Rekolekcje na cały rok

Jolanta Ciosek / "Dziennik Polski"

Z KS. infułatem JERZYM BRYŁĄ o sztuce, artystach i ich grzechach rozmawia Jolanta Ciosek.

- Często spotykam Księdza Infułata na koncertach, premierach, wystawach. Czy to bywanie wynika z obowiązku duszpasterza środowisk twórczych, którym jest Ksiądz od ponad czterdziestu lat, z miłości do sztuki, czy też może z powodu artystycznych niespełnień?

- A żeby pani wiedziała, wszystko po trochu się złożyło na moją pasję. Od dziecka związany byłem ze sztuką. Moja mama Alicja, nauczycielka, prowadziła w Nowym Brzesku, gdzie się urodziłem, teatr szkolny. Ojciec Franciszek też był nauczycielem, prowadził chóry, oboje zasłużyli się dla tamtejszego regionu - ich imiona nosi Gminne Centrum Kultury. Rodzice zbierali opowieści, ludowe przyśpiewki... W domu dużo się czytało, grałem na skrzypcach, rysowałem, rodzice rozbudzali we mnie zmysł estetyczny, tak przecież ważny u człowieka. Kiedy studiowałem w Warszawie pedagogikę, bardzo zainteresowałem się malarstwem, nawet sam trochę malowałem. Chodziłem wtedy regularnie na premiery teatralne, na koncerty do filharmonii.

DEON.PL POLECA

- A czy mały Jureczek występował w amatorskim teatrze mamy?

- Oczywiście. Byłem jeszcze bardzo mały - siostra mi to przypomina - kiedy występowałem w roli... muchomora: owinięty byłem białym prześcieradłem, a na głowie, z czerwonego jaśka zrobiony miałem kapelusz. Ponoć na scenę po raz pierwszy wkroczyłem bardzo dumnie, z głową zadartą, i wszyscy pękali ze śmiechu. A potem zatańczyłem krakowiaka, śpiewałem też wraz z chłopcami przyśpiewkę dla swojej tancerki: A która mnie będzie chciała,/ to na wszystko będzie miała/ złoty pierścionek i ruciany wianek,/ i medalik z Matką Boską/ Przenajświętszą Częstochowską,/ i pieniądze dla rozsiewki;/ kochajcie mnie wszystkie dziewki! Byłem też rynną czy deszczem w jakimś przedstawieniu... Oj nagrałem ja się, nagrałem.

W parafii w Rajczy organizowałem z młodzieżą przedstawienia teatralne, w Bielsku - Białej, kiedy uczyłem w gimnazjum, też wystawiłem z młodzieżą bardzo aktorską sztukę "Granitowy rycerz ducha" Milewskiego. Do roli Świętego Stanisława, którą dopisałem do utworu, szukałem chłopca. Długo nie mogłem znaleźć odpowiedniego. Aż któregoś dnia, siedząc w konfesjonale, widzę, stoi obok młodzieniec o potrzebnych warunkach, żywej mimice - dobry będzie, pomyślałem. I obsadziłem go. Taki był wzruszający, że polonista, znany ze swej surowości, popłakał się na przedstawieniu.

- Z tego wynika, że Ksiądz Infułat ma niezłą artystyczną zaprawę...

- Można tak powiedzieć, choć nigdy nie osiągnąłem sukcesów księdza Kazia Orzechowskiego, także duszpasterza artystów, tyle że w Warszawie. Kaziu, zanim został księdzem, przez wiele lat był aktorem, także w Krakowie, w dzisiejszej "Bagateli". Jedna z parafianek opowiadała mi, że w Kaziku kochały się wszystkie dziewczyny, więc gdy wchodził na scenę, to wszystkie wzdychały do niego. Ale pewnie i ta moja młodzieńcza twórcza zaprawa spowodowała, że z artystami łączy mnie tak wiele.

- W miejscu szczególnym, bo na Salwatorze, gdzie wielu z nich mieszka.

- Gdzie byłem proboszczem Parafii Najświętszego Salwatora przez trzydzieści lat. A duszpasterzem artystów mianował mnie w 1975 roku ks. kardynał Karol Wojtyła. Duszpasterzuję też głuchoniemym i Bractwu Kurkowemu. Mówi pani: "Salwator, miejsce szczególne...

"To prawda, to miejsce nie tylko wykopalisk mamutów, historii, ale także modlitwy świętej Bronisławy. I miejsce artystów, ich koncertów, występów, spotkań, wspólnej modlitwy. Szczególnie w stanie wojennym wielu artystów występowało w naszym kościele: przyjeżdżała Halina Mikołajska, występowała Izabela Olszewska z mężem Tadeuszem Juraszem, Danuta Michałowska, śpiewał - i nadal często u nas śpiewa - Jacek Wójcicki, także Anna Szałapak czy Beata Rybotycka. Przed laty śpiewała Stefania Woytowicz. Nasze Wieczory Salwatorskie gromadzą artystów i sporo słuchaczy, nie tylko parafian. Są też spotkania opłatkowe z artystami, wystawy, rekolekcje dla twórców. Kiedyś zorganizowałem pielgrzymkę do Rzymu dla nich. Mnóstwo różnych działań powstało przez te lata, nie tylko na Salwatorze, bo i w kościele Św. Krzyża, gdzie o dwunastej w niedziele są msze dla artystów. Nasze kontakty zaowocowały wieloma inicjatywami, np. Triennale Rzeźby Religijnej; do dziś staram się uczestniczyć w co ważniejszych wydarzeniach kulturalnych. Bez artystów nie można sobie wyobrazić życia, ich rola w naszym życiu jest ogromna.

- Twórcy, to ludzie o szczególnej wrażliwości, często są wręcz nadwrażliwi; bunt, sprzeciw, droga pod prąd wpisane są niejako w ich profesję. Czy znalazł Ksiądz sposób na duszpasterzowanie artystycznym grzesznikom?

- Artyści nie grzeszą ani mniej ani więcej, niż my wszyscy. Noszą w sobie podobne lęki, frustracje, niepokoje. Recept jest bardzo dużo i łatwiej je dawać komuś, niż samemu brać do serca. Ale faktycznie, jako dusze nadwrażliwe artyści mają może nieco inne skłonności: bywają bardziej egocentryczni, skupieni na sobie, uwielbieniu siebie i własnych talentów. Ponieważ często bardziej kierują się uczuciem niż intelektem, to zdarzają im się błędy życiowe może bardziej ekscentryczne, niż przeciętnym śmiertelnikom. Są często zapatrzeni w siebie - ale czy my jesteśmy wolni od tej skłonności? Jest takie powiedzenie, że miłość własna wychodzi z człowieka dopiero piętnaście minut po jego śmierci. Zazdrość o brawa, o miłość publiczności, pogoń za poklaskiem... Staram się podczas rekolekcji, czy też naszych rozmów, przypominać im o pokorze. Bo przecież najważniejsze jest to, by artysta przekazywał w swej twórczości dobro, prawdę i piękno. A do tego potrzebny jest solidny religijny fundament.

- "Kształtem miłości piękno jest" napisał Norwid...

- A miłość może płynąć tylko z dobra. I z własnych wyrzeczeń. Ludzie pyszni, zarozumiali, tracą miłość. Opowiem pani pewną historię. Otóż zaprosiłem kiedyś na rekolekcje dla artystów do kościoła Św. Krzyża księdza Mieczysława Turka. W czasie kazania poprosił wiernych, aby w ramach wielkopostnej pokuty każdy zrobił coś, co wymaga wysiłku, co wiele kosztuje. W stallach siedziały naprzeciwko siebie dwie wielkie rywalizujące ze sobą gwiazdy: Zofia Jaroszewska, wspaniała do ról królewskich, i piękna Maria Malicka, o której talencie z entuzjazmem mówił Karol Wojtyła. Wyglądały bardzo artystycznie, ubrane były w rude futra - prawdziwe damy. I stało się wtedy coś całkiem nierzeczywistego: po słowach księdza i zakończeniu mszy obie nie przepadające za sobą panie padły sobie w objęcia i uściskały się. To był prawdziwy cud.

- A może po prostu zagrały kolejne dobre role w swym życiu?

- U człowieka zawsze trzeba dostrzegać lub zakładać dobre intencje.

- No właśnie, o Księdzu Infułacie mówią, że jest łagodny, że złego słowa o innych nie powie. Może Ksiądz jest zbyt wyrozumiały, za dobry dla artystycznych dusz?

- Nigdy nie można być za dobrym. Kiedy studiowałem wspomnianą pedagogikę, jedna z profesorek wykładająca kryminologię zrobiła mi psychoanalizę. Powiedziała, że powinienem zostać prawnikiem, bo mam skłonności do bronienia ludzi. Staram się widzieć dobrą stronę w człowieku, co nie znaczy, że wad nie dostrzegam.

- Potrafi Ksiądz być krytyczny wobec artystycznych dokonań twórców, czy raczej przez grzeczność im schlebia?

- W sposób delikatny, ale jednak wyrażam swoją opinię, nawet negatywną, starając się nikogo nie urazić. Natomiast nie jestem mentorem, nie chcę pouczać.

- Czy sądzi Ksiądz, że artyści chcą odkrywać, szukać w swoim życiu Boga, czy może raczej siebie w akcie samorealizacji?

- Trudno generalizować, ale zapewne ich poszukiwania bywają nieraz trudne, pogmatwane. Różny bywa typ pobożności. Nawet ci, którzy nie są praktykującymi katolikami częstokroć są w gruncie rzeczy związani z Panem Bogiem i jemu potrafią się poddać. Bo przecież zasadniczą cechą naszej religijności jest poczucie samo niewystarczalności, świadomość, że jest Ktoś nad nami...

- Jaki jest typ religijności artystów?

- No cóż, nasze czasy nie sprzyjają głębokiej refleksji, raczej popychają człowieka w stronę powierzchownego traktowania życia. Przysłowiowa "kasa" wielu wykrzywia. Misja, posłannictwo - coraz rzadziej mamy z tym do czynienia. Bo czyż misją można nazwać przedstawienie teatralne, w którym padają ze sceny wulgaryzmy, gdzie pełno jest ordynarnych zachowań i gestów? Czyż misją jest bluźnierczy obraz krzyża? A przecież artysta właśnie ma być nośnikiem wartości, on ma być naszym drogowskazem. Bo któż jeśli nie on, będący na świeczniku, ma być wzorem, ma poszukiwać głębiej istoty i sensu życia?

- Wielu z nich twierdzi, że pokazując ohydę świata i demoralizację człowieka wyraża swój sprzeciw...

- Ale jeszcze jest pytanie, jak to się pokazuje. Jeśli widzimy na scenie postać pijaka, który przeżywa dramat degeneracji, to mu współczujemy, ten obraz może nami wstrząsnąć. Ale jeśli ten stan jest jego rozkoszą... Zwierzał mi się jeden z aktorów, że otrzymał bardzo intratną finansowo propozycję sceny łóżkowej w filmie. A jednak odmówił, bo po niej nie mógłby synom spojrzeć prosto w oczy. Nie wiem, czy dziś wielu stać na takie decyzje.

- Nie boi się Ksiądz współczesnej sztuki, często agresywnej, obrazoburczej, szydzącej ze wszystkiego i wszystkich?

- Nic mnie tak nie przeraża, jak złe intencje twórców, zatrute ich serca i umysły, które rodzą zatrute dzieła. Boję się dyktatury reżyserów, którzy chcą na scenie kreować świat zła, antywartości. Którzy kierują jupitery na śmietnik ludzkiego życia. To mnie bardzo zasmuca. Staram się wcześniej sprawdzać to, w czym biorę udział, czy też nad czym przyjmuję patronat. Bywają jednak niemiłe niespodzianki. Ale są też pozytywne przejawy, dające nadzieję na przyszłość: młodzież w Szkole Teatralnej, czy Akademii Muzycznej, gdzie bywam na inauguracjach roku akademickiego, dobrze rokuje na przyszłość. Ufam w ich mądrość i dobroć. Choć staram się nie być naiwny: przecież widzę, jak postępuje laicyzacja, jak ten skomercjalizowany świat ich pociąga, ekscytuje. A to się też bierze z braku umiejętności wyciszenia, refleksji, z życia w huku i pędzie. Człowiek zawsze miał i ma skłonność do hedonizmu. Ale pamiętajmy, że pogoń za przyjemnością jako celem życia to cecha dziecka. Dorośli winni mieć swoją dojrzałą hierarchię wartości: najpierw czynić co konieczne, potem co potrzebne, na końcu to, co przyjemne. A dzisiejsza młodzież często chce żyć jak w filmie: poznali się, pocałowali, poszli do łóżka, a potem rozwód. I następni. Na człowieku nie można robić prób, za drugiego człowieka trzeba umieć wziąć odpowiedzialność. Takich wzorów młodzi mają coraz mniej. Sztuka, szczególnie teatralna czy filmowa, coraz rzadziej staje się pozytywnym wzorcem. Jako cel życia pokazuje często dobro doczesne, używanie życia, spełnianie się w seksie. Niestety. A gdzie piękno, dobro i prawda?

- I znów do nich wracamy...

- Bo to jest triada, która już od czasów greckich filozofów występuje w sztuce. Bez niej nie ma sztuki. I bez niej człowiek jest ubogi. Kiedyś odwiedziłem Vlastimila Hoffmana, malarza, i byłem świadkiem rozmowy z młodzieżą. Zapytany, co sądzi o nowoczesnej sztuce, o geometrycznych bryłach, abstrakcji, odpowiedział: "Jeśli jest w nich prawda przeżycia, to ta sztuka przetrwa. Jeśli jest w niej fałsz - umrze". Na fałszu niczego nie zbudujemy.

- W sztuce szukamy metafizyki; Bóg jest też Wielką Tajemnicą...

- Artysta tworząc coś pięknego i szlachetnego zamyka w swym dziele swoją duszę. Życzę wszystkim, by potrafili poprzez sztukę odnaleźć się wobec siebie i Boga. Byśmy potrafili w sposób mądry rozumieć słowo "wolność", także w sztuce, w naszych wyborach. Powtarzajmy sobie wciąż słowa Jana Pawła II: "Nie lękajcie się". Nie bójmy się otworzyć drzwi Chrystusowi i pamiętajmy, że klamka do tych drzwi jest zawsze od strony człowieka.

Rozmawiała JOLANTA CIOSEK

Źródło: Rekolekcje na cały rok

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Rekolekcje na cały rok
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.