Szum do serca

Świadectwo

Mimo oziębłości religijnej, miałam bardzo silne odczucie obecności anioła stróża, który mnie strzegł w różnych sytuacjach. Na przykład, w tym samym czasie trzy osoby, niezależnie od siebie, zwróciły mi uwagę: "Wierzysz w numerologię, ale czy wiesz, z kim masz w niej do czynienia?". Te sygnały dawały mi do myślenia i wzbudziły potrzebę spowiedzi, której dotychczas nie praktykowałam. Odbyłam ją na Jasnej Górze. Przyszłam do księdza jako naprawdę skruszony grzesznik, a on bardzo serdecznie ze mną porozmawiał. To było przełomowym momentem w moim życiu.

Mój mąż odszedł ode mnie, gdy miałam trzydzieści lat. Uwiodła go moja przyjaciółka. Nie zadbaliśmy o nasz związek, każde ciągnęło w swoją stronę. Małżeństwo jest wspólnym zadaniem, a my walczyliśmy, czyje będzie na wierzchu, mieliśmy zupełnie inne poglądy na wszystko. Ona "wśliznęła" się w nasz kryzys, a mąż pozwolił się uwieść.

Najpierw chciał prowadzić podwójne życie, ale nie zgodziłam się. "Przyjaciółka" zaszła w ciążę. Tylko dzięki Bogu mogłam im później wybaczyć i nie czuć niechęci do dziecka, które się urodziło. Na początku uznawałam to tylko rozumem, ale gdy dowiedziałam się, że ono było w szpitalu i miało poważną operację, zareagowałam jak matka i moje serce skruszało.

Przez lata mąż powtarzał mi, że jestem słaba psychicznie. Ja w to uwierzyłam. Zamknęłam się w sobie, myśląc, że sobie nie poradzę, że nie mogę robić niczego wyjątkowego. Nie szukałam własnej drogi ani możliwości, by się rozwijać. Nie realizowałam moim pragnień ani tego, co było dla mnie ważne. Nawet nie pytałam siebie, czego chcę. Kiedy mąż odchodził ode mnie, byłam bliska samobójstwa. Tylko dzieci powstrzymywały mnie przed tym krokiem. Czułam, jakby świat się dla mnie skończył. To był koszmar. Nawet nie tyle porzuconej kobiety, co kobiety, która nie wierzy, że sobie poradzi. Ale każdy koszmar kiedyś się kończy. Wróciło normalne życie.

Dzięki spowiedzi w Częstochowie i temu, co powiedział mi wtedy spowiednik, uwierzyłam, że mogę żyć bez mężczyzny, że mogę zadbać, by dzieci miały w miarę normalny dom, mimo że rodzina została rozbita. Przekonałam się, że nie muszę być "uwieszona" na żadnym człowieku - ani na mężu, ani na dzieciach - by żyć w pełni, i że mam do tego dość siły.

Postanowiłam chodzić do kościoła, ale nie wytrwałam. Wystarczy raz nie pójść, by za drugim razem już z łatwością sobie odpuścić. Przyczynił się do tego brak formacji i świadomości walki duchowej.

Tak jak wcześniej budowałam życie na mężu i dzieciach, tak później budowałam je na sobie. Zaczęłam zarabiać pieniądze, mieć satysfakcję z pracy, ceniono mnie w środowisku zawodowym. Mówiłam sobie: "dam radę". W moim życiu pojawiali się mężczyźni, z którymi zaczęłam wchodzić w relacje, by potwierdzić swoją atrakcyjność. Jednak ciągle czegoś mi brakowało. Wtedy zaczęła się przygoda z numerologią i NLP (dziedzina psychologii, która m.in. uczy manipulowania ludźmi). To jednak nie uspokajało "ssania w sercu". Wewnętrzny głos ostrzegał mnie przed wizytami u numerologa, miałam koszmarne sny, ale brnęłam w to. Marzyłam, aby kupić sobie domek z ogródkiem, i tak zrobiłam, ale konsekwencją tego były ogromne długi. Wzięłam zbyt duże kredyty, których nie dawałam rady spłacić.

Na szczęście w moim życiu była osoba, która okazała się prawdziwym przyjacielem. Ewa mnie nie nawracała, choć sama była osobą głęboko wierzącą. Gdyby to robiła wprost - napotkałaby na opór. Za to zawsze delikatnie odmawiała, gdy zachęcałam ją do wizyty u numerologa i bioenergoterapeuty, mówiła, że jeździ na rekolekcje. Gdy było ze mną naprawdę bardzo źle, przyjechała z "misją ratunkową". To był piękny, słoneczny, sierpniowy dzień. Ewa przyjechała do mnie na działkę. Kiedy już ją odprowadzałam, zapytałam co u niej, a ona z poruszającym spokojem odparła: "Byłam na rekolekcjach i przekonałam się, że Jezus mnie kocha". Powiedziała to całą sobą i w taki sposób, jakby zdobyła jakiś ogromny skarb. Tak bardzo mnie to poruszyło, że pomyślałam: "Ta to ma dobrze, że Jezus ją kocha. Ja mam wprawdzie inne pomysły na życie, ale ona ma dobrze". I Ewa wtedy wyjęła "Szum z Nieba", setny numer, i poprosiła, bym przeczytała. Obiecałam, że to zrobię, ale tylko dlatego, by nie sprawić jej przykrości. Kiedy wyjeżdżała, a ja zamykałam za nią bramę, poczułam się straszliwie samotna. Miałam wręcz wrażenie, że stoję w przedsionku piekła.

Czułam, że mimo słonecznej pogody, we mnie jest czarno i smutno. Tłumaczyłam sobie, że to przez obciążenie kredytami. W nocy obudziła mnie burza. Zapaliłam światło i sięgnęłam po "Szum z Nieba".

A wtedy poczułam, jakby wzburzone morze mojego życia zaczęło się uspokajać. W ciągu dnia było słońce, a we mnie panowała ciemność. W tamtym momencie za oknem była czarna noc, burza, a w środku było jasno i coraz piękniej. Czułam, że moje życie jest ratowane, że wszystko będzie dobrze. Wyczytałam, że jest organizowana sesja z okazji jubileuszu "Szumu z Nieba". Od razu się na nią zapisałam. I tak ruszyła lawina dobra w moim życiu. Zaraz po sesji rozpoczęło się Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym, w którym wzięłam udział, podobnie jak we Mszy świętej z modlitwą o uzdrowienie. Dodatkowo dowiedziałam się, że co tydzień są spotkania modlitewne. Później pojechałam na rekolekcje ignacjańskie. Odkryłam, że przecież moim pragnieniem nie jest zarabianie pieniędzy i niezależność, ale pomaganie ludziom. I nie ma żadnego powodu, bym tego pragnienia nie mogła realizować. Oczywiście nie poszło gładko, bo miałam jeszcze wahania, ale stało się. Już rok po sesji, podczas XI Forum, byłam odpowiedzialna za posługę gospodarczą. To było prawdziwym wypłynięciem na głębię moich możliwości.

Czułam, jakby Bóg pozbierał kawałki mnie samej i moje życie, które gdzieś porozrzucałam "po krzakach", stworzył mnie na nowo i powiedział: "To znowu jesteś ty, prawdziwa Lilka: przedsiębiorcza, aktywna, radosna". Mam ponad pięćdziesiąt lat, a poczułam się tak świeżo i w pełni sił jak w szkole podstawowej.

Obecnie trudno mnie zastać mnie w domu. Ciągle jestem wśród ludzi. Czuję, że moim powołaniem jest mówienie ludziom, że tylko u Boga znajdą to, czego szukają. On tak bardzo dotknął mojego serca, że miłość rodzi się we mnie naturalnie, nie muszę kombinować. Nawet wobec mojej mamy, która dotąd bardzo mnie denerwowała, odnoszę się z czułością wypływającą z serca. Na początku modliłam się, aby Bóg naprawił mi mamę. Ale On zreperował moje serce. Podobnie z moimi problemami finansowymi. Usilnie szukałam ich rozwiązania. Pojechałam na grób śp. o. Józefa Kozłowskiego SJ. Nigdy go nie spotkałam, ale słyszałam, że wstawia się za proszącymi o pomoc. Kiedy wyszłam z cmentarza, uświadomiłam sobie, że topię pieniądze w okropnie drogiej polisie ubezpieczeniowej, a więcej zyskam, kiedy je wycofam. Okazało się, że to był wielki krok naprzód. Sama na pewno nie wymyśliłabym tego rozwiązania.

Miłość Boga jest fundamentem, który mnie nigdy nie zawiedzie. Kiedy trafiłam na modlitwę o uwolnienie, odkryłam, że najtrudniej było mi przebaczyć tacie to, że umarł. Jego odejście spowodowało, że szukałam innych ramion, na których mogłabym się oprzeć, ale nikt mi nie dał poczucia bezpieczeństwa. Bóg otworzył na mnie swoje ramiona i zapewnił, że On nigdy nie odejdzie, że do Niego zawsze mogę się przytulić. Ja mogę odejść, ale Bóg nigdy. Namacalnym znakiem tego jest dla mnie Eucharystia, zawsze dostępna, gdzie Pan Jezus chce mnie dotykać i uzdrawiać, gdzie mogę słuchać Jego Słowa.

Nawrócenie nie oznacza, że w życiu wszystko idzie prosto i gładko. Nadal zdarzają się trudne momenty. Ale teraz wiem, że nigdy nie zostaję sama ze swoimi problemami. Tym razem moje życie jest ustawione na trwałym fundamencie. Kiedy na chwilę się zagubię, idę do Pana Jezusa i proszę Go o siłę, łaskę wiary i nadziei. On niezmiennie we mnie wierzy i mówi: "Lilka, dasz radę, nie lękaj się, Ja jestem".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Szum do serca
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.