Dajcie im szansę. O parytetach raz jeszcze

Anna ŚledzińskaSimon / "Przeląd Powszechny" 5/2010

Problem niewielkiego udziału kobiet w organach prawodaw­czych faktycznie wynika ze społeczno-politycznej, a nie praw­nej pozycji kobiet. Dlatego gwarancje równości formalnej, zgodnie z którą każdy traktowany jest tak samo bez przywilejów i specjal­nego traktowania, nic w tej kwestii nie zmienią. Mogą to uczynić działania pozytywne, „wyrównujące” brak realnie równych szans między mężczyznami i kobietami w roli kandydatów do Sejmu, Se­natu, Parlamentu Europejskiego, rad gmin, powiatów czy sejmików województw. Celem tych działań nie jest bynajmniej dyskrymino­wanie mężczyzn, ale wprowadzenie rzeczywistej równości w pro­cesie wyborczym aż do momentu, gdy kobiety będą w stanie same zapewnić sobie bardziej proporcjonalną reprezentację w organach przedstawicielskich.

Zastrzeżenie 50% czy też innej procentowej części na listach wyborczych dla jednej z płci stanowi rodzaj uprzywilejowania wy­równawczego. Słowo „parytet” oznacza równy podział miejsc między dwie kategorie osób. Potocznie używa się go także na określenie innych kwot udziału w organach kolegialnych lub na listach wyborczych (listach kandydatów). Zgodnie z dokumentem Konfe­rencji Pekińskiej w sprawie kobiet z 1995 r. tylko 30% reprezen­tacja w organach kolegialnych daje realny wpływ na proces decy­zyjny. W Polsce ogólny udział kobiet w życiu politycznym szacuje się na 2025%. W Sejmie VI Kadencji zasiada 94, a w Senacie tylko 8 kobiet, co łącznie stanowi 14%. Nie należy oczekiwać, że parytet radykalnie zmieni te liczby. Istotne jest jednak, że stanie się przy­czynkiem do zmiany kultury politycznej, a pośrednio także mental­nej oraz wpłynie na społeczny i gospodarczy status kobiet.

Parytety na listach wyborczych, i – jak zakładam – stopniowy wzrost reprezentacji kobiet w parlamencie, ale także organach samorządowych, powinny przede wszystkim obalić stereotyp, że sfera polityki jest domeną mężczyzn, a kobiety w życiu publicznym mogą pełnić głównie funkcje pomocnicze, drugorzędne i dekoracyj­ne. Jednocześnie powinny stanowić zachętę dla kobiet, by realizowały swoje ambicje zawodowe także w polityce.

DEON.PL POLECA

Kobiety nie są jednolitą grupą. Nie są bynajmniej nawet mniejszością czy kategorią społeczną (gdyż przynależą do różnych grup społecznych). Tłumaczy to, dlaczego Partii Kobiet tak trudno odnieść sukces wyborczy, przekroczyć 5% próg wyborczy, czy nawet zarejestrować własne listy wyborcze. Nie przekreślając znaczenia tej inicjatywy, trudno wskazać na jednolity interes kobiet, który Par­tia Kobiet może utożsamiać. Bardziej realne jest określenie grup interesów kobiet (biednych i bogatych, ze wsi i z miast, bezdziet­nych i dzieciatych, wykształconych i nie, wyzwolonych i zniewolo­nych), które mogą być zintegrowane w programach partii politycz­nych od lewa do prawa. Niestety, dużo częściej interesy kobiet są instrumentalizowane do celów wyborczych. Podobnie jak i kwestia wprowadzenia parytetów.

Parytet na listach wyborczych nie tworzy odmiennego statusu prawnego, gdyż ostateczna decyzja należy do wyborców. Czym in­nym są, w mojej ocenie, limity miejsc na studia, które tworzą inne zasady naboru kandydatów należących do różnych grup, a tym samym różnicują warunki dostępu do edukacji, a w przyszłości zawodu, awansu społecznego itd. Z tych względów zastrzeżenie określonej liczby miejsc dla określonych grup w ciałach przedsta­wicielskich budzi dużo większe wątpliwości natury konstytucyjnej niż parytet wyborczy. Działanie parytetu można porównać do zwol­nienia komitetów wyborczych mniejszości narodowych z zasady osiągnięcia minimum 5% poparcia w skali kraju. Bez tego przywi­leju mniejszości narodowe nie są w stanie zdobyć swojej reprezen­tacji w parlamencie.

Obecny standard działania afirmującego (affirmative action) za­równo w Stanach Zjednoczonych, jak i w Unii Europejskiej zaka­zuje ustanawiania sztywnych kwot dla przedstawicieli grup histo­rycznie dyskryminowanych (ludności kolorowej, kobiet) w dostępie do szkół wyższych czy określonych stanowisk pracy, a dopuszcza stosowanie preferencji wobec osób, które spełniają podstawowe wymogi. Rywalizacja między kobietą i mężczyzną może być rozstrzygnięta na korzyść kobiety, jeżeli ma ona tak samo dobre kwa­lifikacje i doświadczenie jak mężczyzna.

Główny argument przeciwników parytetów jest odzwierciedle­niem idei indywidualistycznego liberalizmu. Odwołuje się do zasa­dy równości szans, która oznacza stworzenie ogólnych i jednoli­tych ram prawnych udziału w polityce. Indywidualistyczny libera­lizm nie troszczy się o wyniki walki politycznej. Zakłada bowiem, że mając te same warunki udziału, wygra lepszy. Liberalizm pomija jednak różnice ekonomiczne, społeczne czy kulturowe, które decydują o tym, że faktyczne szanse nie są równe. W tym przypadku pomocna jest konstytucyjna zasada równości materialnej, która uwzględnia faktyczne nierówności i postuluje nadanie grupom dys­kryminowanym pewnych przywilejów.

Według przeciwników parytetów projektowana ustawa uniemożliwi lepszym kandydatom znalezienie się na listach wybor­czych i sprawi, że mężczyźni będą poddani surowszej ocenie przez komitety wyborcze. Argument ten nie uwzględnia jednak realiów życia politycznego. Kim jest bowiem ów „lepszy” kandydat w pro­cesie wyborczym? Jest to przede wszystkim kandydat bardziej zamożny oraz bardziej aktywny w życiu partii.

Co istotne, proces wyborczy opiera się nie na zasadzie mery­tokracji (ta powinna rządzić dostępem do publicznych stanowisk w urzędach państwowych), ale na sile pieniądza, wpływów i popar­cia. Dlatego wobec komercjalizacji polityki – kobiety, które staty­stycznie zarabiają mniej niż mężczyźni, nie mogą z nimi konkuro­wać. Dla partii politycznych cenne mogą być także znane kobiety cieszące się autorytetem. Taką jednak trudno być wobec dominacji mężczyzn na wysokich stanowiskach w służbie publicznej – w wy­miarze sprawiedliwości, służbie cywilnej, policji i szkolnictwie wyższym oraz na stanowiskach menadżerskich w sektorze prywatnym.

W moim przekonaniu parytety powinny ułatwić znalezienie partiom lokalnych liderek, profesjonalistek w swoim fachu – leka­rek, prawniczek, ekonomistek, działaczek związków zawodowych czy aktywistek w organizacjach pozarządowych – których kompe­tencje, determinacja i zaangażowanie mogą być niezwykle cenne w pracy posłanek czy radnych.

Kryteria, jakie partie polityczne stosują, umieszczając kobiety na listach wyborczych, z reguły nie są merytoryczne. Ich ocena zależy od osobistej zdolności do wygrania. Niezależnie od wpro­wadzenia parytetów to od partii politycznych powołujących swoje komitety wyborcze zależy, czy faktycznie kobiety na listach wybor­czych będą merytorycznie lepsze. W naturze wolności tworzenia i funkcjonowania partii politycznych leży możliwość dyskrymino­wania. Nie ma bowiem prawa, które zakazywałoby dyskryminacji kobiet w dostępie do list wyborczych, ponieważ to kierownictwo partii kontroluje nominacje kandydatów, a nie wyborcy. Natomiast sam proces nominacji kandydatów, a tym bardziej zasady umiesz­czenia ich w określonej kolejności na listach wyborczych, jest zupełnie nietransparentny. Dlatego uważa się, że parytety mogą w pewnym stopniu doprowadzić do zmniejszenia uznaniowości i faworyzowania mężczyzn przez liderów partii. Tylko w tym sen­sie ogranicza się wolność kontroli partii politycznych nad kandyda­tami. Dla wyborców nic się w tej kwestii nie zmienia, bo dalej będą głosować według własnego gustu i uznania.

Zarówno ci, którzy głoszą, że kobiety nie są zainteresowane polityką, jak i ci, którzy twierdzą, że udział kobiet w organach przedstawicielskich ma wpływ na poprawę sytuacji kobiet, rodzin i dzieci, posługują się stereotypowym ujęciem społecznych ról ko­biet i mężczyzn. Należy zgodzić się, że parytet wyborczy zwiększa szanse kobiet na udział w polityce, co może mieć znaczenie dla procesu decydowania o ważnych kwestiach społecznych i dys­trybucji dóbr publicznych. Zwiększenie udziału kobiet w polityce może i powinno być motorem zmian społecznych. Jedną z najbar­dziej pozytywnych jest zmiana ich postrzegania przez społeczeństwo. Niestety, możliwy jest także negatywny wpływ parytetów na postrzeganie kobiet, które zdobędą mandat wyborczy. Może się to objawiać w sferze wewnętrznej jako swoista „stygma parytetu”, czyli utrata poczucia własnej wartości.

Co ciekawe, w Polsce opór wobec pomysłu wprowadzenia pary­tetów wynika raczej z uprzedzenia elit, a nie wyborców. Świadczyć o tym mogą badania CBOS z czerwca 2009 i ze stycznia 2010 r. 80% Polaków uważa, że po wprowadzeniu parytetów sprawy kobiet będą lepiej rozwiązywane i nastanie bardziej konsensualny styl uprawiania polityki. Oczekiwania te mogą być zweryfikowane em­pirycznie tylko po wprowadzeniu parytetów.

Teza, iż interesy kobiet są tak różne od interesów mężczyzn, że mężczyźni nie mogą reprezentować kobiet, jest z góry skazana na niepowodzenie. Kwestionują ją przede wszystkim ci, którzy nie zgadzają się z założeniem, że płeć ma znaczenie polityczne. Dla przykładu: problemy związane z wychowaniem dzieci, przemocą domową czy molestowaniem seksualnym w pracy są nie tylko problemami kobiet, ale i mężczyzn, a raczej całego społeczeństwa. Nie wszystkie problemy społeczne są jednak neutralne płciowo.

Wątpliwości budzi również teza, że kobiety reprezentują ko­biety. Zgodnie z teorią reprezentacji zwycięski kandydat z chwilą objęcia mandatu nie reprezentuje swoich wyborców, ale cały naród (mieszkańców jednostki samorządu terytorialnego). Jednak bada­nia wykazują, że mężczyźni w mniejszym stopniu głosują na kobie­ty, choć kobiety chętnie głosują na mężczyzn. Co może tłumaczyć taki fenomen – ocena merytoryczna czy raczej dominująca ideolo­gia ról społecznych, której ulegają same kobiety?

Kiedy w sierpniu 1789 r. Francuzi przyjęli Deklarację Praw Człowieka i Obywatela, idea równości miała tylko męskie oblicze.

W myśli oświeceniowej kobieta jako istota niemoralna i nieracjo­nalna nie była ową abstrakcyjną „jednostką” obdarzoną naturalny­mi prawami. Dlatego zdobycze rewolucji francuskiej, jak równość wobec prawa i sądu czy równy dostęp do urzędów i stanowisk, dano tylko mężczyznom. Francuzki uznały to za porażkę rewolucji i już w październiku 1789 r. przedstawiły petycję do Zgromadzenia Narodowego ironicznie nazwaną Deklaracją Praw Kobiet i Obywa­telek Francji. Jednak formalnej realizacji swoich postulatów doczekały się dopiero w konstytucji z 1946 r., rzekomo „w podzięce” za zasługi dla ruchu oporu.

Obecnie Francja, obok Serbii, ma zapisany system parytetów wyborczych w konstytucji oraz ustawach. Zapis konstytucyjny był konieczny wobec wąskiego ujęcia znaczenia równości w pierwot­nym brzmieniu konstytucji z 1958 r., odwołującej się m.in. do wspo­mnianej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela. Decyzja Rady Konstytucyjnej potwierdziła niezgodność parytetów z przepisami konstytucyjnymi. Decyzja Rady dotyczyła konkretnie projektu usta­wy z 21 października 1982 r., wprowadzającej zakaz umieszczania powyżej 75% kandydatów jednej płci na listach wyborczych do rad gmin (powyżej 3500 mieszkańców), i odsunęła debatę w sprawie parytetów na kilkanaście lat. Zmianę konstytucji przeprowadzono dopiero w 1999 r. Nowy ustęp artykułu 3 Konstytucji, stanowiący, iż prawo sprzyja równemu dostępowi kobiet i mężczyzn do manda­tu przedstawicielskiego oraz do stanowisk z wyboru, jest wyra­zem równości materialnej. Jego analiza skłania mnie do wniosku, że przepis ten odpowiada znaczeniu art. 33 Konstytucji RP, dlatego wprowadzenie parytetów wyborczych w Polsce nie wymaga zmia­ny ustawy.

Parytety, czyli 50% udział kobiet i mężczyzn jako kandydatów, obowiązują we Francji w wyborach do Zgromadzenia Narodowego, Senatu, Parlamentu Europejskiego, a także w wyborach do rad re­gionalnych, departamentalnych i gmin. Jednak w pierwszych po tej zmianie wyborach do Zgromadzenia Narodowego kobiety nie­znacznie tylko zwiększyły swoją reprezentację (z 10,9% w 1997 r. do 12,9% w 2002 r.). Porażka ta była wynikiem porażki socjalistów, którzy wystawili w wyborach najwięcej kobiet. Składa się na nią także wpływ większościowego systemu wyborczego z jednoman­datowymi okręgami, w których kobiety najczęściej musiały zmierzyć się z mężczyzną ubiegającym się o reelekcję. W wyborach do Zgromadzenia Narodowego jedyną sankcją dla partii za niewysta­wienie równej liczby kandydatów obu płci jest ograniczenie dotacji budżetowej. Bez sankcji finansowych partie mogą zgłosić 48% ko­biet, a faktycznie zgłaszają ich tylko ok. 30%. Dzieje się tak, gdyż duże partie wolą utracić dotacje niż ryzykować przegraną, nato­miast małe nie mogą bagatelizować kwestii finansowych, ale nie mają zbyt wielu kandydatów ponownie ubiegających się o mandat. W 2008 r. udział kobiet w izbie niższej to 18,5%, co nadal pozosta­wia dużo do życzenia.

Parytety wprowadziły natomiast realne zmiany w wyborach lo­kalnych (gminnych i regionalnych), które odbywają się w systemie proporcjonalnym. W radach gmin w 1995 r. zasiadało 26% kobiet, a w 2001 r. już 48%. Prawo stanowi, iż w wyborach do rad gminy, rad regionalnych, Senatu w okręgach wielomandatowych, a także do Parlamentu Europejskiego należy umieścić tyle samo kobiet, ile mężczyzn, ewentualnie różnica może wynosić 1. Niezastosowanie się do tej reguły skutkuje odrzuceniem listy. Nawet w tym przypad­ku dochodzi do manipulacji i tworzy się dodatkowe komitety wy­borcze, by móc umieścić określonych kandydatów na pierwszych pozycjach na listach wyborczych. Co istotne, zmiana kompozycji władz lokalnych wpływa długofalowo na skład Senatu, do którego wybory odbywają się głównie przez kolegia elektorskie, w skład których wchodzą lokalni politycy. Dodatkowo we Francji istnieje historyczna konwencja zezwalająca na łączenie mandatu w parla­mencie z urzędem mera lub mandatem radnego.

W 2001 r. w Senacie udział kobiet wzrósł z 6 do 11%.

Wnioski z doświadczeń francuskich z parytetami są następujące: zwiększenie politycznej reprezentacji kobiet zależy od systemu wyborczego (przede wszystkim sposobu przydzielania mandatów) oraz technicznych szczegółów ustawy wprowadzającej paryte­ty. Doświadczenia innych państw wskazują, że parytet czy kwoty wyborcze sprawdzają się w systemie proporcjonalnym z okręgami wielomandatowymi, w których wyborcy głosują na listy wyborcze.

Optymalny wydaje się poza tym mechanizm spinacza, czyli obowiązek naprzemiennego umieszczenia kandydatów różnych płci. Jak wiadomo, pozycja i kolejność na liście wyborczej mogą mieć decydujące znaczenie, nawet jeżeli chodzi o ostatnie miejsce. Brak lub minimalna dolegliwość sankcji za nieprzestrzeganie parytetów może prowadzić nawet do spadku liczby kandydatek w wyborach, a także zmniejszenia się ich reprezentacji.

* * *

Kwestię parytetów uważam za ostateczność w sytuacji, gdy postęp dotyczący promocji praw kobiet oraz ich udziału w organach przedstawicielskich jest słaby. Pozostawienie partiom politycznym swobody stosowania kwot wyborczych na listach ma sens w tych krajach, w których szanse polityczne, społeczne czy ekonomiczne kobiet i mężczyzn są bardziej wyrównane, a polityka antydyskry­minacyjna rządu jest widoczna w działaniach wszystkich mini­sterstw. W tym zakresie sytuację kobiet w Polsce trudno porównać do sytuacji kobiet w Austrii, Danii, Niemczech czy krajach skan­dynawskich, gdzie istnieje inna kultura polityczna i niewątpliwie mentalna w zakresie równouprawnienia. Poza Francją i Belgią w Unii Europejskiej ustawy regulują kwoty wyborcze kobiet i mężczyzn w Hiszpanii, Portugalii, Słowenii i na poziomie regionalnym we Włoszech. Do regulacji wewnątrzpartyjnej można powrócić po okresie działania ustawy o parytetach, w którym obserwowana będzie stała tendencja wzrostowa reprezentacji kobiet w wybie­ralnych organach kolegialnych. A tymczasem warto dać kobietom dodatkową szansę.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dajcie im szansę. O parytetach raz jeszcze
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.