Ojcostwo na podobieństwo

Fot. Bogdan Szyszko

Z Jerzym Zelnikiem, aktorem, rozmawia Elżbieta Ruman.

Obserwując rzeczywistość: rosnącą liczbę rozwodów już w pierwszym roku małżeństwa, a z drugiej strony powiększającą się grupę "singli", a więc osób, które z różnych powodów nie chcą zakładać rodziny, można powiedzieć jedno: mamy pokolenie słabych mężczyzn. Chłopców wychowanych bez wzoru ojca. Czy brak ojca w domu można jakoś dziecku zrekompensować?

Przykład jest zauważalny przez obecność - i nie da się inaczej wychować syna. W dodatku będąc w życiu swojego dziecka, trzeba się liczyć z każdym słowem i postawą - ojciec jest pilnie obserwowany i naśladowany już przez maleństwo. Im starszy jest syn, tym bardziej potrzebuje obecności ojca. Mężczyzna, który nie wyrzeka się części ambicji zawodowych na rzecz powołanego życia, nie jest ojcem, nie jest mężczyzną odpowiedzialnym.

Pański ojciec - czy był dla Pana wzorem?

Ojciec był bardzo dbający o zasady. Wychowany w okresie międzywojennym, kiedy te dobre wzory były przekazywane. On sam przekazywał je swojej rodzinie, którą założył w 1945 roku - i tego roku też powołał mnie do życia. Był mądry i czuły, miał również pewną dozę dystansu i powściągliwości. Był dla mnie wzorem i jednocześnie chodzącą encyklopedią. Jego pozycja zawodowa i imponujące osiągnięcia w Polskim Radiu były dla mnie powodem dumy i podziwu.

Czy pamięta Pan jakąś historię, obraz, wspomnienie z młodości z udziałem ojca?

Wiele wydarzeń, ale pamiętam jedną sytuację szczególnie, chyba ze względu na duże emocje jej towarzyszące: ojciec dostał szału, żeby mnie zatrzymać, kiedy chciałem pójść na spotkanie z nieodpowiednią kobietą. Przejściowo z nią romansowałem. On widział, że kieruję się tylko namiętnościami, a nie rozumem. Tylko zmysłowość. Byłem na pierwszym roku studiów, byłem kochliwy, zaniedbywałem naukę na rzecz zabawy. Ojciec zareagował bardzo gwałtownie - to wyjątkowe w jego biografii. Chciał mnie ocalić przed złą decyzją życiową, która mogłaby mieć poważne konsekwencje.

Czy to "nie" ojca zadziałało?

Chyba tak, z trudem przypominam sobie dalszy ciąg tej historii. Pamiętam dobrze wybuch ojca, był zupełnie wyjątkowy, a jak pokazała przyszłość - niezwykle ważny.

A relacje z ojcem? Wciągał Pana w swój świat?

Dopóki nie zostałem młodym aktorem, ojciec nie wciągał mnie w swoją pracę. Jako dziecko byłem parę razy na Zgaduj Zgaduli, którą reżyserował w Sali Kongresowej, i pękałem ze śmiechu oczywiście. Za studenckich czasów ojciec lubił ze mną spacerować - pamiętam te nieustające spacery wzdłuż Alei Ujazdowskich. Był wtedy moim powiernikiem - większość swoich problemów powierzałem ojcu, a nie matce.

Czy decyzję o zostaniu ojcem podjął Pan świadomie?

To były niezwykle dramatyczne chwile. Moja żona miała trudną, patologiczną ciążę, potem leczyła się dwanaście lat. Była pierwszą w Polsce kobietą, której po takich przejściach udało się urodzić dziecko - to było ogromne zwycięstwo. Pół roku leżała w szpitalu, zaszyta, ciąża obarczona była ogromnym ryzykiem, ale i wcześniejsze lata leczenia również przynosiły jej wiele cierpienia.

21 października 1981 roku, miałem wtedy trzydzieści sześć lat, usłyszałem przez telefon, że zostałem ojcem - nogi się pode mną ugięły. Poród zaczął się silnym krwotokiem - cesarskie cięcie uratowało żonę i syna.

Urodził się! Co za szczęście! Niestety więcej dzieci nie mogliśmy mieć. Gdybym mógł coś w życiu zmienić - chciałbym mieć przynajmniej troje. Pan Bóg wynagradza mi to we wnukach - mam dwoje, na razie (śmiech).

Czy to długie oczekiwanie na syna miało wpływ na Pańskie z nim relacje?

Niestety tak, miałem nadmiar wyrozumiałości w stosunku do Mateusza, wtedy kiedy trzeba było "przykręcić śrubę". Pierwsze lata jego życia to czas stanu wojennego w Polsce. Bojkot kłamliwej telewizji przez artystów dla mnie był błogosławieństwem. Miałem czas, aby być blisko rodziny. Ale czas edukacji syna, jego dojrzewania to również czas moich błędów - za mało wymagałem od Mateusza, szybko ulegałem jego zachciankom, będąc bardzo zajęty zawodowo, zbyt rzadko bywając w domu, byłem dla syna za bardzo wyrozumiały. Nie chciałem łamać jego rodzącej się osobowości. Nie dopilnowałem go również w czasie edukacji licealnej - był w bardzo dobrej szkole, ale się nie uczył. Musiał przejść do prywatnego liceum. Był bardzo zdolny, miał wiele zainteresowań, ale gdy tylko zaczynał rozwijać jakąś dobrze rokującą pasję - szybko ją porzucał, żeby zacząć coś innego.

Kiedy dziś, po dwudziestu kilku latach, przypominam sobie swoją pobłażliwość - to nie wiem, co mną powodowało, chyba jakaś niechęć do stosowania przemocy, ograniczania wolności swojemu dziecku? Wcześniej dwa razy w życiu użyłem siły fizycznej - dałem klapsa synowi. To był czas jego wykroczeń, który domagał się mojej gwałtowniejszej reakcji.

Mężczyzna przenosi na swojego syna model relacji, jaką miał ze swoim ojcem…

Żona zarzucała mi, że to ona jest mężczyzną w naszym związku. Rzeczywiście, ja byłem raczej jak moja matka. Jestem uczuciowy, pogodny, lubię się śmiać, również z własnych wad i śmiesznostek. Choć syn czasem mówił mi, że się mnie boi - kiedy z rzadka wybuchałem, byłem jak wulkan kipiący emocjami, złością, rozczarowaniem w stosunku do niego. On bał się tych moich wybuchów. Jednak, podsumowując, byłem raczej łagodnym ojcem. Żona kiedyś podsłuchała rozmowę telefoniczną naszego syna. Mówił komuś, że "z mamą ma jeszcze kłopoty, ale ojca owinął sobie wokół palca…".

A tarcia między wami?

Przyszedł taki moment w naszym życiu, kiedy Mateusz zbliżał się do matury. Pewnego dnia powiedział mi: "Wiesz tato, ja właściwie nie mam żadnych zainteresowań". I to mnie przeraziło - po tym wszystkim, co mu dawaliśmy, po lekcjach języków, muzyki i wielu innych, on nie widział swojej przyszłości, nie wiedział, gdzie ma iść.
Rzuciłem wtedy: "Może zostałbyś aktorem?". Grał już, jako dziecko, w kilku produkcjach. "Przygotuj coś, ja cię przepytam i zobaczymy, czy masz jakieś predyspozycje aktorskie". To jest naturalne, że ojciec próbuje wciągnąć syna we własne życie zawodowe - jednak okazało się, że mój syn nie odziedziczył tego po mnie. On nie wyobrażał sobie, że mógłby stanąć oko w oko z publicznością. To miał po matce - ona też zdawała do szkoły teatralnej, ale okazało się, że nie potrafi opanować tremy.

Mateusz zdawał na Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, na filozofię, dostał się, ale po pół roku zrezygnował: logika była dla niego nie do pokonania. Tolerancyjny tatuś znowu zaakceptował wybór syna - a widzę teraz z perspektywy lat, że powinienem powalczyć z nim o te studia. Zrobił licencjat w innej szkole, dzięki żonie, która twardo postawiła na swoim.

Czyli ojcostwo wymaga dorastania?

Zdecydowanie. Chyba niewielu jest gotowych do tej życiowej roli w chwili, kiedy pojawia się dziecko. Moje ojcostwo długo dojrzewało. Wraz z dojrzewaniem syna. Natomiast jedno mogę powiedzieć z całym przekonaniem - mój syn Mateusz jest dziś wspaniałym tatą i mężem. Imponuje mi w tych dwóch rolach.

Gdzieś się tego nauczył, tej miłości?

Być może - chociaż chodził swoimi ścieżkami - jednak odziedziczył po mamie i po mnie ten rodzaj odpowiedzialnej miłości. I dziś z radością patrzę, z jaką czułością odnosi się do swojej żony i jak opiekuńczym jest ojcem.

Jest Pan człowiekiem głęboko wierzącym…

Czy głęboko, to dyskusyjne. Moja głębia czasami wydaje mi się zbyt płytka.

Czy to ojciec nauczył Pana wiary?

U mnie wiara jest czymś późniejszym niż dzieciństwo - zostałem ochrzczony w wieku dwudziestu czterech lat. Moi rodzice nie byli związani z Kościołem. Wtedy mówiło się "bezwyznaniowcy". Kiedy religią stała się idea socjalistyczna - rodzice w nią wierzyli. Wydawała im się pełna powabu ideą sprawiedliwości społecznej rodem jeszcze z rewolucji francuskiej z hasłem: "Wolność, Równość, Braterstwo".

W 1981 roku dojrzeli do oddania legitymacji partyjnych i przyjęli chrzest. Ojciec miał wtedy sześćdziesiąt lat. Mama zaczęła uczestniczyć w życiu Kościoła, w sakramentach, ojciec chodził do kościoła, przyjmował Komunię świętą, spowiadał się, ale mam wrażenie, że nie dostąpił łaski głębokiej wiary. Ciekawostką jest fakt, że byłem ojcem chrzestnym mojej mamy. I bardzo dbałem o tę moją córkę chrzestną. Czasem robiliśmy takie domowe rekolekcje. Mama została ochrzczona 12 grudnia 1981 roku w słoneczną, mroźną sobotę, a następnego dnia nastał stan wojenny.

Czy można czuć niedosyt ojcostwa?

Oczywiście, kiedy ma się jednego syna, a w marzeniach widziało się dużą, wielodzietną rodzinę. Ale, jak powiedziałem, moje niedosyty ojcostwa rekompensuję sobie jako dziadek. A czasem łapię się na tym, że zachowuję się jak ojciec, a nie dziadek. I wchodzę w tę rolę - czuję się na tyle młodo, że uczestniczę we wszelkich grach i zabawach mojego wnuka Franka, toczę z nim długie rozmowy, chodzimy na spacery, jest mocno obecny w moim życiu. Teraz właśnie przy moim biurku pisze swój scenariusz, ponieważ obserwował wcześniej moją pracę.

Czy świadomie wprowadzał Pan syna do Kościoła?

Syn był ochrzczony niedługo po narodzeniu i - inaczej niż ja - od maleńkości wychowywany w wierze. A Franka posłaliśmy do przedszkola sióstr pallotynek. Teraz pięknie już potrafi czytać słowo Boże.

Jaki wpływ na obraz Boga ma obraz własnego ojca?

Ja Pana Boga traktuję jako Ojca doskonałego. Takiego, który ukocha najmocniej, ale jednocześnie wymaga i jest konsekwentny. I nie robi żadnych błędów. My, ziemscy ojcowie, ulegamy słabościom, emocjom, popełniamy błędy i choć jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, to więcej w nas podobieństwa niż obrazu. Podobieństwo, ale nie dokładne odbicie.

Najważniejsze, co ojciec może przekazać synowi?

Przede wszystkim to wszystko, w co wierzę. To, co zgodne z moim sumieniem, a nie z okolicznościami. A druga ważna rzecz - dać przykład dobrego życia i rozbudzać pasje.

Fundamentalna cecha ojca?

Bóg jest miłością i ojciec powinien być miłością, na podobieństwo Boga.

Życie Duchowe

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ojcostwo na podobieństwo
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.