Niemcy: klęska multi-kulti?

(fot. liangjinjian/flickr.com)
Tomasz Kycia / "Więź"

Czerwiec 2006 roku. Podczas organizowanych w Niemczech mistrzostw świata w piłce nożnej kadra niemieckiej reprezentacji składała się z 23 zawodników. Pięciu z nich miało obce pochodzenie. W tym urodzony w Opolu król strzelców Miroslav Klose i urodzony w Gliwicach Lukas Podolski. Wszyscy reprezentanci, rzecz oczywista, mieli niemieckie obywatelstwo. Kilka miesięcy wcześniej kanclerz Niemiec Angela Merkel ogłosiła, że „społeczeństwo wielokulturowe to utopia, która poniosła klęskę” .

Cztery lata później, podczas mundialu w RPA już jedenastu niemieckich zawodników miało tzw. przeszłość imigracyjną. Koszulki z czarnym orłem na piersiach znów założyli Podolski i Klose, dołączył do nich urodzony w Tczewie Piotr Trochowski. Trzech graczy miało korzenie afrykańskie, dwóch tureckie, jeden hiszpańskie, jeden bośniackie. Tylko urodzony w Brazylii Claudemir Jeronimo Barreto „Cacau” nie spędził dzieciństwa w Niemczech. Niemieckie obywatelstwo przyjął rok przed mundialem. Pasjonująca gra tej wielokulturowej drużyny sprawiła, że wśród kibiców między Odrą a Renem spotkać można było nie tylko rdzennych Niemców. Z czarno-czerwono-złotymi flagami na samochodach przez ponad miesiąc jeździli mieszkający w Niemczech Polacy, Turcy, Bośniacy, a także Wietnamczycy, Rosjanie i wiele innych narodowości. Media mówiły o „nowym etosie kolorowych i wielokulturowych Niemiec”. Tymczasem trzy miesiące później podczas zjazdu chadeckiej młodzieżówki kanclerz Angela Merkel po raz kolejny ogłosiła: „Projekt multi-kulti poniósł klęskę, absolutną klęskę”.

Czy więc multi-kulti rzeczywiście upadło? O czym właściwie myślimy, mówiąc: multi-kulti? W obu przypadkach krytyka wypowiedziana przez kanclerz Merkel jest symptomatyczna. Istnieją bowiem rozbieżności między rzeczywistością a polityczną analizą. Podane wyżej przykłady niemieckiej reprezentacji w piłce nożnej nie są oczywiście jeszcze miernikem dobrze funkcjonującego wielokulturowego społeczeństwa. Sport rządzi się swoimi prawami i udział obcokrajowców w kadrze narodowej nie zawsze musi być wynikiem dobrej integracji. Skład reprezentacji Niemiec jest jednak sygnałem pewnej tendecji w rozwoju społeczeństwa. W zwycięskiej drużynie z mundialu w 1990 roku nie mogło być jeszcze zawodników obcego pochodzenia.

DEON.PL POLECA

Nie wystarczy istnieć obok siebie

Miernikiem wielokulturowości społeczeństwa są najnowsze dane statystyczne. W 2009 roku w Niemczech żyło 16 milionów osób o korzeniach imigracyjnych – 19,6% wszystkich mieszkańców. Prawie 3,5 miliona z nich to obywatele niemieccy . Tymczasem debata polityczna jeszcze do niedawna toczyła się wokół kwestii „Czy Niemcy są krajem imigracyjnym?”. Niedawno, 15 października 2010 roku, premier Bawarii i zarazem przewodniczący współrządzącej CSU Horst Seehofer przedstawił tzw. integracyjny „Plan siedmiu punktów”, który zaprzecza, jakoby Niemcy były krajem imigracyjnym. Podobnie jak Merkel, również Seehofer stwiedził, że „multi-kulti umarło”. Jego zdaniem udana integracja obcokrajowców to nie istnienie różnych kultur obok siebie, ale współżycie oparte na fundamencie wartości i porządku ustanowionym przez niemiecką konstytucję, niemiecką kulturę wiodącą (deutsche Leitkultur) ukształtowaną przez wpływy judeochrześcijańskie, humanistyczne i Oświecenie . Chadecja do pojęcia multi-kulti zawsze podchodziła z dystansem i trochę prześmiewczo, postrzegając je jako naiwny projekt harmonijnego współistnienia różnych kultur. Rzecz jasna, taki model od początku skazany był na niepowodzenie.

Również opozycyjna lewica, socjaldemokraci i partia Zielonych próbowali budować definicję społeczeństwa wielokulturowego na poziomie jedynie współistnienia obok siebie , czego efektem była jedynie bardzo emocjonalna debata. Bo skoro na każdym kroku widać wielokulturowe społeczeństwo, jak można twierdzić, że umarło?

Reakcje polityków na stwierdzenie, że multi-kulti poniosło klęskę, były więc odpowiednio emocjonalne. Przewodniczący partii Zielonych Cem Özdemir, syn tureckich emigrantów zarzucił Merkel i Seehoferowi, że odegrali „kiepską sztukę, by odwrócić uwagę od chaosu w debacie integracyjnej”. Jego partyjny kolega i szef klubu Zielonych w Bundestagu Jürgen Trittin obawiał się nawet, że tego typu wypowiedzi wspomogą skrajną prawicę, a burmistrz Berlina, socjaldemokrata Klaus Wowereit nazwał je „absolutną bzdurą”. Jego zdaniem, chadecy w ten sposób wykluczają ludzi, którzy w Niemczech od dawna z powodzeniem pracują.

Niemcy krajem imigracyjnym?

Pozostawiając na boku budzący kontrowersje termin multi-kulti, warto zapytać, z jakim społeczeństwem w Niemczech mamy dziś do czynienia.

Powojenne Niemcy zawsze były krajem imigracyjnym, przyjmującym ludność napływową. Już w 1945 roku zarówno zachodnia, jak i wschodnia strefa okupacyjna konfrontowane były z efektem wysiedleń i wypędzeń. Do 1993 roku funkcjonował w świetle niemieckiego prawa termin „przesiedleńcy” (Aussiedler), głównie dla osób z byłych terenów III Rzeszy, które postanowiły wrócić do Niemiec. Już w 1955 roku, czyli sześć lat po założeniu Republiki Federalnej Niemiec chadecki rząd Konrada Adenauera podpisał pierwsze porozumienie z Włochami o werbunku do pracy (Anwerbeabkommen). Rozpoczęła się trwająca do 1973 roku faza gastarbeiterów, pracowników „gościnnych” zwerbowanych szczególnie do pracy w sektorze gastronomicznym i budowlanym. Podobne porozumienia RFN podpisała jeszcze z Hiszpanią, Grecją, Turcją, Maroko, Portugalią, Tunezją i Jugosławią. Od 1966 roku również NRD zapraszała obcokrajowców. Do pracy przyjeżdżali głównie Wietnamczycy, Polacy, Kubańczycy i Mozambijczycy. Nie zmienili oni jednak tak znacząco charakteru społeczeństwa, jak gastarbeiterzy w RFN. Podczas gdy w 1989 roku w NRD żyło ok. 190 tysięcy obcokrajowców, w RFN ich liczba już w 1973 roku przekroczyła 2,6 miliona. Mimo że przyczyniali się oni do szybkiego rozwoju gospodarczego tego kraju, socjaldemokratyczny rząd kanclerza Willy’ego Brandta w 1973 roku zamknął okres werbunku (Anwerbestopp).

W 1981 roku kolejny socjaldemokratyczny kanclerz – Helmut Schmidt – podczas konferencji prasowej stwierdził, że RFN nie jest i nie chce być krajem imigracyjnym. Jego zdaniem należało natychmiast zablokować przypływ nowych obcokrajowców. Rok później chadecki już rząd Helmuta Kohla zapisał podobne słowa w umowie koalicyjnej z liberalną FDP: „Republika Federalna Niemiec nie jest krajem imigracyjnym. Należy podjąć wszelkie humanitarnie dozwolone działania, by zapobiec napływowi obcokrajowców” . Takim działaniem miała być między innymi ustawa wspomagająca finansowo obcokrajowców przy powrocie do ojczyzny (Rückkehrförderungsgesetz). Jak się jednak okazało, niewielu chciało z niej skorzystać. Krótko potem RFN skonfrontowana została z kolejną falą imigracyjną: od początku 1988 roku napływali przesiedleńcy z byłych krajów komunistycznych. Między 1988 a 1993 rokiem do Niemiec przyjechało m.in. 1,4 miliona Rosjan i 550 tysięcy Polaków . W świetle prawa (ze względu na pochodzenie) byli Niemcami, ale de facto stanowili kolejny problem integracyjny: wielu z nich nie znało niemieckiego i tworzyło subkultury. Właściwie od 1955 do 1993 roku Niemcy nie miały wypracowanej spójnej polityki migracyjnej. Władza konfrontowana była wciąż z nową ludnością napływową i wciąż zaprzeczała – niezależnie od tego, czy krajem rządziła socjaldemokracja czy chadecja – jakoby Niemcy były krajem imigracyjnym.

Debatę o wielokulturowym charakterze społeczeństwa przyspieszyły tragiczne wydarzenia z początku lat dziewięćdziesiątych. W 1991 roku 32 osoby pochodzenia afrykańskiego zostały ranne po podpaleniu hotelu robotniczego we wschodnioniemieckim Hoyerswerda. Rok później w podpalonym tureckim domu w północnoniemieckim Mölln zginęła dwójka dzieci i ich babcia. W 1993 roku w podpalonym domu w Solingen śmierć poniosło pięć osób pochodzenia tureckiego. Do każdej ze zbrodni przyznają się neonaziści, ale w Hoyerswerda stało się jasne, że również część niemieckiego społeczeństwa nie radzi sobie z obcymi kulturami: niektórzy mieszkańcy miasteczka bili brawo na widok płonącego hotelu. Po takich wydarzeniach mnożyły się protesty ludności i akty solidarności z obcokrajowcami. Jednak dopiero w 1998 roku socjaldemokratyczny rząd Gerharda Schrödera przyznał, że „Niemcy są krajem imigracyjnym”.

Nie oznaczało to końca problemów z obcokrajowcami, lecz zmianę perspektywy patrzenia na nich we własnym kraju. Już w 1999 roku głośny stał się przypadek Fereshty Ludin. Niemka pochodzenia afgańskiego pozwała państwo niemieckie po tym, jak szkoła, w której nauczała, zakazała jej noszenia chusty. Trybunał Konstytucyjny uznał, że ze względu na ochronę wolności religijnej szkoła nie ma prawa zabraniać muzułmance noszenia chusty. Precedensowa sprawa Fereshty Ludin pociągnęła za sobą szereg kolejnych głośnych procesów. Pojawiły się pierwsze żądania francuskiego modelu państwa laickiego, w tym również likwidacji wszelkich symboli chrześcijańskich ze szkół i urzędów.

W 2000 roku kanclerz Gerhard Schröder wprowadził tzw. niemiecką „zieloną kartę” i zaprosił 20 tysięcy specjalistów z branży komputerowej do pracy w Niemczech. Ten gest otwarcia ostro skrytykowała opozycja. CDU twierdziła, że zamiast sprowadzać nowych pracowników do Niemiec, rząd powinien zadbać o wyszkolenie własnej kadry specjalistów. Rząd Schrödera jako pierwszy w historii Niemiec w 2005 roku wprowadził ustawę dotyczącą integracji obcokrajowców. Pierwszy raz uregulowane zostały nie tylko ich obowiązki, ale i prawa. Ustawa ta zmodyfikowana była jeszcze raz przez rząd Angeli Merkel w 2010 roku. Wcześniej jednak debatę o integracji znów przyśpieszyły tragiczne wydarzenia.

W 2005 roku w Berlinie zamordowana została Hatun Sürücü. Zginęła z rąk własnych braci, którzy nie godzili się na jej przemianę życiową. 23-letnia Turczynka kurdyjskiego pochodzenia postanowiła bowiem zerwać ze swoją rodziną, która zmusiła ją wcześniej do małżeństwa w Turcji. Wynajęła własne mieszkanie w Berlinie i zdjęła chustę. Jej zamordowanie wywołało w Niemczech nową debatę o wartościach i fundamentach tego społeczeństwa. Chadecja powoływała się na wartości kultury zachodniej, w tym wartości chrześcijańskie; socjaldemokraci i lewica odrzucili taką formułę, argumentując neutralnością państwa. Idąc tym tropem, lewicowy senat Berlina wprowadził obowiązkowe lekcje etyki w klasach licealnych. Miała ona być pomocą w zrozumieniu społecznych zasad dla wszystkich grup etnicznych. Przedmiot ten wprowadzony został jednak kosztem dotychczas nauczanej religii, która zniknęła z planów lekcji. W tym samym roku nauczyciele berlińskiej szkoły „Rütli” w otwartym liście poprosili lokalne władze o pomoc: bali się przyjść do pracy, bo w ich szkole panowała przemoc i handel narkotykami. Publiczna kapitulacja nauczycieli szkoły, w której prawie 98% uczniów to obcokrajowcy – głównie tureckiego i arabskiego pochodzenia – stała się kolejnym pretekstem do burzliwej debaty na temat integracji w Niemczech.

Długą historię dorastania do debaty migracyjnej w Niemczech można zakończyć właśnie na roku 2006. Rząd Angeli Merkel zwołał pierwszy tzw. szczyt integracyjny, w którym wzięli udział przedstawiciele różnych grup etnicznych zamieszkałych w Niemczech. W tym samym roku po raz pierwszy – również pod opieką rządu – zorganizowana została Konferencja islamska dla środowisk muzułmańskich.

Co dziś znaczy być Niemcem

Ten przekrój przez niemiecką politykę integracyjną pokazuje, że była ona zawsze – niezależnie od opcji politycznej – zachowawcza, tzn. każdy polityczny krok był reakcją na wydarzenia w społeczeństwie, a nie efektem politycznej wizji. Jeśli tak zdefiniować polityczny projekt multi-kulti, to rzeczywiście mniej więcej od 2006 roku niemieccy politycy są świadomi jego porażki (perspektywa chadecji) lub też palącej potrzeby jego modyfikacji (perspektywa socjaldemokracji i Zielonych). Ale tu zaczyna się nowy spór o definicję niemieckiego państwa wielokulturowego.

Jeśli przyjąć socjologiczny podział na społeczeństwa jednonarodowe lub względnie jednonarodowe (np. Polska z kilkoma podrzędnymi mniejszościami), społeczeństwa wielonarodowe (np. Szwajcaria) i społeczeństwa wieloetniczne (np. USA) – Niemcy nie mieszczą się w tych definicjach . Obywatele każdego z tych społeczeństw utożsamiają się bowiem z historią i etosem państwa, w którym mieszkają. W Niemczech jednak etos ten dopiero się tworzy. Zarówno obcokrajowcom, jak i osobom o pochodzeniu imigracyjnym (na przykład urodzonym w Niemczech Turkom) trudniej jest utożsamiać się z kontrowersyjną najnowszą historią i etosem Niemiec. Dlatego socjaldemokraci i Zieloni odrzucają taką koncepcję i proponują definicję społeczeństwa dzielącego obywateli według kategorii bogaty–biedny lub wykształcony–niewykształcony, a nie ze względu na przynależność etniczną . Ich zdaniem problemy związane z obcokrajowcami – szczególnie tworzenie się subkultur, wysoki stopień bezrobocia i przestępczości – są wynikiem negatywnej polityki wobec tychże. Imigranci czy ich wychowane i wykształcone, a często już urodzone w Niemczech dzieci mają gorszą szansę w systemie szkolnictwa. W ramach udanej integracji nie wystarczy bowiem żądać od obcokrajowców, by nauczyli się języka niemieckiego i zaakceptowali konstytucję, należy też dostrzec ich potencjał kulturowy, który przynoszą ze sobą. Socjolodzy wskazują na fakt, że przybycie do obcego kraju zawsze łączy się wpierw z zamknięciem we własnym obszarze kulturowym i ze zwiększonym podkreślaniem własnej odrębności. Ale perspektywa udanej przyszłości bez konieczności wyrzeczenia się własnych korzeni daje szansę udanej integracji .

Jednak niemiecki rząd dopiero w 2004 roku oficjalnie przyznał, że osoby z pochodzeniem imigracyjnym powinny uczyć się języka ojczystego a państwo powinno taką naukę wspierać . Niesie to za sobą szereg kolejnych problemów, bo w powszechnej świadomości wciąż jeszcze pokutuje patrzenie na obcokrajowców jak na homogeniczną grupę określaną jako migranci (die Migranten). Niemiecka polityka integracyjna została zasadniczo zredukowana do kwestii muzułmańskich . Jednak nawet w tym przypadku jakiekolwiek ujednolicenie jest problematyczne. W Niemczech żyją muzułmanie z Turcji, z krajów byłej Jugosławii, a także osoby arabskiego pochodzenia z 22 krajów. Haroun Sweis, szef redakcji arabskiej w wielojęzycznym publicznym radiu Funkhaus Europa w Berlinie przyznaje, że jeśli chodzi o kwestie integracji to: – Podczas gdy Turcy już chodzą, my, Arabowie, jeszcze raczkujemy.

Po ponad dwudziestu latach dziennikarskiej pracy w tym środowisku pochodzący z Palestyny Sweis szczególnie podkreśla fakt, że Arabowie w Niemczech nie stanowią jednolitej grupy, jak ma to miejsce w przypadku Turków: – Pochodzimy z 22 krajów, co automatycznie oznacza 22 ambasadorów i tyle samo konfliktów politycznych. Oprócz tego często zapomina się, że Arabowie to nie automatycznie muzułmanie. To również chrześcijanie z Egiptu, Jordanii czy Palestyny.

Między innymi ze względów ogromnej różnorodności zarówno kulturowej, jak i religijnej mieszkańców Niemiec szef partii Zielonych Cem Özdemir jest zdania, że konstrukcja wielokulturowego niemieckiego społeczeństwa może się opierać jedynie na niemieckiej konstytucji. Jego zdaniem przywoływanie przez chadecję „wartości chrześcijańskich i niemieckiej kultury wiodącej” zawsze oznacza dla obcokrajowców asymilację. Być Niemcem oznacza dziś – według Özdemira – respektowanie niemieckiej konstytucji i praw człowieka oraz posługiwanie się językiem niemieckim . Jednocześnie partia Zielonych bardzo wyraźnie podkreśla, że obcokrajowcom i osobom o pochodzeniu imigracyjnym powinno się poświęcać w mediach niemieckich więcej czasu i miejsca, również w ich językach ojczystych.

W poszukiwaniu etosu narodowego

Takie postulaty są jednak niewystarczające dla redefinicji niemieckiego społeczeństwa wielokulturowego ¬– zarówno pod względem ideowym, jak i praktycznym.

Praktyka wykazała, że płynne władanie językiem niemieckim i akceptacja obowiązującego w Niemczech prawa nie są automatycznie kluczem do utożsamienia się z narodem niemieckim. Również program promocji języków ojczystych przez polityków okazał się farsą. Przykładem może być Polonia, która od dwudziestu lat bezskutecznie domaga się politycznego wsparcia dla nauczania języka polskiego jako języka ojczystego. Innym przykładem obnażającycm słabość i fasadowy charakter politycznych postulatów jest likwidacja Radia MultiKulti w 2008 roku. Pierwsza tego typu i przez długi czas jedyna stacja radiowa w niemieckich mediach publicznych umożliwiała komunikację z żyjącymi w Berlinie obcokrajowcami i wśród nich. Powstała w 1994 roku i nadawała całodobowy program na żywo w 22 językach. Nigdy jednak nie była przedmiotem zainteresowania polityków i nigdy nie doszło do rozbudowy tego projektu na większym obszarze w Niemczech. Po latach jej ówczesna redaktor naczelna Ilona Marenbach przyznaje, że nie doświadczyła wsparcia ze strony polityków, nawet tych, którzy oficjalnie potrzebę takiego radia widzieli: – Wręcz przeciwnie, czasem miałam wrażenie, że niektórzy politycy bali się tego projektu. Nie rozumieli go i przezornie go odrzucali.
Koncepcję partii Zielonych należy uzupełnić również ideowo. Kto bowiem powołuje się na niemiecką konstytucję, musi też zaakceptować jej pochodzenie . Zwraca na to uwagę Angela Merkel w swojej wizji państwa wielokulturowego, mówiąc o „wartościach wynikających z konstytucji”. Niemiecka ustawa zasadnicza napisana w 1949 roku odnosi się do doświadczeń dyktatury nazistowskiej, opiera się na doświadczeniach rewolucji przemysłowej XIX wieku, Rewolucji Francuskiej i Oświecenia, a także na sięgających starożytności korzeniach chrześcijańskich . Tylko akceptacja i utożsamienie się z takim podłożem konstytucji prowadzi według Merkel do stworzenia spójnego wielokulturowego społeczeństwa.

Chadecja powołuje się też na tezy Ernsta-Wolfganga Böckenförde, długoletniego sędziego Niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, który twierdzi, że państwo nie może czerpać swoich norm z tego, co samo produkuje, ale potrzebuje źródeł ponadpaństwowych, religijnych i światopoglądowych. Etos wielokulturowego społeczeństwa jest więc budowany na silnym fundamencie prawnym oraz na wartościach z niego wynikających lub też w nim zawartych. Wiąże się to ściśle z pamięcią narodową. Na przykładzie USA można zauważyć, że silne utrwalanie zbiorowej pamięci (np. przez kinematografię) pomaga w tworzeniu etosu narodowego i scalaniu wielokulturowego społeczeństwa. W Niemczech etos ten wciąż jeszcze się tworzy. Z przyczyn historycznych budowanie pozytywnego etosu niemieckiego społeczeństwa jest utrudnione i obejmuje dopiero okres powojenny (np. niemiecka kinematografia zna już kilka filmów fabularnych o niemieckich bohaterach piłki nożnej, a także o społecznościach muzułmańskich w Niemczech). Tworzenie wspólnego etosu jest tak skomplikowane przez jeszcze jeden, niezwykle istotny czynnik: podczas gdy niemieccy imigranci i osoby o pochodzeniu imigracyjnym dbają o własną kulturę i religię, ludność rodzima przechodzi kryzys swojej tożsamości . Dotyczy to również niemieckich chrześcijan.

Można stwierdzić, że polityka multi-kulti w wydaniu niemieckim upadła. Jednak nie z winy obcokrajowców, a z braku politycznej wizji ich integracji. Koniec multi-kulti nie oznacza końca wielokulturowego społeczeństwa w Niemczech – wręcz przeciwnie. Obecność różnych kultur i grup etnicznych, których przedstawiciele żyją w Niemczech od kilkudziesięciu lat lub rodzą się w trzecim pokoleniu i nazywają Niemcy swoim krajem, wymaga dobrej dalekowzrocznej polityki. Niemcy zaakceptowali ostatecznie obecność obcych u siebie i są u początku nowej debaty - debaty na temat własnej tożsamości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Niemcy: klęska multi-kulti?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.