Edukacja według minister Hall

Minister edukacji Katarzyna Hall (fot. kprm.gov.pl)
Jerzy Lackowski / "Dziennik Polski"

Niedawno minęły trzy lata od powołania rządu Donalda Tuska, w którym funkcję ministra edukacji narodowej pełni Katarzyna Hall. Analizując owe trzy lata kierowania przez nią polską oświatą można stwierdzić, iż podejmowane z jej inicjatywy działania będą miały fatalne skutki dla poziomu kształcenia młodych Polaków, ich przyszłości oraz generalnie dla stanu naszego państwa.

Spośród ministrów obecnego rządu Katarzyna Hall wyróżnia się feerią pomysłów. Można wręcz odnieść wrażenie, iż postanowiła "przeorać" cały nasz system oświatowy od przedszkola do matury. Właściwie w każdym istotnym obszarze oświaty jej ekipa podejmuje zmiany lub też je ogłasza, a bywa, że kolejne projekty nie są spójne z pomysłami wcześniej wprowadzonymi w życie. Równocześnie niebywale "skutecznie" wydaje pieniądze z programów unijnych, realizując projekty często o bardzo wątpliwej wartości (wzorcowym tego przykładem jest nowa koncepcja nadzoru pedagogicznego). W lawinie coraz to nowych pomysłów urzędnikom MEN zdarza się zapominać o terminowym wprowadzaniu w życie niezbędnych aktów prawnych, i tak np. tegoroczny rok szkolny rozpoczął się bez rozporządzenia ministra o jego organizacji (pojawiło się w dopiero październiku).

Obniżanie wymagań

DEON.PL POLECA

Hasło, które ma przyświecać działaniom ekipy minister Hall, brzmi: "Edukacja skuteczna, przyjazna i nowoczesna". Warto zastanowić się, jaką treścią powyższe słowa są wypełnione. Najlepszą miarą prawdziwej skuteczności edukacyjnej są losy absolwentów poszczególnych szkół na kolejnych etapach kształcenia, czy też na rynku pracy. Równocześnie skuteczność edukacji ilustruje poziom autentycznego wykształcenia ludzi opuszczających mury szkół, ich kreatywność, umiejętność samodzielnego podejmowania i rozwiązywania problemów, a także intelektualna samodzielność i zmysł krytycznego spojrzenia na otaczającą ich rzeczywistość. Podjęte w ostatnich latach w systemie oświaty działania przyniosą efekty zgoła odwrotne. Mamy bowiem do czynienia z ciągiem działań obniżających stawiane polskim uczniom wymagania, zarówno na egzaminach zewnętrznych, jak również w ocenianiu wewnątrzszkolnym. W tym drugim przypadku od początku tego roku szkolnego uczeń wcale nie musi uzyskać pozytywnych ocen z wszystkich przedmiotów, gdyż pojawiła się możliwość promocji w szkołach średnich (a już wcześniej była w szkołach podstawowych i gimnazjach) w przypadku otrzymania jednej oceny niedostatecznej. Dlatego też można stwierdzić, iż szczególną skuteczność prezentuje minister Hall w sukcesywnym dążeniu do szkoły o coraz niższych wymaganiach. W tym także przejawia się "przyjazność" edukacji, tożsama z kreowaniem szkoły bez wymagań, co sprawi, iż będą ją opuszczać ludzie nieprzygotowani do sprostania wyzwaniom rzeczywistego świata, bezradni w rywalizacji z lepiej (poważniej) wykształconymi obywatelami innych krajów. Skutki tego już zaczynają być widoczne wśród młodych ludzi, którzy trafiają na uczelnie i okazują się nieprzygotowani do poważnego studiowania.

Zielona edukacyjna wyspa?

Twardym i wymiernym wskaźnikiem skuteczności i efektywności edukacji są losy absolwentów szkół. Tymczasem dla ludzi związanych z minister Hall są one jedynie elementem "współpracy szkoły ze środowiskiem". W jednym ze swoich sztandarowych rozwiązań, nowej (bardzo kosztownej) koncepcji nadzoru pedagogicznego wygenerowali oni system, w którym całkowicie zmarginalizowano wymierne efekty kształcenia. Jakość kształcenia szkół będzie opisywana w sposób całkowicie uogólniony i nieprzejrzysty dla obywatela. Już teraz widać, iż powstają pełne urzędowego optymizmu raporty; z kilkuset dotychczas ocenionych szkół zdecydowana większość uzyskała najwyższe oceny. Być może ukrytym celem ekipy minister Hall jest ukazanie polskiej edukacji jako najlepszej na świecie. Z całą pewnością owa koncepcja nadzoru pedagogicznego jest mistrzowskim osiągnięciem w zakresie zaciemniania rzeczywistego obrazu stanu naszej oświaty. Innym elementem tych działań jest wzmocnienie systemu, w którym oświatowi urzędnicy sami dokonują oceny skuteczności swoich działań. Oto przygotowywana jest wielka reorganizacja oświatowej administracji (znowu zostaną wydane spore unijne środki), w wyniku której w miejsce kuratoriów oświaty i komisji egzaminacyjnych powstaną ośrodki jakości edukacji, a zamiast kuratoryjnych wizytatorów pojawią się inspektorzy jakości edukacji. Już teraz można przewidywać, iż administracja oświatowa znowu nam się rozrośnie i podrożeje. Tymczasem ministerialnym urzędnikom i ich współpracownikom nie przyjdzie do głowy, iż najskuteczniejsze i najtańsze byłoby umożliwienie działania w Polsce niezależnych agencji pomiaru jakości pracy szkół i placówek oświatowych, ale wówczas nie mogliby oni kreować iluzji. Tak na marginesie, odnoszę wrażenie, iż im częściej minister Hall i jej współpracownicy używają słowa "jakość", tym bardziej obniża się poziom naszej oświaty.

Nowoczesność edukacji jest przez ekipę minister Hall także rozumiana dość specyficznie. Analizując nową podstawę programową, wprowadzaną do szkół od 1 września 2009 r., można stwierdzić, iż nowoczesność ma polegać na odejściu od kanonu porządnego kształcenia i zastąpienia go powierzchownym nauczaniem, prezentowanym jako system otwarty dla ucznia, umożliwiający mu kreowanie własnej ścieżki edukacyjnej. Szkoda, iż autorzy takich rozwiązań nie pamiętają, że do samodzielności człowiek musi zostać przygotowany, a ich koncepcja kształcenia absolutnie minimalizuje to zadanie. Poprzez nową podstawę programową wprowadzane jest do polskich szkół skrócone do dziesięciu lat "klasycznie" rozumiane kształcenie ogólne. Powszechne nauczanie takich przedmiotów jak: historia, geografia, biologia, fizyka i chemia zakończy się bowiem w pierwszej klasie szkoły średniej. Ostatnie dwa lata będą czasem nauczania silnie sprofilowanego. W efekcie w przyszłości młodzi ludzie kończąc klasę pierwszą liceum ogólnokształcącego będą musieli podejmować decyzję o wyborze dalszej ścieżki kształcenia. Takie obniżenie wieku decydowania o swojej przyszłości przez młodzież jest przejawem zwyczajnego braku rozsądku autorów tej koncepcji. Zresztą tzw. nowoczesne myślenie o kształceniu pojawia się również w realizowanym od początku bieżącego roku szkolnego projekcie uczestnictwa uczniów gimnazjów w zespołowej pracy nad rozmaitymi problemami. W ten sposób młody człowiek, zanim odnajdzie własną indywidualną drogę rozwoju, zostanie wtopiony w grupę.

"Edukacja skuteczna, przyjazna i nowoczesna" według MEN to edukacja skuteczna w specyficznym umilaniu uczniowi kształcenia poprzez zdejmowanie z niego kolejnych wymagań i obowiązków. Takie rozumienie edukacyjnej przyjazności i nowoczesności sprawi, iż młodzi Polacy będą "skutecznie, przyjaźnie i nowocześnie" uzyskiwali rozmaite zaświadczenia edukacyjne, ale ich rzeczywiste kwalifikacje i umiejętności będą li tylko papierowe.
Dla minister Hall słowo nowoczesność jest impulsem do rozmaitych działań, za każdym razem przedstawianych jako niebywale odkrywcze i niezbędne. Tak chociażby uzasadniano obniżenie wieku rozpoczynania edukacji szkolnej. Tymczasem nie jest to wcale warunek konieczny dla poprawy szans edukacyjnych i poprawy jakości kształcenia, o czym najdobitniej przekonuje przykład Finlandii, kraju w którym obowiązek szkolny obejmuje dzieci od lat siedmiu, a równocześnie ma on jeden z najbardziej efektywnych systemów oświaty. Na dodatek operację "sześciolatki do szkół" przeprowadza się bez właściwego, rozważnego jej przygotowania. Zresztą w kreowaniu zaskakujących "nowoczesnych" pomysłów pojawił się ostatnio kolejny dość niezwykły; oto do przedszkoli mają trafić dwuletnie dzieci. Każdemu spokojnie myślącemu człowiekowi, rozumiejącemu zasady edukacji przedszkolnej i wiedzącmu co nieco o rozwoju małego dziecka, taki pomysł musi jawić się jako kompletnie oderwany od realiów. Jeszcze trochę, a urzędnicy ministerstwa edukacji wpadną na pomysł wprowadzenia obowiązku żłobkowego.
Niestety, większość Polaków nie ma świadomości skali katastrofy edukacyjnej, jaka będzie efektem działań osób kierujących obecnie Ministerstwem Edukacji Narodowej, zwłaszcza że w dziele nadawania słowom nowych znaczeń osiągnęły one swoiste mistrzostwo. Na dodatek są to działania bardzo kosztowne, prowadzone wewnątrz systemu, który nade wszystko wymaga poważnej reformy finansowej w zakresie optymalizacji i racjonalizacji wydatków.

Autor jest dyrektorem Studium Pedagogicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłym wieloletnim Kuratorem Oświaty w Krakowie.

źródło: Edukacja według minister Hall, www.dziennikpolski24.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Edukacja według minister Hall
Komentarze (12)
MP
Marysia Paproc
12 stycznia 2016, 06:55
Nie ma co się kłócić czy to ten rząd czy inny to każdy ma w poważaniu system edukacji w Polsce, bo jak wiadomo jest łatwiej kontrolować bande durniów niż wykształconych samodzielnie myślących ludzi, nie ważne czy to Hall czy Giertych. Jeszcze jest Preply gdzie można znaleźć jakieś oferty pracy jako nauczyciel język polski Kraków http://preply.com/pl/krakow/oferty-pracy-dla-nauczycieli-języka-polskiego
N
nauczycielka
4 stycznia 2011, 22:16
Skoro wszyscy widzą w jakie bagno pcha polską oświatę pani Hall, to dlaczego do tej pory jest na tym stanowisku?Czy nie ma osób, instytucji mogących zrobić coś w tej bulwersującej sprawie?Czy Hall jest nie do ruszenia?Nie takie rządy dymisjonowano, a ta kobieta trwa i dalej wyrządza szkody oświacie.Powinna ponieść odpowiedzialność prawną. Kto wreszcie doprowadzi do jej natychmiastowej dymisji? Tusk ja chroni, jak wielu innych nieudaczników - ministrów. No cóż- taki kram, jak i pan.
EK
Edyta Kowalczyk
24 grudnia 2010, 13:42
Proszę popatrzeć na Panią minister pod kątem jej kobiecości - czy jawi się jako kobieca kobieta, czy też tej kobiecości swoim wyglądem zaprzecza? Co za bzdury. A czy papież albo każdy inny ksiądz nie zaprzecza wyglądem swojej męskości ubierając miękkie, powłóczyste szaty? Totalnie ad absurdum, Edyto. Jak znasz nieco historii, to wiesz, że spodnie nosili barbarzyńcy. Zaś szaty kapłanów nawiązują do tradycji judaistycznej i rzymskiej.
24 grudnia 2010, 13:13
Narzekalismy na Giertycha, był jaki był, ale z perspektywy można powiedziec, że walczył o ucznia, a nie o swój stołek. Pewnie dlatego wprowadził amnestię maturalną, prawda? Wprowadzona pewnie w trosce o wysoką jakość edukacji i standardy kształcenia.
24 grudnia 2010, 13:12
Przecież rynek pracy nie potrzebuje specjalistów z tych dziedzin. Najwięcej ofert pracy jest dla przedstawicieli chandlowych a im wystarczą cztery działania. I dwie lekcje religii tygodniowo.
24 grudnia 2010, 13:11
Proszę popatrzeć na Panią minister pod kątem jej kobiecości - czy jawi się jako kobieca kobieta, czy też tej kobiecości swoim wyglądem zaprzecza? Co za bzdury. A czy papież albo każdy inny ksiądz nie zaprzecza wyglądem swojej męskości ubierając miękkie, powłóczyste szaty? Totalnie ad absurdum, Edyto.
EK
Edyta Kowalczyk
24 grudnia 2010, 12:12
De Pot ""Przecież rynek pracy nie potrzebuje specjalistów z tych dziedzin. Najwięcej ofert pracy jest dla przedstawicieli chandlowych a im wystarczą cztery działania." Na postawie cytowanej wypowiedzi można wnioskować, że nie jest też potrzebna znajomość ortografii...
DP
De Pot
24 grudnia 2010, 11:25
Obok zadań trudnych pojawiają się zupełnie trywialne. W matematyce zaś obserwuje się systematyczne obniżanie poziomu. Nie dość, że w szkołach naucza się matematyki co najwyżej XVIII wiecznej, to jeszcze w sposób powierzchowny, bez zrozumienia podstaw. Potem ludzie bez umiejętności dodawania dwóch ułamków prostych idą na studia techniczne i przeżywają szok, że ktoś od nich czegoś wymaga. Właśnie sama zaprzeczyłaś sobie. Albo uczymy wszystkich dobrze dodawać ułamki w systemie dziesiętnym (Średniowiecze) Albo liczyć całki nielicznych o ponadprzeciętnej inteligencji. (XVIII w.)  Morzna uczyć logik wielowymiarowych, wnioskowania statystycznego i zbiorów rozmytych.(XIX-XX w.) Pytanie po co. Przecież rynek pracy nie potrzebuje specjalistów z tych dziedzin. Najwięcej ofert pracy jest dla przedstawicieli chandlowych a im wystarczą cztery działania.
MS
Monika Słowik
23 grudnia 2010, 23:02
Pani minister jesli rzeczywiscie chce sie przysłuzyc naszej edukacji powinna podac się do dymisji. Nie liczy sie jakosc która wspomina wielokrotnie ten artykuł, lecz pieniadze. Powiedzcie mi kochani kto jest najwazniejszy dla Pani Hall w tym całym systemie oświaty? Pytam bo niestety uczeń powinien być tym wokół ktorego i dla którego tworzy sie szkolnictwo lecz niestety jednak uczeń stoi w tym szeregu na końcu - a przed nim nauczyciel. Pani minister wprowadza rewolucyjne zmiany w oświacie. Zastanawiam sie jednak z czego wynikaja te jej propozycje? Ale odpowiedz jest chyba tylko jedna.... z braku wiedzy o tym jak funkcjonuje Polska szkoła. no ale moi Panstwo, czy możemy się temu dziwić? Pani Hall nigdy, z tego co mi wiadomo, nie pracowała w szkole. Jest tylko teoretykiem. A wiemy wszyscy jak ma sie teoria do praktyki... Na to stanowisko powinni byc dopuszczani ludzie, któzy wiele lat spedzili przy tablicy i wiedza czego uczniom w szkole trzeba. Narzekalismy na Giertycha, był jaki był, ale z perspektywy można powiedziec, że walczył o ucznia, a nie o swój  stołek.
EK
Edyta Kowalczyk
23 grudnia 2010, 19:31
Proszę popatrzeć na Panią minister pod kątem jej kobiecości - czy jawi się jako kobieca kobieta, czy też tej kobiecości swoim wyglądem zaprzecza? Mam wrażenie, że podobnie, jak w stosunku do samej siebie, tak i w pracy zawodowej Pani minister nie konfrontuje się w żaden sposób z naturą ludzką i potrzebą przeżywania jej w zgodzie z własną płcią oraz nie uwzględnia potrzeb rozwojowych, emocjonalnych, intelektualnych i społecznych dzieci na różnych szczeblach rozwojowych. Na dodatek kwestionuje wymagania... kim więc jest Pani minister Hall? i do czego jest jej potrzebne obniżanie wymagań?
D
Dami
23 grudnia 2010, 12:10
Niż demograficzny można było wykorzystać do stworzenia mniejszych klas. Tego się nie robi, bo w gruncie rzeczy najważniejsze są pieniądze, a nie poziom wykształcenia. W gimnazjum (może w liceum również) jest rozbieżność pomiędzy aparatem matematycznym potrzebnym w nauczaniu fizyki, a tym poznawanym na matematyce. Programy są niezsynchronizowane. Niektóre podręczniki są niezrozumiałe nawet dla wykształconych rodziców, a co dopiero dla dzieci. Piszą je (szczególnie w przypadku przedmiotów humanistycznych typu język polski, historia) ludzie, którzy nie mieli do czynienia z młodzieżą, nie mają pojęcia jaki język, pojęcia ona zna i rozumie. Piszą podręczniki naukowcy i zapominają, że kierują je do różnych ludzi, a nie do kolegów po fachu. Pełno gadania, reformowania, a solidności niewiele. Program w nauczaniu matematyki jest tak ułożony, że jak dziecko przychodzi po dwóch tygodniach choroby do szkoły to temat już został "przerobiony", a ono ma zaległości. Poziom egzaminów gimnazjalnych, maturalnych jest nierówny. Obok zadań trudnych pojawiają się zupełnie trywialne. W matematyce zaś obserwuje się systematyczne obniżanie poziomu. Nie dość, że w szkołach naucza się matematyki co najwyżej XVIII wiecznej, to jeszcze w sposób powierzchowny, bez zrozumienia podstaw. Potem ludzie bez umiejętności dodawania dwóch ułamków prostych idą na studia techniczne i przeżywają szok, że ktoś od nich czegoś wymaga. Artykułowi można zarzucić ogólność, ale taką nieprecyzyjną ogólność opowieści można zarzucić również wypowiedziom pani minister. Pięknie opowiada bajki, rzadziej baśnie, ale to tylko narracja.
L
Lota
23 grudnia 2010, 10:34
Brak konkretów w tym artykule.