Dwóch w jednym

(fot. flickr.com)
Agnieszka Porzezińska / Magazyn Familia 1/2010

O połączeniu życia rodzinnego z posługą kapłańską opowiada Bogdan Sadowski, dziennikarz, jeden z pierwszych diakonów stałych w Polsce.

Czy prawidłowo powinnam się z Tobą przywitać: „Szczęść Boże, księże”?

Można użyć takiej formy, chociaż wolałbym: „Cześć, Bogdan”.

Jesteś księdzem?

W znaczeniu osoby duchownej. Tak, jestem księdzem.

9 sierpnia 2009 roku zostałeś wyświęcony na diakona. Czy czujesz, że od tego momentu rozpocząłeś nowe życie?

Tak, to jest nowe życie. Bardzo wierzę w moc sakramentów. Wierzę, że przyjęciu każdego sakramentu towarzyszy ogromna łaska i od nas zależy, czy przyjmujemy tę łaskę, czy nie. Jestem pewny, że nasze małżeństwo przetrwało 30 lat, bo związał nas sakrament, a nie ludzka umowa w stylu: „Teraz jesteśmy razem, ale kiedyś może zerwiemy, spróbujemy z kimś innym”. 9 sierpnia, gdy arcybiskup nakładał na mnie ręce, naprawdę poczułem łaskę nowego sakramentu. Przeszedł przeze mnie dreszcz. Wiedziałem, że coś wyjątkowego dzieje się tu i teraz.

Cofnijmy się oNo właśnie, ile lat temu przeszła Ci przez głowę myśl, że…

…mógłbym zostać diakonem? Kiedyś myślałem o kapłaństwie. Od dziecka byłem ministrantem, byłem blisko ołtarza. Nikt mnie nie zmuszał, nie ciągnął na siłę do kościoła. Dla mnie to było coś fascynującego, wciągającego. Byłem lektorem i czytałem w czasie mszy, a także jako szafarz pomagałem w udzielaniu Komunii św. Ale bardzo świadomie wybrałem małżeństwo. Do dzisiaj uważam, że to było zgodne z wolą bożą. Na trzecim roku studiów usłyszałem, że Sobór Watykański przywrócił diakonat dla świeckich. Na świecie (np. w Niemczech, w Czechosłowacji) bardzo dobrze to działało. Wiadomo było, że – może nie za mojego życia – ale wcześniej czy później nastąpi to i u nas. Podglądałem, szukałem, czytałem, co było możliwe. Kiedy w Polsce episkopat otworzył świeckim drogę do diakonatu, natychmiast pobiegłem do swojego proboszcza prosić go, by dał mi zgodę i napisał list w mojej sprawie. Myślałem, że nie zdążę, że będą tłumy i zabraknie dla mnie miejsca. A okazało się, że z całej Polski zgłosiło się tylko 10 osób.

Na czym polegały przygotowania?

Biskup toruński Andrzej Suski jako pierwszy zorganizował ośrodek przygotowawczy. Był to jedyny ośrodek, więc przyjmował wszystkich kandydatów. Z proboszczem zwróciliśmy się o zgodę do księdza prymasa Józefa Glempa. Oczywiście ta zgoda nie oznaczała, że Prymas będzie chciał mnie wyświęcić, ale powiedział, że mogę zacząć się przygotowywać. Przez rok jeździłem do Przysieka pod Toruniem. Kiedy arcybiskupem w Warszawie został ks. Kazimierz Nycz, wyznaczył mi notariusza z warszawskiej kurii, który przygotowywał mnie indywidualnie.

Musiałeś zdawać egzaminy?

Tak, tak, zdawałem, nie miałem żadnej taryfy ulgowej.

Byłeś tak poważnie egzaminowany?

Zdarzało się, że musiałem parę razy zdawać to samo, bo się okazywało, że czegoś nie umiem. Takie szkolne poprawki. Musiałem uzupełnić prawo kanoniczne.

Miałeś też egzaminy praktyczne?

Nie, ale odbyłem praktyki w parafii pod wezwaniem św. Jakuba w Warszawie. Dobrze mi szło, bo prawie 40 lat byłem ministrantem.

Zaliczyłeś więc egzaminy. Czy decyzja, że możesz zostać wyświęcony, była automatyczna?

Stałem się kandydatem na kandydata do diakonatu. Ten okres trwa, dopóki biskup nie uzna, że kandydat jest gotowy. Niezła lekcja pokory i cierpliwości… 

Z czasów, kiedy razem pracowaliśmy, pamiętam, że bardzo na te święcenia czekałeś, nie mogłeś przestać o tym myśleć.

Zgadza się. Po wielu latach zobaczyłem brzeg, do którego tak długo płynąłem i teraz jak najszybciej chciałem „dowiosłować”. Tylko że jak człowiek szybko wiosłuje, to szybko się męczy i wszystko trwa dłużej. Oczywiście, gdyby to ode mnie zależało, to chciałbym jutro, dzisiaj, zaraz. Miałem natomiast świadomość – i to było dla mnie bardzo ważne – że Kościół musi się upewnić. Ksiądz arcybiskup i tak był dla mnie łaskawy i zwolnił mnie z kilku ostatnich miesięcy kandydatury.

Mówiłeś, że całe życie byłeś blisko Kościoła, blisko ołtarza, blisko Słowa. Nie mogłeś żyć dalej tak jak do tej pory?

Myślałem o tym w dniu święceń. Arcybiskup trochę się spóźniał, czekałem na niego na dworze. Żartowałem, dowcipkowałem, ale poważnie chodziło mi po głowie pytanie: „A co będzie, jak nie przyjedzie?”. Starałem się oddać tę sytuację Panu Bogu. Nie rozpaczałbym, gdyby ksiądz arcybiskup nie przyjechał. Uznałbym, że widocznie się nie nadaję. Zrobiłem wszystko, co do mnie należało. Poprosiłem, przygotowałem się, zdałem egzaminy. Ale nie wszystko jest w naszych rękach. I przyszedł ten moment. Powiedziałem do siebie: „Uff, przyjechał”. Arcybiskup ubrał się w swoje szaty, zaczęła się msza. Jeszcze jestem po tej stronie, a potem już – przyjąłem nowy sakrament.

 

Do którego stołu bardziej Cię ciągnie – Słowa, Eucharystii?

Nie mogę wybrać. Pracując jako dziennikarz, wyrobiłem sobie zdolność mówienia. Ale gdy staję przed ludźmi w kościele, to jest coś innego. Mam poczucie, że to nie ja mam mówić o tym, co sam sobie wymyśliłem…

Jesteś odpowiedzialny za każde słowo?

Tak. To jest niesamowite. Dzisiaj na przykład mówiłem o końcu świata i przypomniały mi się pewne dane. Czytałem kiedyś, że przy wielu ludziach zmarłych w wypadkach drogowych lekarze czy policjanci znajdują telefony, na których pozostał rozpoczęty SMS. Ktoś jedzie samochodem, pisze SMS-a i w tym momencie ginie. Wykorzystałem tę historię jako powód do zastanowienia, czy my jesteśmy przygotowani na śmierć? Coś piszemy, załatwiamy, zajmujemy się czymś, a tu nagle – koniec. Mam swój sposób mówienia, ale przede wszystkim przekazuję naukę Kościoła. I to jest niezwykła odpowiedzialność.

Czy myślisz, że jesteś gotowy na wszystko, co Ci Matka-Kościół zaproponuje?

Myślę, że tak. Chciałbym być wysłuchany, chciałbym, żeby mądry biskup wysłuchał moich racji, ale… świadomie przyrzekałem posłuszeństwo. Bez takiej wewnętrznej zgody i zaufania to wszystko nie miałoby sensu. Zanim otrzymałem święcenia, biskup wziął moje dłonie w swoje i spytał, czy przyrzekam posłuszeństwo.

Ty przyrzekasz, ale Twoja żona nie przyrzekała…

Ale musiała dwa razy podpisać, że ma świadomość, co to oznacza, że zgadza się z tym i przyjmuje absolutnie.

A gdyby się nie zgodziła?

To nie mógłbym być wyświęcony.

A więc żonie zawdzięczasz święcenia?

W stu procentach. Dopóki żona nie wyraziła na piśmie zgody, że akceptuje przygotowania, nic się nie działo. Trzymała mnie w szachu, a ja się denerwowałem. Pierwsze rozmowy odbyłem z żoną.

Czy ona nie miała poczucia żalu, że małżeństwo nie dało Ci spełnienia, dlatego szukałeś czegoś jeszcze?

To jest dobre pytanie, ale nie do nas. Odkąd się poznaliśmy, byliśmy w Kościele. Moja żona od początku wiedziała, kim jestem. Ja nie zmieniłem swojego stosunku do wiary, religii, Kościoła. Nie wierzę, żeby w ogóle tak pomyślała. Teraz zdarza się, że wieczorem siedzę, oglądam telewizję, ona coś robi w kuchni i nagle pyta: „Bogdan, a brewiarz odmówiłeś?”. I to jest fajne…

Przedstawiasz mi sielski obrazek. Wszystko jest takie proste, żadnych kryzysów?

Nie jest sielsko. Nie wierzę, że wszystko może być super. Żeby osiągnąć szczęście, trzeba wypełniać tę wolę Boga, którą On dla ciebie ma. Znaleźć metodę słyszenia czy poszukiwania tej drogi. Trzeba rozeznać. I jeśli wierzysz, że rozeznałaś, to musisz spotkać szczęście tutaj, na tej ziemi, nie mówiąc już o przyszłym życiu. Ja miałem wielkie szczęście spotykać genialnych księży i w ogóle świetnych ludzi, którzy mi na tej drodze pomagali. I może dlatego mniej boleśnie przeszedłem przez różne meandry.

Posługa diakonów to w Polsce wciąż jeszcze coś nowego – jest was tylko trzech. Świeccy mogą w różny sposób reagować, zwłaszcza ludzie starsi…

Nie jestem zbyt dobrym przykładem, bo mnie ludzie dobrze znają w mojej parafii, mieszkam tu dwadzieścia parę lat. Widzą mnie od lat przy ołtarzu. Ale są oczywiście tacy, którzy nie podejdą do diakona, tylko wybiorą księdza. Oni nie rozumieją, że moja osoba nie ma żadnego znaczenia.

Co mówi Kościół nam, świeckim, przez to wydarzenie, które stało się Twoim udziałem?

Ksiądz arcybiskup pod koniec Mszy Świętej powiedział, że to jest pewien znak zaangażowania i zaufania dla ludzi świeckich w Kościele. Diakon zostaje przecież w swoim domu, w pracy, jest wśród ludzi. To pokazuje, że Kościół to nie tylko „hierarchia” oddalona od ludzi daleko na plebanii, w domach biskupich czy kuriach, ale jest dla wszystkich, którzy normalnie żyją. Ja na przykład nie przestałem z dnia na dzień robić grilla z kiełbaską przy piwku.

Czego Ci można życzyć? Żeby było tak, jak jest?

Naprawdę nie mam pojęcia. Niedawno zdałem sobie sprawę, że właściwie spokojnie mogę umrzeć. Przy sakramencie małżeństwa ślubujesz małżonce, że będziesz z nią do śmierci. W sakramencie święceń tego nie ma – jesteś wyświęcony na zawsze. Po śmierci – Pan Jezus powiedział – nie będą się żenili, nie będą za mąż wychodziły. Nigdy Kościół nie mówił o tym, że po śmierci nie będzie duchownych i świeckich. Oczywiście wiadomo, że my tego nie ogarniamy, tylko sobie wyobrażamy, ale święcenia są jak chrzest. Na wieki wieków, bez daty ważności.

Bogdan Sadowski - diakon stały, dziennikarz; przez wiele lat pracował w TVP i TV Puls, obecnie pracuje w Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Ma żonę i dwoje dzieci.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dwóch w jednym
Komentarze (7)
G
Grażyna
15 stycznia 2010, 19:03
Pierwszy jest Bóg, małżonek - w drugiej kolejności. I wcale nie uwłacza to żadnemu małżonkowi. Dojrzali małżonkowie rozumieją swoje wzajemne pragnienia oraz to, że poprzez ich realizację zbliżają się do Boga, bo to On jest dawcą pragnień. Dojrzała żona nie jest zazdrosna o Boga, bo kiedy oboje zbliżają się do Boga, to zbliżają się też do siebie. Wszystkie nasze pragnienia - tak naprawdę jak magnes - przyciągają nas do Stwórcy. Jeśli kogoś kochasz, to tak naprawdę pragniesz, aby osiągnął maksimum swoich możliwości. W małżeńswie oboje się wspierają w tym konkretnym celu. Jeśli w twoim życiu Bóg jest pierwszy, to nieopisaną radością  jest widzieć, jak ktoś najbliższy twojemu sercu przeżywa radość bycia przy Bogu. Żródłem tej radości mogą być różne rzeczy - w tym wypadku - pragnienie służenia Bogu jako diakon. Piękna idea!!! Docenimy pewnie to już niedługo, gdy zacznie brakować księży... Smutny to kraj, gdzie ludzie cieszą się z tego, że wszystko dookoła się laicyzuje... Wiem - nikt tego tutaj nie napisał, ale obserwuję to w moim środowisku i w mediach i chcę krzyczeć: Ludzie!! Obudźcie się!! Tylko Bóg jest Dawcą wszelkiego dobra!!
M
Mattijjah
15 stycznia 2010, 00:47
amy napisała: "Zupełnie nie przekonuje mnie ta funkcja diakona stałego. To ta jakby ktoś chciał być i księdzem i mieć rodzinę. Ale w obrządku łacińskim nie ma takiej możliwości a zatem trzeba się zdecydować do czego ma się powołanie. Jak zasugerowano w wywiadzie- też myslę, że problem jest w tym, że małżeństwo nie przyniosło spełnienia" Ja odniosłem dokładnie takie samo wrażenie... Albo się jest Mężem i Ojcem, albo Kapłanem, Diakonem.... Już sam fakt pierwszeństwa posuszeństwa wobec biskupa nad rodziną, wg. mnie kłóci się z życiem małżeńskim. Owszem teraz jest sielanka, bo biskup wyrozumiały, bo póki co, nie jest nigdzie przenoszony... Ale niech dostanie parafię, gdzieś poza Warszawą... Wg. mnie sam fakt, że osoba duchowna, musi być "do dyspozycji biskupa i posługi wiernym" wyklucza przyjmowanie święceń przez żonatych mężczyzn, ponieważ może sie to odbić na ich rodzinach...
M
magellan_f
14 stycznia 2010, 23:20
Ciekawe, że powracające akcenty z tradycjii chrześcijańskiej wzbudzają tak gorące dyskusje. W czasach św. Pawła znana byla nawet posługa diakonis. Dziś posługa Szafarza Nadzwyczajnego Komunii Św. jako pomocnika dla prezbiterów nadal wywołuje mieszane uczucia wielu. Skoro Kościół dopuszcza istnienie żonatych diakonów stałych (przypomnę za Katechizmem: diakonat jest dla poługi a nie kapłaństwa) to czemuś ma to służyć. Diakonowi żyjącemu w świecie raczej ciężko zamknąć się przed światem a dla często samotnych ksieży czy nierozumiejących spraw duchowych ludzi świeckich może być mostem łączącym te dwa (czy chcemy tego czy nie) często niestety odseparowane światy.  Pełniąc posługę lektora i mając żonę i dwoje dzieci słyszę czasem, podziękowania za świadectwo jakie w ten sposób daję. To trudne by właściwie wszystko rozeznać... Tak to widzę.   
A
anny
14 stycznia 2010, 16:11
Poczytanie nic mi nie pomoże. Nie podchodź to tego tak emocjonalnie- "nie zgadzasz się z kimś, to on jest niedouczony".  Mam prawo mieć swoje zdanie. Nie wiem czy wiesz (możesz poczytać) że są też świeccy Nadzwyczajni Szafarze Komunii Św. i też jest wiele osób, którym trudno się z tym pogodzić, poczytanie nic nie zmieni- każdy wie, że takie jest prawo i każdy wie, że najważniejsze jest przyjęcie Ciała Chrystusa, ale fakt, iż ktoś podejmuje dyskusję czy Komunia powinna być udzielana tylko przez kapłana czy też przez świeckich nie oznacza, że należy odesłać go do poczytania, to śmieszne argumenty. A diakon to nie tylko udzielanie Komunii Św. Argument niespełnienia się w małżeństwie nie ja pierwsza podsunęłam. No i nie zgadzam się z argumenem, że wprowadzenie diakonatu ma przybliżyć Kościół do ludzi- księżą są blisko ludzi (jeżeli chcą)- o tym też mam gdzieś poczytać?
Ł
Łukasz
14 stycznia 2010, 15:36
do Anny: Wiesz, osobiście odebrałem Twój komentarz jako bardzo przykry i nie będe się nad nim jakoś dłużej rozwodził - osobiście uważam że masz do tego płytkie i mało świadome podejście. Po za tym myślę, że chęć podjęcia sakramentu kapłaństwa kiedy jest się mężem nie musi oznaczać, że człowiek nie czuje się spełniony - w sensie, że źle wybrał... Wiesz, św. Teresa z Lizeux, jak sama wyznała - odkryła w sobie tysiąc powołań i mimoże była zakonnicą klauzurową została patronką misji - i to jest prawidowe podejście - kochaj i czyń co chcesz. Rzecz kolejna, apropos róznic - ja mam poczucie że Bogdanowi chodziło tylko o to, że niektórzy ludzie nie pryjmują od niego Komunii swietej, bo czują się z tym dziwnie.. ale czy rozumiesz to czy nie, jego osoba rzeczywiście nie ma znaczenia. Święcenia diakonatu są święceniami III stopnia i podobnie jak w wypadku księży w czasie mszy świętej Jezus zawsze zasłania się osobą kapłana i nie jest ważne to czy kapłan jest diakonem, prezbiterem czy biskupem - doczytaj sobie w KKK... Dla ludzi jednak ma to znaczenie, ale tylko z psychologicznego punktu widzenia. Powiem tak - Jezusa też odrzucano jako proroka w Jego rodzinnej miejscowości, ponieważ ludzie Go znali, wiedzieli kim On jest, widzieli że żyje tak jak oni - więc nie mogli zrozumieć dlaczego ich poucza...Myślę, że prezentujesz dokładnie taką samą postawę... No a na zakończenie dodam tylko - poczytaj sobie trochę, warto poszerzać horyzonty...
K
kornik
14 stycznia 2010, 11:16
Patrząc z perspektywy żony - to jakoś nie zazdroszczę!
A
anny
14 stycznia 2010, 11:03
Zupełnie nie przekonuje mnie ta funkcja diakona stałego. To ta jakby ktoś chciał być i księdzem i mieć rodzinę. Ale w obrządku łacińskim nie ma takiej możliwości a zatem trzeba się zdecydować do czego ma się powołanie. Jak zasugerowano w wywiadzie- też myslę, że problem jest w tym, że małżeństwo nie przyniosło spełnienia. Ale czy to znaczy, że trzeba zaraz dawać jakąś furtkę na rozwiązanie probemu? Smuci też ta arogancja w stosunku do osób dla których święcenia kapłańskie to nie to samo co święcenia diakonatu: "oni nie rozumieją że moja osoba nie ma znaczenia."No jednak ma znaczenie- bo przecież nie spowiada i nie odprawia Mszy. I dlaczego to miałby być dopiero znak zbliżenia Koscioła do świeckich: "daleko na plebanii"- to czy plebania jest daleko od ludzi czy blisko to już zależy od gospodarzy tej plebanii- często bywa blisko. No i tam też normalnie żyją- pewnie i kiełbaski czasem pieką- to nie jest zarezerwowane dla diakonów. Jeżeli chodzi o zbliżenie Kościoła do ludzi to może księża sami daliby radę?