Nasz dom

Alina Kowalska-Pietrzyk / "Wychowawca" 12/2009

Dobro nie jest medialne. Najczęściej dzieje się w zaciszu domu. Nie jest też nachalne, ani natychmiastowe. Nie lubi błysku fleszy. Jeżeli nawet pojawia się w mediach, to razem z nim zjawia się cukierkowatość i ckliwość. Jest to widoczne zwłaszcza w okolicach Świąt Bożego Narodzenia i Dnia Dziecka. Wtedy łatwiej o odruch serca widzów i jednorazowy datek dla biednych „sierotek”.

Od ośmiu lat prowadzimy rodzinny dom dziecka. Nawiązaliśmy poprawne kontakty z mieszkańcami naszego miasteczka, cały czas włączamy się w życie społeczności lokalnej. Staramy się nie utrwalać w ludziach pozbawionego sensu przekonania, że naszym dzieciom należy się współczucie. Zależy nam na tym, by dzieci, które zostały nam powierzone, miały duże poczucie własnej wartości, wiarę we własne siły, i by w stosunku do nich nie stosowana była taryfa ulgowa.

Staramy się, by nasz dom był piękny nie tylko wewnątrz. Cztery razy z rzędu wygraliśmy w okresie Bożego Narodzenia parafialny konkurs na najładniej przystrojony dom w mieście i gminie. Mój mąż razem ze starszymi chłopcami rozwiesza prawie siedemdziesiąt sznurów lampek i węże świetlne. Widać, że w naszym domu mieszka dużo szczęśliwych dzieci.

Latem nasz dom tonie w kwiatach. Nie ma człowieka, który przechodząc nie zachwyciłby się mnogością gatunków, różnorodnością barw i trudem, który trzeba włożyć, by było tak pięknie. We wszystkich pracach pomagają dzieci. Są ekspertami od spraw kwiatów i drzewek owocowych. Troszczą się o swoje rośliny. Te, które im się szczególnie podobają, mogą sadzić we wskazanych miejscach.

Podobnie rzecz ma się ze zwierzętami. Wszystkie kury mają imiona i właściciela. Tylko w sobie wiadomy sposób dzieci rozróżniają kury, które wyglądają tak samo. Każdy królik ma swojego opiekuna i każda przepiórka. Najbardziej rozpieszczony jest Reksio – czarny kundelek z białym ogonkiem. Jest dokarmiany i zagłaskiwany przez wszystkie dzieci w tej samej mierze. W nagrodę dzielnie broni domu i skutecznie uniemożliwia grę w piłkę. Biega za nią po boisku, które wygospodarowaliśmy naprzeciwko domu. Tam dzieci są bezpieczne, a my spokojni. Z boiska korzystają też dzieci z okolicznych domów.

Tak pokrótce i bardzo powierzchownie wygląda życie dziesięciorga dzieci w rodzinnym domu dziecka. Brakuje opisu odrabiania lekcji z każdym dzieckiem indywidualnie. Dzięki temu programy szkoły podstawowej, gimnazjum i szkoły zawodowej mamy w tzw. „jednym palcu”. Brakuje opisu poranków i gonitw, by wszyscy zdążyli tam gdzie powinni, by byli najedzeni i schludnie ubrani. Brakuje opisów wielu jeszcze sytuacji i problemów, ale nie o to w tej wypowiedzi chodzi. Dla nas najpiękniejszą chwilą będzie ta, gdy któryś z rodziców przyjedzie nie po to, by odwiedzić dziecko, ale by zabrać je do bezpiecznego domu. Wiem, że to bardzo trudne założenie, ale przecież możliwe.

Usilnie pracujemy, by dzieci mogły wrócić do swoich rodzin naturalnych. Niestety, do tej pory nie udało się. Rodzice z różną częstotliwością i po wielu rozmowach z nami i kuratorami sądowymi czasami przyjeżdżają. Zawsze są traktowani z szacunkiem, częstowani posiłkiem, czy choćby kawą. Mogą być ze swoimi dziećmi jak długo chcą. Zawsze wykorzystujemy te chwile, by z nimi porozmawiać o przyszłości ich dzieci. Wiem, że kiedyś byli to wartościowi ludzie, ale się pogubili. Trzeba im pomóc wrócić do tzw. „normalnego” świata.

Trzeba zobaczyć, jak zwycięża miłość dziecka do ojca przebywającego w więzieniu. Ile czułości w objęciach i robieniu świątecznych paczek. Dla dziecka nie jest ważne, że jeszcze niedawno ojciec pił i bił. Teraz, w zmienionych warunkach jest trzeźwy, czysty, a co najważniejsze, jest na pewno jego własny. Trzeba zaobserwować smutek w oczach dziecka w momencie rozstania z rodzicami.

Nasza rola polega na jednoczeniu rodzin. Wzięliśmy do naszego domu dzieci, by je oddać, a nie zawłaszczyć. Będziemy się nimi zajmować i kochać je tak długo, jak będzie trzeba. Niektóre „niestety” – (i trzeba ten cudzysłów dobrze zrozumieć) – na zawsze.

Kiedyś przyjechali w odwiedziny rodzice trójki rodzeństwa. Malcy byli zdezorientowani, bo nie widzieli rodziców siedem miesięcy. Natomiast dwunastoletni syn miał radość w oczach. Rodzice wyjechali na motorze. Syn nie odstępował ojca i motoru ani na chwilę. Widać było wyraźnie, że jest dumny. Ja też byłam.

Gdy po kilku godzinach rodzice pojechali, zdarzyła się jedna z tych pięknych chwil, na które czekamy. Pięcioletni chłopczyk, siedząc na kolanach mojego męża, stwierdził nagle, że jest bardzo bogaty. Dziwnym wydało mi się to stwierdzenie, więc zapytałam, co to miałoby znaczyć. Malec wyjaśnił, że tylko on ma dwie mamy i dwóch tatusiów.

Niespełna rok temu zdarzyła się jeszcze jedna piękna chwila. Nasza najstarsza dziewczynka wychodziła za mąż. Na weselu okazało się, że przygotowali dla nas piękny bukiet kwiatów. Przy jego wręczaniu razem ze wszystkimi gośćmi śpiewali piosenkę, której refren brzmiał: „Cudownych rodziców mam, odkryli mi każdą z dróg, po której szłam...”. I choć nie należę do tych, którzy łatwo się rozczulają – nie mogłam zapanować nad wzruszeniem.

To była jedna z tych pięknych chwil, których nie da się zapomnieć.

Teraz jesteśmy już „dziadkami”. Piękny jest widok, gdy nasza wychowanka-córka czule zajmuje się swoją maleńką córeczką. Chyba nauczyliśmy ją miłości. Widać wyraźnie, że kocha swojego męża i córeczkę – musiała gdzieś takie relacje zaobserwować i takich uczuć zapragnąć.

Choć w codziennym trudzie gotowania, prania, sprzątania, prasowania, mycia naczyń i dziesięciu wywiadówkach jednocześnie, trudno o „światełko w tunelu”, warto robić to wszystko dla chwil, które opisałam. Takich cudownych momentów jest nieskończenie wiele, ale czekam ciągle na ten jeden, gdy w drzwiach staną rodzice, by zabrać dziecko do domu.

I choć dobro nie jest medialne, to ze wszystkich sił należy starać się, by je skutecznie pomnażać.

Alina Kowalska-Pietrzyk – Rodzinny Dom Dziecka w Okonku

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Nasz dom
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.