Ocieplenie?

Trudno ocenić, czy obecne zbliżenie polsko-rosyjskie to początek trwałej, „męskiej” przyjaźni między obydwoma krajami. (fot. mattcashmore/flickr.com)
Marcin Żyła / „Znak” kwiecień 2010

Nie odwracajmy się tyłem do Wschodu. Jeśli lubimy się szczycić tym, że na mapie Europy Polska znajduje się dokładnie w środku, nie zapominajmy o jednym: jedną czwartą tej mapy wciąż zajmuje Rosja.

Przede wszystkim: rozmawiać. Właściwości dyskursu powinny się objawiać w trakcie dialogu – od tego stwierdzenia Stefan Meller rozpoczął swoją odpowiedź na pytanie o receptę na politykę Polski względem Rosji w jednej ze swoich ostatnich, opublikowanej już po śmierci, publikacji. Doświadczony dyplomata, były minister spraw zagranicznych oraz ambasador RP w Moskwie nie miał wątpliwości, że skuteczna polityka zagraniczna musi opierać się na regularnym i bezpośrednim kontakcie ze stroną rosyjską.

Zdawałoby się: truizm. Cóż z tego, jeżeli od czasu „pomarańczowej rewolucji” na Ukrainie i wyraźnego pogorszenia stosunków Warszawy z Moskwą musiało upłynąć kilka lat, aby politycy obu państw zaczęli ponownie składać sobie wizyty, a dyplomaci zastąpili dziennikarzy i publicystów w kształtowaniu dialogu. Na tym wymownym, niezwykłym w politycznych relacjach dwóch sąsiadujących ze sobą krajów, „zamrożeniu” stosunków Polska na pewno straciła. Długo jeszcze pozostanie nienadrobione te kilka lat, w czasie których nie tylko największe państwa Europy (Niemcy, Francja), ale i – mający wszelkie powody, aby podchodzić do Moskwy z rezerwą – sąsiedzi Polski (Czechy, Słowacja) rozwinęli swoje relacje z Rosją.

Szczyt kryzysu w stosunkach polsko-rosyjskich – i początek dyplomatycznej zimnej wojny – przypadł na lata 2004 i 2005. Po polskim zaangażowaniu w przemiany na Ukrainie oraz poparciu gruzińskiej „rewolucji róż” stało się jasne, że sformułowana przez Bronisława Geremka zasada popierania przez Polskę wszelkich ruchów demokratycznych w krajach byłego Związku Radzieckiego stanęła na drodze rosyjskim dążeniom do restauracji swoich wpływów na tym obszarze. Pierwszymi objawami kryzysu stało się zignorowanie przez Moskwę rocznicy wybuchu powstania warszawskiego (sierpień 2004) oraz świętowanie w Rosji Dnia Jedności Narodowej w rocznicę wypędzenia polskiego garnizonu z Kremla w XVII wieku (po raz pierwszy w listopadzie 2004). Choć, wbrew obawom, nowe święto nie stało się okazją do oficjalnych antypolskich wystąpień, decyzję tę odebrano nad Wisłą jako rodzaj prowokacji.

W roku 2005 było coraz gorzej: rosyjska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie zbrodni w Katyniu, uznając ją za przestępstwo pospolite, które uległo przedawnieniu (marzec); podczas obchodów 60. rocznicy zwycięstwa nad nazizmem prezydent Putin ani słowem nie zająknął się o polskim wkładzie i ustawił prezydenta Kwaśniewskiego na trybunie honorowej na Placu Czerwonym w drugim szeregu gości (maj); na uroczystości 750-lecia Kaliningradu zaproszono przywódców Francji i Niemiec, ale nie Polski (lipiec); wreszcie, w listopadzie, Rosja wprowadziła embargo na import polskiego mięsa i produktów roślinnych, wywołując tym samym kryzys, w którego rozwiązanie zaangażowała się w końcu Bruksela, zmuszona do tego blokowaniem przez Warszawę nowego porozumienia Unii Europejskiej z Rosją. Podczas gdy Kreml protestował przeciwko planom rozmieszczenia w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej, Polaków oburzyła decyzja o ułożeniu na dnie Bałtyku gazociągu Nord-Stream, za sprawą której nad Wisłą odżyły obawy przed niemiecko-rosyjskim porozumieniem oraz kolejną „zdradą Zachodu”. W stosunkach z Kremlem dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości były w istocie „sąsiedztwem bez sąsiedztwa” – na brak kontaktów politycznych nałożyły się dodatkowo: rosyjska (antypolska) propaganda oraz polskie (antyrosyjskie) uprzedzenia. To właśnie niedobre słowa poczyniły w stosunkach z Rosją i Rosjanami najwięcej złego, utwierdzając negatywne stereotypy, wznosząc mur niechęci…

Zmiana rządu w Warszawie w roku 2007 przyniosła odnowienie regularnych kontaktów dyplomatycznych, ale i skomplikowanie wewnętrznej sytuacji w Polsce. Wyraźnie zdystansowany wobec Rosji Lech Kaczyński pozostawał w cichej opozycji wobec działań rządu Donalda Tuska i choć podczas rosyjsko-gruzińskiej wojny w 2008 roku i prezydent, i rząd stanęli murem po stronie Gruzji, to ostre wystąpienie Kaczyńskiego podczas pamiętnego wiecu w Tbilisi 12 sierpnia, a także zamieszanie wokół tajemniczego listopadowego incydentu związanego z ostrzelaniem konwoju, którym podróżowali prezydenci Polski i Gruzji, wywołały u niektórych komentatorów wrażenie swoistej politycznej nadpobudliwości polskiego przywódcy.

 

Różnice w podejściu do Rosji między dwoma najważniejszymi ośrodkami władzy w Polsce (przejawiające się jak dotąd – na szczęście – głównie w wystąpieniach Kaczyńskiego i Tuska, nie zaś w samych decyzjach politycznych) wytworzyły wygodną dla Kremla sytuację umożliwiającą mu podkreślanie wewnętrznych słabości Polski. Z drugiej strony, stając się w polskiej polityce wschodniej głównym krytykiem Rosji, prezydent zdjął z rządu ów „niewygodny” obowiązek, czym ułatwił premierowi prowadzenie bardziej kompromisowej polityki. Także po rosyjskiej stronie doszło do wyraźnego podziału obowiązków:  zajęty promowaniem swojej wizji świata wielobiegunowego oraz stosunkami z mocarstwami prezydent Dmitrij Miedwiediew scedował „sprawę polską” na swojego premiera. Być może to właśnie do uśmiechniętej twarzy Władimira Putina ściskającego dłoń politykom w Warszawie Polakom przyzwyczaić się będzie najtrudniej: wszak dotąd kojarzyła się im wyłącznie negatywnie…

„Nowe otwarcie” w stosunkach z Rosją za rządów Donalda Tuska stało się faktem. Polski premier spotykał się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem trzykrotnie: w Moskwie, Davos i na polskim Wybrzeżu. Właśnie tam, przemawiając podczas wrześniowych obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej, premier Putin potępił układ Ribbentrop-Mołotow, równocześnie jednak sprzeciwił się zrównywaniu niemieckiej i radzieckiej agresji na Polskę. W ostatnich dniach sierpnia ubiegłego roku rosyjska telewizja wyemitowała film, w którym Warszawę oskarżano o sojusz z Hitlerem – analitycy podkreślali przy tej okazji, że zbliżenie z Rosją to konstrukcja wciąż jeszcze nietrwała, nie zawsze przychylnie postrzegana na Kremlu.

Być może najważniejszym efektem polityki zbliżenia było ponowne podjęcie próby porozumienia się w sprawach dotyczących polsko-rosyjskiej historii. W 2007 roku w nowym składzie ponownie powołano Grupę do Spraw Trudnych, w ramach której polscy i rosyjscy uczeni badają te wątki z naszej wspólnej, XX-wiecznej historii, które po obu stronach budzą najwięcej kontrowersji. Zaproszenie Donalda Tuska przez Putina na uroczystości rocznicowe w Katyniu oraz udział w nich samego premiera Rosji to w istocie zwycięstwo tej nowej „polityki historycznej”. Jeżeli wspólne publikacje historyków przełożą się w ciągu kilku lat na treść szkolnych podręczników, to przewodniczących Grupy, profesorów Adama D. Rotfelda i Anatolija W. Torkunowa, będzie można porównać do wielkich architektów pojednania między zwaśnionymi narodami bądź grupami etnicznymi: arcybiskupa Desmonda Tutu z RPA czy Johna Hume’a i Davida Trimble’a z Irlandii Północnej.

Trudno ocenić, czy obecne zbliżenie polsko-rosyjskie to początek trwałej, „męskiej” przyjaźni między obydwoma krajami. Choć wiele na to wskazuje, historia ostatnich kilkunastu lat stosunków z Rosją każe zachować ostrożność w prognozach. Niezależnie jednak od ocieplenia klimatu na korytarzach ministerstw spraw zagranicznych na naszych oczach dzieje się coś o wiele ważniejszego; coś, czego niestety nie doczekał Jerzy Giedroyc – w dialogu powoli zaczynają uczestniczyć instytucje pozarządowe, a wśród nich te dwie największe: polski Kościół katolicki i Rosyjska Cerkiew Prawosławna.

W sierpniu ubiegłego roku przewodniczący konferencji biskupów Polski i Niemiec ogłosili deklarację o konieczności przymierza narodów polskiego i niemieckiego. Równocześnie hierarchowie polskiego Kościoła wyrazili życzenie podpisania podobnego dokumentu z biskupami Cerkwi rosyjskiej. Miesiąc później przybyła do Polski delegacja mnichów z położonego niedaleko Smoleńska klasztoru św. Niła. Wielce symboliczny był przebieg wizyty: nocleg na Jasnej Górze, podarowanie rosyjskim gościom kopii ikony Matki Boskiej Częstochowskiej, która ma zostać umieszczona w cerkwi poświęconej męczennikom okresu stalinowskiego. Delegacja miała nieformalny charakter, w jej skład nie wchodzili hierarchowie, jednak polski Kościół potraktował ją  priorytetowo. Opiekę nad delegacją sprawowali arcybiskup Henryk Muszyński oraz sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski biskup Stanisław Budzik, a specjalne posłanie do gości wystosowali wyżsi przełożeni zakonni. Na wizyty oficjalne przyszedł zresztą właściwy czas: pod koniec lutego w Warszawie doszło do spotkania przedstawicieli Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego i Kościoła katolickiego w Polsce.

Udział w zbliżeniu między naszymi krajami polskiego Kościoła i rosyjskiej Cerkwi od razu wywołał skojarzenia z początkami dialogu polsko-niemieckiego oraz listem biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku, budząc nadzieję na podobny przebieg dialogu. Analogie same przychodzą na myśl, choć powinny być stosowane z rozwagą: jeżeli dojdzie do polsko-rosyjskiego pojednania, będzie ono zapewne zadaniem rozpisanym może nawet na kilkadziesiąt lat…

 

Zaangażowanie Kościołów poszerza kontekst porozumienia: z racji oddziaływania obu instytucji sięga także do katolików i prawosławnych na terenach Białorusi i Ukrainy, potencjalnie więc jest polem do porozumienia obejmującego nie tylko sprawy bieżące, ale również kwestię dziedzictwa historycznego. O tym, że udział obu Kościołów w dialogu może przyczynić się do pojednania nie tylko Polaków i Rosjan, ale i innych narodów Europy Wschodniej, mówił niedawno metropolita Hilarion odpowiadający w rosyjskiej Cerkwi za stosunki zewnętrzne. Warto zwrócić uwagę na tego młodego, choć doświadczonego hierarchę, uważanego za „prawą rękę” patriarchy Cyryla. „Sprawa polska” znalazła się w rękach osoby otwartej na dialog i porozumienie, obytej w świecie kościelnej dyplomacji. Przy okazji nie sposób też nie docenić znakomitej postawy hierarchów polskiego Kościoła, którzy, działając w sporej dyskrecji, podkreślają wagę kontaktów z partnerami z Rosji. Prymas Henryk Muszyński, stwierdził wręcz, że pojednanie polsko-rosyjskie jest „posłannictwem Kościołów”:

Wolałbym, żeby [gesty] wychodziły wcześniej ze strony Kościoła [niż ze strony polityków], gdyż takie jest nasze szczególne, chrześcijańskie posłannictwo. (…) Przez dziesięciolecia ukształtowały się niemal nietykalne, odmienne wyobrażenia z jednej i drugiej strony. Po tylu latach ich przezwyciężenie będzie bardzo trudne, trudniejsze niż w relacjach z Niemcami, bo dłużej stoimy obok siebie i dłużej trwała komunistyczna dyktatura w Polsce.

Dla wielu Polaków zło wyrządzone przez komunizm jest porównywalne z tym, którego doświadczyli od hitlerowców. Niemniej większość polityków  rosyjskich (w zgodzie, dodajmy, z większością społeczeństwa) odmawia prawa do takich analogii. Rosyjskiej Cerkwi bliżej jest jednak do polskiego stanowiska: w czasach stalinizmu sama walczyła o przetrwanie, cierpiąc nieludzkie  prześladowania (reżim zamordował wtedy ponad 100 tysięcy duchownych). Podjęta w Cerkwi „praca nad pamięcią” zaczyna powoli przynosić efekty wykraczające poza mury świątyń i klasztorów. Pomimo problemów – zwłaszcza wyraźnego kryzysu moralnego młodego pokolenia Rosjan (będącego efektem nie tylko laicyzacji społeczeństwa, ale i mentalnego dziedzictwa Związku Radzieckiego) – mieszkańcy Rosji coraz wyraźniej dostrzegają ową „siłę ducha”, która niejednokrotnie w ich tragicznej historii umożliwiała przetrwanie. W ubiegłym roku popularny reżyser Paweł Łungin, pokazując w filmie Car historię konfliktu Iwana Groźnego z metropolitą Filipem, wyraźnie opowiedział się po stronie prześladowanej Cerkwi i przeciwko kultowi jednostki i zasugerował, że to właśnie władza religijna jest sumieniem władzy politycznej. Powoli – bardzo powoli, ale jednak! – zmienia się świadomość nie tylko prawosławnego duchowieństwa.

Szansa na pojednanie?

Wątpliwości nie ma co do jednego: to, czy krótkotrwałe zbliżenie polityczne uda się przekuć w stały, wyzbyty wrogości i uprzedzeń dialog rządów obu krajów, zależy w większym stopniu od Moskwy niż od Warszawy. Wystarczy, że zmienią się interesy rosyjskiej dyplomacji, a z marzeń o dobrych stosunkach między naszymi krajami nie pozostanie nic. Czy Warszawa powinna więc zgodzić się na pojednanie na warunkach Kremla? Byłoby chyba rozsądniej obecną sytuację interpretować nieco inaczej, uznając po prostu, że w świecie stosunków międzynarodowych wiele jest sił, na które Polska nie ma (i być może nigdy nie będzie mieć) wpływu. I pogodzić się z tym, wykorzystując wszelkie dostępne możliwości kształtowania polityki zagranicznej: pocieszające jest to, że tych znacznie nam przybyło przez ostatnie kilkanaście lat (komentatorzy wskazują w tym kontekście na fakt, że do ocieplenia stosunków polsko-rosyjskich dochodzi na  rok przed objęciem przez Polskę rotacyjnej prezydencji w Unii Europejskiej). Niektórzy łączą sprawę pojednania polsko-rosyjskiego z kwestiami szerszymi: polityką bezpieczeństwa oraz stosunkami Rosji z NATO. Takie podejście to jednak w Polsce wciąż rzadkość: na relacje z Moskwą zwykle patrzy się tutaj wąsko, za podstawę większości interpretacji uznając spory historyczne.

Tymczasem to nie Katyń jest dziś największą przeszkodą w osiągnięciu  poprawnych relacji polsko-rosyjskich. Kiedy patrzy się z szerszej perspektywy czasowej, problemami pozostają: brak codziennych kontaktów, wymian  młodzieżowych i niedostatek wiedzy o sobie po obu stronach. Wielkim kapitałem – częściowo już wykorzystywanym przez instytucje międzynarodowe, których Polska jest członkiem – jest duża liczba Polaków mających rozeznanie w sprawach Wschodu. Z drugiej strony, jakże mało wiemy o rosyjskiej rzeczywistości! Sprawie, niestety, nie zawsze służą media – reportaże i programy publicystyczne przedstawiające świat za Bugiem znikają, niestety, z anteny. Choć lubimy wskazywać na fakt, że nasze doświadczenie historyczne i usytuowanie w Europie predestynują nas do roli pośrednika między Wschodem a Zachodem, to w ahistorycznej i apatycznej Europie Zachodniej, do której dołączyliśmy z własnej woli, mamy Rosjanom mniej do zaproponowania niż inne kraje: Niemcy, Francja czy Włochy. Dlaczego? Z perspektywy Rosji, tego państwa-kontynentu, naszego kraju prawie nie widać: na zachód od niego leży po prostu Europa.

W swoim spojrzeniu na Rosję przypominamy czasem tych nowojorczyków, dla których przedmieścia Bronksu czy Queens to prawdziwe krańce świata. Młode pokolenie Polaków spogląda dziś przede wszystkim na Zachód, tam najczęściej podróżuje, buduje przyjaźnie i chłonie kulturę. Nie odwracajmy się tyłem do Wschodu. Jeśli lubimy się szczycić tym, że na mapie Europy Polska znajduje się dokładnie w środku, nie zapominajmy o jednym: jedną czwartą tej mapy wciąż zajmuje Rosja.

Ta zaś wyraźnie zastanawia się nad wyborem właściwej dla siebie drogi. Także ostatnie tygodnie przyniosły sprzeczne sygnały: zatwierdzoną na początku tego roku nową doktrynę wojenną Rosji, w której z nazwy wskazano NATO jako potencjalne źródło zagrożenia, oraz raport wpływowego Instytutu Współczesnego Rozwoju, z którego jednoznacznie wynika, że droga do modernizacji kraju może wieść wyłącznie przez demokratyzację oraz zbliżenie z Zachodem.

To będzie niewątpliwie trudne, niejednoznaczne zbliżenie – Katyń w 2010 roku nie jest Krzyżową z roku 1990. Dłoń trzeba tam podać Władimirowi Putinowi, człowiekowi, który przy pomocy służb specjalnych i resortów siłowych stworzył przez ostatnie dziesięć lat w Rosji monopartyjny i autorytarny system; który pozbawił wolności media i poważnie ograniczył swobodę działania, likwidując w fazie niemowlęcej zaczątki społeczeństwa obywatelskiego; wreszcie – człowiekowi, który bezpośrednio odpowiada za drugą wojnę czeczeńską. Polski  głos w obronie wolności w Rosji nie powinien zamilknąć. Podejmując dialog z władzami na Kremlu, rząd Tuska sporo ryzykuje: jeżeli jednak polskim politykom uda się zachować niezależność swoich sądów dotyczących rzeczywistej sytuacji w Rosji, na zbliżeniu z Moskwą Warszawa może wygrać podwójnie. Pragmatyzm polityków z obu stron, działalność Grupy do Spraw Trudnych, a także animowane przez Kościół i Cerkiew zbliżenie katolików i prawosławnych z obu krajów sprawiają, że po raz pierwszy od wielu lat (a kto wie, czy nie po raz pierwszy w ogóle) stoimy wobec szansy, by do rozwiązanych w sposób systemowy  wieloletnich sporów międzynarodowych – których symbolem stało się pojednanie francusko-niemieckie, początki integracji europejskiej z lat 50. czy porozumienie z Wielkiego Piątku kończące w 1998 roku konflikt w Irlandii Północnej – dołączył spór polsko-rosyjski. Byłoby to nie tylko wielkie zwycięstwo wszystkich stron zaangażowanych w ten dialog, ale i największy z możliwych do wyobrażenia wkład Polski w budowę prawdziwie zjednoczonej Europy. Przed nami wszystkimi do odrobienia trudne zadanie domowe.

Marcin Żyła jest redaktorem miesięcznika „Znak”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ocieplenie?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.