Śmierć jako event

(rys. Przemo Wysogląd SJ / DEON.pl)
Misza Tomaszewski

Oto, dokąd doszliśmy, kierując się nakręcaną przez rynek logiką niezależności. Udało nam się skomercjalizować własną śmierć, sprowadzić ją do roli facebookowego eventu.

"Jeśli myślą państwo o swoich bliskich, proszę posłuchać mnie uważnie" - tymi słowami prezenter Ryszard Rembiszewski, znany skądinąd z hipnotycznych seansów Totalizatora Sportowego, rozpoczynał w 2009 roku telewizyjny spot ubezpieczenia Moi Bliscy. Ubezpieczenie to, oferowane przez spółkę 4Life Direct, reklamowane jest dziś pod hasłem "ostatni dar serca". Ostatni dar - ale dla kogo? Rzecz jasna, dla bliskich, których dzięki swojej zapobiegliwości możemy odciążyć od kosztów związanych z naszym odchodzeniem.

"Jeśli troszczysz się o swoich bliskich, to chcesz dla nich jak najlepiej" - to już początek spotu przygotowanego przez firmę Mementis. Prawda, że do złudzenia podobny? Znacznie młodszy od Rembiszewskiego narrator komentuje: "Czujesz się odpowiedzialny za spokój rodziny. Myśląc już teraz o swoich planach pogrzebowych, chcesz zadbać o komfort najbliższych i zdjąć z nich smutny obowiązek. Wiesz, że w ten sposób ułatwisz im przeżycie tego trudnego momentu". W dwuipółminutowym spocie odwołanie do dobra naszych bliskich pojawi się jeszcze pięć razy. Film zakończy się przestrogą: "Pamiętaj, robisz to nie tylko dla siebie. Robisz to przede wszystkim dla nich".

To zrozumiałe, że chcemy zaoszczędzić rodzinie związanych z pogrzebem formalności i nie obciążać jej niebagatelnymi kosztami pochówku. W czym zatem problem? Może być, że w niczym. Coś jednak nie pozwala przejść obok wzmiankowanych spotów obojętnie. W obydwu bowiem, obok jak najbardziej racjonalnego zalecenia, sprytnie przemycony został emocjonalny szantaż: jeśli nie wykupisz ubezpieczenia, to będzie znaczyło, że nie myślisz o swoich bliskich, że ich nie kochasz. Do kogo zaś są owe spoty skierowane? Najpewniej do ludzi, którzy dożywają już swojej starości, a w każdym razie - którzy o niej myślą. Zauważyliście może, jak wielki jest wśród znanych wam staruszków lęk przed byciem kulą u nogi dla swojej rodziny? Obawiam się, że podniosłe wezwania do troski o najbliższych, nachalnie ponawiane w reklamach firm ubezpieczeniowych i świadczących usługi pogrzebowe, w mistrzowski sposób rozgrywają nasz nasilający się wraz z wiekiem lęk przed utratą niezależności.

Kilka lat temu jedna ze stacji telewizyjnych reklamowała swoją ramówkę hasłem "niezależność oznacza wybór". Przez dłuższy czas starałem się dociec, co takiego mnie w nim drażni. I oto nadeszło olśnienie: nasze wybieranie, jakie by nie było, zakłada - wręcz przeciwnie - naszą zależność od tego, co na zewnątrz: innych ludzi, przedmiotów, wartości. Gdybyśmy byli od tego wszystkiego niezależni, to byłoby nam po prostu wszystko jedno. Totalny bezwład, zupełny brak punktów odniesienia. Dzięki Bogu, taki los został nam oszczędzony. Z tym jednak nie mogą pogodzić się architekci świata zbudowanego na fundamencie egoizmu, którzy nieustannie namawiają nas do tego, byśmy używali swojej mocy do zaspokajania swoich pragnień. W takim układzie drugi człowiek jawi się w zasadzie wyłącznie jako środek do mojego szczęścia lub przeszkoda na drodze do jego uzyskania.

Kiedyś za zupełnie normalną uchodziła opieka nad obłożnie chorym członkiem rodziny. Prawda, że ludzie żyli wówczas krócej, a medycyna nie dokonywała jeszcze cudów. Dlatego nie potępiamy kogoś, kto, nie mogąc zapewnić właściwej opieki swojej schorowanej matce-staruszce, oddaje ją pod opiekę wykwalifikowanego personelu domu pogodnej starości. Podobnie, umieranie i śmierć stanowiły jeszcze niedawno naturalne doświadczenia w życiu każdego człowieka i każdej rodziny. Prawda, że pogrzeb nie kosztował wówczas szesnastu tysięcy. Dlatego do głowy nie przychodzi nam potępiać tych spośród nas, którzy, świadomi ekonomicznych realiów, finansowo zabezpieczają swoją rodzinę na okazję własnego odejścia.

Przemiany technologiczne i ekonomiczne nie sprawiają jednak, że możemy czuć się usprawiedliwieni, gdy oddajemy bliskich do DPS-u, nie próbując samodzielnie zapewnić im opieki, na którą nas stać, choćby nawet wiązało się to z licznymi wyrzeczeniami. Nie wiem, czy jest to "przykry obowiązek", bo ja wolałbym nazywać to "darem", ale nawet jeśli jest, to z całą pewnością pozostaje ważnym doświadczeniem w życiu rodziny. Podobnie ma się rzecz z organizacją pogrzebu i jego kosztami, których firma Mementis tak bardzo chciałaby zaoszczędzić rodzinie zmarłego. Warto, rzecz jasna, racjonalizować te koszty, ale retoryka nawołująca do "nieobciążania bliskich przykrymi obowiązkami" wydaje mi się moralnym nadużyciem, ponieważ - w niedających się ściśle wytyczyć granicach - to właśnie wypełnianie tych obowiązków czyni ich bliskimi. "Bliski" to nie tylko ten, który ciepło myśli o na wpół świadomej matce, ale też ten, który - mówiąc brutalnie - gotów jest podmywać ją, gdy ta robi pod siebie. To nie tylko ten, który będzie tęsknił za zmarłym ojcem, ale też ten, który gotów jest podjąć zadania związane z jego pogrzebem.

Mój pierwszy problem ze spotem Mementis polega więc na tym, że bazuje on na niebezpiecznej deformacji więzi międzyludzkich i zwrotnie tę deformację pogłębia. Zniekształcenie to polega na zastąpieniu logiki daru logiką transakcji. Nie jesteśmy już współcierpiący i współzależni. Chcemy cierpieć w samotności (lub nie cierpieć wcale i odejść "na czas"), a nasza niezależność znajduje swój wyraz w naszej niechęci do bycia dłużnikami innych ludzi. Nie znosimy poczucia, że komuś cokolwiek zawdzięczamy. Mylę się?

Jest jednak i problem drugi. Półtora roku temu na stacji metra Centrum w Warszawie firma Mementis wywiesiła pamiętny billboard, na którym podróżni mogli zobaczyć eleganckiego mężczyznę siedzącego w trumnie, trzymającego w zębach cygaro (ogień podawała mu atrakcyjna kobieta w czerni) i pokazującego, że jest "okej". Mniejsza zresztą o obrazek, ważniejszy był napis: "Zaplanuj swój pogrzeb. Ty decydujesz, jak Cię zapamiętają". W tym samym czasie w Internecie pojawił się spot, na którym leżący w uchylonej trumnie nieboszczyk wymyślał swojej rodzinie za rozmaite uchybienia przy organizacji pogrzebu i stypy. Film kończył się napisem: "Nie strasz innych swoim pogrzebem. Zaplanuj go sam".

Argument, zgodnie z którym warto drobiazgowo zaplanować swój pogrzeb (włącznie z menu i playlistą) według własnych upodobań, żeby nie dręczyć tym rodziny ("nie narażaj bliskich na zgadywanie, czego byś sobie życzył") jest doprawdy karkołomny, ale nieźle wpisuje się w schemat, o którym napisałem powyżej. Tu jednak mamy do czynienia z czymś więcej: z iluzoryczną próbą zapanowania nad swoim wizerunkiem, nawet po śmierci. Nie bez przyczyny jedna z brytyjskich firm reklamowała linię kosmetyków dla nieboszczyków hasłem "the final act of self-expression". "Widać, że ludzie zaczynają się zastanawiać nad tym, jak będą postrzegani w tej ostatniej drodze" - komentuje jeden z portali internetowych. Oto, dokąd doszliśmy, kierując się nakręcaną przez rynek logiką niezależności. Udało nam się skomercjalizować własną śmierć, sprowadzić ją do roli Facebookowego eventu.

W tym miejscu powinna znaleźć się puenta, ale puenty nie będzie. Nie chodzi bowiem o to, żeby czegokolwiek zakazywać lub kogokolwiek potępiać. Wystarczy chyba, jeśli będzie nam trochę smutno.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Śmierć jako event
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.