Głowa do góry, nie dajmy się!
Z ks. biskupem Albinem Małysiakiem rozmawia Grażyna Starzak.
Niektórzy kapłani na tak postawione pytanie odpowiadają, że słyszeli głos mówiący "Pójdź za mną". Ja takiego głosu nie słyszałem. Powoli dojrzewałem do tej decyzji, kształcąc się w dobrej katolickiej szkole w Krakowie. Dziękuję Bogu, że dał mi siłę do kapłaństwa. Siłę, odwagę i temperament. Przez te wszystkie lata w kapłaństwie czułem się dobrze. Dziękuję Bogu za to.
Przez wiele lat był Ksiądz Biskup współpracownikiem kard. Karola Wojtyły. Jak wyglądała ta współpraca?
To był dla mnie wyjątkowy okres życia. 10 lat współpracowałem z kard. Wojtyłą jako duszpasterz akademicki. Potem otrzymałem sakrę biskupią i jako biskup sufragan krakowski pracowałem z przyszłym papieżem kolejne 10 lat. Współpraca układała się bardzo dobrze. To był wyjątkowy, niezwykły człowiek. Wyjątkowy kapłan. Już wtedy, można było zauważyć jego nadzwyczajne zjednoczenie z Bogiem. Było to widać podczas Mszy św. której przewodniczył. Zamykał wówczas oczy, a po mimice można było sądzić, że rozmawia z kimś niewidocznym dla pozostałych. Po mszy św. był już całkiem zwyczajny, rozmawiał, uśmiechał się.
Wiem, że Ksiądz Biskup śledzi bieżące wydarzenia polityczne. Jak je ocenia?
Śledzę wydarzenia polityczne i jestem bardzo zatroskany o przyszłość naszego kraju i świata. Na wschodzie Rosja, na zachodzie Niemcy, a nasz kraj, ubogi, nie tylko w sensie ekonomicznym, pośrodku. Polsce strasznie dały się we znaki kolejne wojny. Dlatego nie idzie nam tak, jak powinno. A tu jeszcze ciągłe swary i waśnie. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Polak z Polakiem nie może się dogadać, nie może się porozumieć. Przecież chodzi o dobro Ojczyzny!
Tymczasem, dla niektórych polityków ważniejsze od Polski są interesy ich partii. Obecna chwila wymaga tego, aby się łączyć, wspólnie myśleć o budowie Ojczyzny. Droga do tego prowadzi przez jedność. Skłóceni, nic nie zdziałamy. Z niezgody nie powstanie nic wartościowego.
Do patriotyzmu, w ciągu ostatniego miesiąca, przyznaje się wielu z nas, mieszkańców nadwiślańskiego kraju. Ksiądz Biskup od zawsze był gorącym patriotą, i to nie na pokaz. Czy umiłowanie Ojczyzny zostało wyniesione z rodzinnego domu?
Muszę zaprotestować. Ja nie jestem jakimś nadzwyczajnym patriotą. Jestem po prostu Polakiem. Prawdą jest natomiast, że mój dom rodzinny był oazą religijności i patriotyzmu. Pacierz odmawialiśmy codziennie rano i wieczorem, na klęczkach. Okolice Żywca, z których pochodzę, słynęły z religijności. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale u nas był taki zwyczaj, że w Wielki Piątek rano młodzi szli do najbliższego potoku, klękali w wodzie na kamieniach i odmawiali modlitwy dla uczczenia Jezusa cierpiącego. Brałem w tym udział razem z moją siostrą. Tak nas nauczyli rodzice. Uczęszczaliśmy całą rodziną na wszystkie nabożeństwa - roraty, nieszpory, majówki i jakoś to godziliśmy z innymi zajęciami - szkolnymi i gospodarskimi. Dzisiaj, w epoce industrializacji i automatyzacji, nawet ludzie głęboko wierzący nie zawsze znajdą czas na nabożeństwo, natomiast mają czas na obejrzenie kolejnego odcinka ulubionego serialu.
Wspomniał Ksiądz Biskup o swojej rodzinnej ziemi. Proszę opowiedzieć coś więcej o rodzicach, rodzinie...
Urodziłem się w Koconiu, w małej wioseczce na Żywiecczyźnie. Mój ojciec przed I wojną światową był kupcem drzewnym. Z racji zawodu bywał na stacjach kolejowych w Suchej Beskidzkiej, Hucisku, Lachowicach. Nie miał wykształcenia, bo wtedy w tamtych okolicach nie było szkoły. Rozumiał jednak instynktownie, że umiejętność czytania i pisania otwiera człowiekowi drogę do świata. Bardzo chciał się uczyć. Zimą, gdy nie trzeba było pracować w polu, pobierał nauki pisania i czytania u światłego człowieka. Był, jak już wspomniałem, bardzo religijny. To rodzice nauczyli mnie kochać Boga i Ojczyznę. Nauczyli tolerancji. Tata zawsze powtarzał, że trzeba pokochać swój kraj, żeby zrozumieć i prowadzić dialog z mieszkańcami innych krajów, bo przecież mieszkańcy innych krajów też mają swoje ojczyzny i też ją kochają. Patriotyzm i tolerancja wobec innych, której tak często nam dziś brakuje, cechowała nie tylko mojego tatę. Również naszych sąsiadów, w ogóle mieszkańców Żywiecczyzny. Wspominając swoją młodość często się zastanawiam, skąd u ludu żywieckiego takie umiłowanie Ojczyzny. Wspominał o tym nawet sam marszałek Józef Piłsudski, który przebywał na Żywiecczyźnie osiem miesięcy przed śmiercią. Ciężko już chory Marszałek nabierał sił w Moszczanicy, w dworze państwa Kępińskich. Właściciele dworu przygotowali dla gościa bardzo wytworny apartament na parterze. Marszałek wybrał jednak na swoją sypialnię skromnie wyposażony pokój, położony na pierwszym piętrze dworu.
Wśród wartości i ideałów, jakie wpoili Księdzu Biskupowi rodzice, jest tolerancja, szacunek dla drugiego człowieka, niezależnie od jego wiary i przekonań. Mieli szczęście, ci, którzy mogli się na własnej skórze przekonać, iż był to "posag" na całe życie Księdza Biskupa...
Czy chodzi pani o pomoc w czasie wojny tym biednym Żydom, którzy zjawili się w Domu Ubogich im. Helclów, gdzie w czasie okupacji pełniłem posługę kapelana?
Uratował im Ksiądz Biskup życie!
Uważałem to za swój obowiązek. Traktowałem ich po prostu jak normalnych ludzi, nie zastanawiając się na ich narodowością. Dobrze pamiętam pierwszego z nich. Zauważyłem go idąc pewnego dnia do kaplicy. Przycupnął w kącie holu Domu im. Helclów. Prosił o ratunek. Poszedłem z tym do siostry przełożonej Bronisławy Wilemskiej. To była osoba o bardzo dobrym sercu, pełna współczucia. Po naradzie postanowiliśmy wyrobić mu kenkartę, czyli dowód tożsamości, który wydawały niemieckie władze. Do tego potrzebna była metryka z parafii rzymskokatolickiej. Udało mi się ją załatwić u mojego przyjaciela, proboszcza spod Zakopanego. Na tej podstawie dostał kenkartę i mógł, w miarę swobodnie, poruszać się po mieście. Później przyszła do nas z prośbą o pomoc pewna rodzina, która ukrywała Żyda. Przyprowadzili go, pytając, co robić, gdyż wszyscy w okolicy już wiedzieli, jakiego mają gościa. Udało nam się wyrobić kenkartę również temu człowiekowi. Wszyscy ukrywani przez nas, poza jedną Żydówką, która zmarła śmiercią naturalną, przetrwali wojnę.
Przetrwali i pamiętali. Ksiądz jest jednym z niewielu na świecie kapłanów, uhonorowanych medalem Yad Vashem za ratowanie Żydów...
Nie zabiegałem o to. Prawdę mówiąc, po wojnie zapomniałem o wszystkim. Aż tu niespodziewanie przyjechała do mnie, w pierwszej połowie lat 90., pani Mary Rolicka, mieszkająca w Nowym Jorku - córka zmarłej na zawał serca Żydówki, Katarzyny Styczeń. Zaczęła mnie intensywnie zachęcać, bym zwrócił się z podaniem do izraelskiego Instytutu "Yad Vashem" o przyznanie medalu "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", między innymi za uratowanie jej matki. Byłem temu niechętny, odpowiedziałem nawet pani Rolickiej, że nie dla medali ratowałem tych ludzi. Wyjechała, nie osiągnąwszy swojego celu. Po upływie około roku ktoś dzwoni do drzwi. Otwieram, patrzę, znów stoi pani Rolicka! Poczęstowałem ją obiadem, a ona podczas rozmowy stwierdziła z wyczuwalnym wyrzutem w głosie: "Ksiądz nie dba o interes swój i narodu polskiego. Ja tu specjalnie drugi raz przyjeżdżam, żeby księdza przekonać do napisaniu podania. Mieszkam na co dzień w Stanach Zjednoczonych i słyszę, jakie rzeczy wygaduje się tam na temat rzekomej niechęci Polaków do Żydów. Ile mówi się nieprawdy o tym, że Polacy nie pomagali Żydom w czasie Holokaustu. Trzeba pokazywać, że było inaczej!". Te słowa ostatecznie mnie przekonały. Zgodziłem się napisać podanie, do którego ona dołączyła świadectwo o tym, że ukrywałem jej matkę i innych Żydów w czasie niemieckiej okupacji. Medal przyznano mi już po upływie 3 miesięcy!
W tym miejscu należy wspomnieć, że Ksiądz Biskup wciąż jest niezmordowanym obrońcą życia człowieka...
Moje stanowisko w sprawie obrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci staram się wyrazić, gdzie tylko mogę. To ważne zwłaszcza dziś, kiedy przez Polskę przetacza się dyskusja nad potrzebą wpisania obrony życia do Konstytucji RP. Chcę podkreślić, że dla mnie zawsze każdy człowiek był i jest bardzo ważny. Każdemu, kto o to prosi, staram się poświęcić czas, pomóc, o ile to możliwe, wesprzeć, choćby słowami: "Głowa do góry! Nie dajmy się!".
Na koniec zapytam, co trzeba robić, by dożyć tak wspaniałego wieku?
To sprawa genów. Pochodzę z długowiecznej rodziny. Jeden z moich dziadków żył 96 lat, drugi 92. Moi rodzice zmarli mając po 86 lat. Brat dożył 92. Wszyscy ciężko i dużo pracowali. Nie dogadzali sobie. Skromnie żyli, skromnie jedli. Dla mnie też praca, w moim przypadku duszpasterska, była zawsze najważniejsza, bo dawała mi dużo satysfakcji i radości. Jedzenie mniej. Tak jest do tej pory. Kolacji nie jadam prawie wcale. Gdyby nie moja wspaniała gospodyni, zapomniałbym o obiedzie. Za to śniadanie jem solidne.
Ks.biskup ALBIN MAŁYSIAK, biskup-nestor archidiecezji krakowskiej Albin Małysiak urodził się 12 czerwca 1917 w Koconiu koło Żywca. W latach 1936-1941 uczęszczał do Instytutu Teologicznego Księży Misjonarzy w Krakowie. Święcenia kapłańskie przyjął 1 maja 1941 z rąk biskupa Stanisława Rosponda. Pracował początkowo jako wikariusz i katecheta w Zembrzycach koło Wadowic, gdzie w czasie okupacji organizował dożywiani dzieci i osób wysiedlonych. W latach 1942-1944 był kapelanem w zakładzie dla osób w podeszłym wieku im. Helclów. W ramach tajnego nauczania udzielał lekcji łaciny, religii i gimnastyki. Wraz z szarytką, siostrą Bronisławą Wilemską, uratował życie pięciu osobom narodowości żydowskiej, za co 23 listopada 1993 oboje otrzymali tytuł "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", przyznany przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie. Bp Albim Małysiak jest Honorowym Obywatelem m. Krakowa. 10 października 2007 roku został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za "bohaterską postawę wykazaną w ratowaniu życia Żydom podczas II wojny światowej i za wybitne zasługi w obronie godności człowieczeństwa i praw ludzkich".
Źródło: Głowa do góry, nie dajmy się!, www.dziennikpolski24.pl
Skomentuj artykuł