie, którego się boję, bo obawiam się, że ono jest nakierowane na to, że ta muzyka może kogoś gdzieś zaprowadzić...

Moja historia rzeczywiście w pewnym momencie zaczęła się układać w sposób tragiczny, ale nie wiązałbym tego z muzyką raczej. Moje małżeństwo totalnie się rozpadło, ale ja nie wiem czy to ma związek z tym, czym się zajmowałem, a już konkretnie, jaki gatunek muzyki wykonywałem. Myślę że nie. Wiele lat później, kiedy byłem już na Drodze Neokatechumenalnej, graliśmy z Tymoteuszem tak samo ciężką muzykę, ale nasze życie było podporządkowane Bogu i punkt odniesienia był zupełnie inny, tylko muzyka tak samo ciężka.

Kiedy miałem 17, 18 lat i poza mną nie istniało nic na świecie, ani ojciec, ani matka, ani jakakolwiek inna istota boska, to czy grałbym heavy metal, reggae czy pop kompletnie nie miałoby to związku z tym jak żyję. Tak myślę. Oczywiście, środowisko heavymetalowe nie dostarczało wielu intelektualnych czy duchowych wrażeń. Byliśmy takimi kolesiami, którzy żyli w taki prosty sposób, bez zastanawiania się nad życiem, nad wartościami, nad tym, kto tym życiem kieruje. Ale poobserwowałem kolegów, którzy grali inny gatunek muzyki i oni żyli podobnie. W haevy metalu nawet nie było takiego przekazu, jaki był w punku, gdzie ludzie o coś walczyli, gdzie byli społecznie czy politycznie zaangażowani. Heavy metal pod względem tekstów intelektualnie nie istniał. Teksty były o pierdołach, dotykały fantastyki, świata baśniowego... Dopiero później w metalu pojawiły się teksty demoniczne.

Ja po prostu nie miałem osobistego doświadczenia Boga. Wychowałem się w domu, który był katolicki. Byłem ministrantem, regularnie chodziłem do kościoła i na religię, uczestniczyłem w procesjach, litaniach, ale to nie była wiara tylko jakaś tradycja, w której brałem udział. Nie biegłem do kościoła tak jak dzisiaj biegnę na eucharystię, jak na spotkanie z Bogiem, o którym wiem, że jest. Nie byłem nigdy przeciwnikiem Kościoła, ale przestało mnie to interesować, uciekałem z kościoła, jak miałem 14 lat, a potem zupełnie przestałem chodzić. Nie było tam wtedy nic, co by mnie porywało, fascynowało. Nawet nasz ślub był tylko ślubem cywilnym, nie miał nic wspólnego z Bogiem, a córkę ochrzciliśmy dopiero, kiedy miała 8 lat, a my byliśmy już na Drodze Neokatechumenalnej. Spotkanie Boga miało w moim życiu jeden konkretny kontekst: śmierć. Ja nigdy - ten zakuty łeb - skupiony na sobie, nigdy bym się nie otworzył, gdyby nie pewna rzeczywistość śmierci, jakiej doświadczyłem. To zmieniło całe moje życie. Gdybym wtedy, kiedy miałem naście lat, wiedział i miał to doświadczenie, że Bóg jest naprawdę, to wiele dramatycznych rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu, może by się nie wydarzyło.

Nie wiem tak naprawdę, wiem za to, że moje dzieci żyją już w innej rzeczywistości. Bo my żyjemy pewnym trybem eucharystii, staramy się codziennie modlić, co widzą dzieci. Nasze najstarsze córki są we wspólnotach, które same wybrały. My im tylko pokazaliśmy, że jest możliwość. I one mi mówią rzeczy, które mnie porażają, np. że eucharystia jest dla nich najważniejsza. A ja w ich wieku miałem to kompletnie gdzieś.

Mógłbym powiedzieć, że zesłał na mnie trudne doświadczenia, ale były one wyłącznie konsekwencjami moich grzechów. Zgotowałem żonie piekło. Krzywdziłem, oszukiwałem. To, że się rozstaliśmy było wyłącznie moją winą. Myślę że bardzo mnie kochała, ale została tak zraniona przeze mnie, że nie była w stanie żyć ze mną. I te wszystkie lata następne, w których się rozwodziliśmy były następstwem moich grzechów, wydarzeń, o których nie chcę mówić, bo są bardzo bolesne. Ale to jest właśnie moje doświadczenie spotkania Boga w konkretnej sytuacji, w sytuacji nieistniejącego małżeństwa od 5 czy 6 lat i tego, że Bóg przychodzi w faktach, lituje się nad człowiekiem. Ja mam doświadczenie tej nocy wyjścia z niewoli egipskiej. Bóg ma moc odmienienia ludzkiego losu w ułamku sekundy. Może uczynić rzeczy, które są niby niewykonalne. Od 7 lat żyjemy więc w związku sakramentalnym.

Nam się nic nie udało! My jesteśmy bankrutami! Bo widzisz, ja sam z siebie jestem człowiekiem grzesznym, gdyby Bóg nie trzymał mnie na łańcuchu, to nasze małżeństwo nie istniałoby długo. Nie dlatego, że nie kocham mojej żony, tylko dlatego, że jestem człowiekiem słabym i piętno grzechu ciąży nade mną. Bóg dał mi na tyle ducha, że ja modlę się o to, o co nigdy się nie modliłem, żebym mógł kochać moją żonę. To jest dla mnie niesamowite, że ja w ogóle chcę się o to modlić. Bez tej opieki, którą On nam daje, nie przetrwalibyśmy tygodnia. Nie wierzę w to, że człowiek sam z siebie jest w stanie działać. Oczywiście zawsze możemy się zamknąć na działanie Boga, jest wiele takich sytuacji, w których my jakby unikamy działania Boga, bo boimy się, że nasze życie zmieni się i nie będziemy chcieli już tak żyć. Moim zdaniem jest to kłamstwo demona, który trzyma nas w przeświadczeniu, ze wchodząc w relację z Bogiem przegrywamy. Myślę że człowiek boi się przede wszystkim utraty kontroli, poczucia niewoli.

Ja wolałbym nawet niewolę z Bogiem, niż tzw. "wolność" z demonem, bo każdego dnia doświadczam tego, że zasłużyłem sobie na potępienie a Bóg przychodzi do mnie z taką miłością i łagodnością.

Kult jest raczej daleki od heavy metalu, a z Kazikiem na Żywo wykonujemy no może jakąś cięższą muzykę, ale to jednak nie metal. Człowiek z wiekiem się zmienia, starzeje się, upodobania też się zmieniają. Jak cię coś wali w łeb przez cały czas, to zwyczajnie zaczyna cię to męczyć, masz wrażenie, że ten łeb zaraz ci się rozwali. Jak masz 20 lat to lubisz mocniejsze uderzenie.

Eliasz grał. Jak miał 2 czy 3 lata to dostał pierwsze bębny. Teraz ma 7 i komputer wygrywa starcie. We mnie jest takie pragnienie, na razie niespełnione, żeby on grał. Wiem ile mógłbym mu pomóc w sensie wiedzy, poprowadzenia. Natomiast nie wiem czy Bóg tego chce, nie wiem czy ta droga będzie dla niego najlepsza, nie dlatego, że ona jest zła, tylko może Bóg chce, żeby on poszedł inną drogą. Malinka śpiewała, dwa czy trzy lata występowała z Arką Noego, więc jeśli w domu ktoś śpiewa to właśnie Malina. Czasami razem śpiewamy psalmy.

Myślę że tak. Ale to jest trudne pytanie, bo patrząc na młodych ludzi w mojej wspólnocie, którzy mają 20 lat i zadają pytanie Bogu, co jest Jego wolą na ich życie, wiem, że ja nigdy o to nie pytałem. A najważniejsze to próbować pełnić Jego wolę. Ja natomiast nie wiem, jaka byłaby Jego wola względem mnie, gdybym wtedy o to zapytał. Ale człowiek, który spotkał Boga i chce pełnić Jego wolę może zajmować się wszystkim, bo każde zajęcie może być i dobre, i złe. Także muzyka, bez względu na gatunek, ciężar, emocje, może nieść ze sobą dobre przesłanie, a może i złe. Jest mnóstwo zespołów satanistycznych, agnostycznych, ale jest też wiele grających ciężką muzykę, które poprzez teksty deklarują swoją wiarę i przynależność do Boga.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Chciałem brylować
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.