Wróżka, psycholog, kapłan – do kogo po radę?

Ewa Polak-Pałkiewicz / "Różaniec" wrzesień 2010

Ani dziejów narodu, ani losów konkretnego człowieka nie można zrozumieć bez Chrystusa. Nie można odpowiedzieć na pytanie, kim on jest, do czego tęskni, bez czego nie może żyć. Nie są to jednak prawdy oczywiste dla wszystkich.

Istnieje w Polsce wcale nie mała – choć może jeszcze nie tak pokaźna jak w Europie Zachodniej – grupa ludzi, która uznaje tylko świeckich „ekspertów” w materii dramatycznych poszukiwań, lęków, zwątpień, niepokojów i załamań. Przytrafiają się one wszystkim ludziom, z różnym natężeniem i częstotliwością. Są one naturalne, wynikają z różnych faz przyswajania sobie doświadczeń życiowych i obiektywnej wiedzy – jednak dziś spotykamy się z nimi częściej niż kiedykolwiek.

Potrzebujemy nieodzownie porady drugiego człowieka, jego pomocy, wsparcia, otuchy, dobrego słowa, zachęty. Nie dajemy rady o własnych, „pojedynczych” siłach dźwigać wszystkich trudów, jakie nakłada na nas życie. Nawet najwięksi introwertycy muszą od czasu do czasu wyjść ze swej skorupy i otworzyć się przed kimś, komu ufają. Pewnym ludziom przychodzi to łatwo: gdy tylko zaczną mówić o sobie – w zasadzie obojętnie komu – ulatuje gdzieś ich wewnętrzne napięcie i pojawia się ulga, lekkość, przypływ sił. „Wygadanie się” to jakby samodzielne ujęcie sobie nagromadzonego gdzieś w środku, zbitego jak materac, ciężaru goryczy, samotności, niezrozumienia ze strony innych ludzi, często najbliższych, i „wyrzucenie z siebie” tego balastu. Ten mechanizm znany jest psychologii – także oszukańczemu (i niebezpiecznemu, ze względu na okultystyczne uwarunkowania) rzemiosłu, zwanemu wróżbiarstwem, staremu jak świat. Swą popularność opiera ono na równie starożytnej ludzkiej pokusie, by uchylić rąbka tajemnicy przyszłości, by poznać „to, co ma przyjść”, choćby to było zerknięcie na czekający nas los przez dziurkę od klucza. A wszystko w tym celu, by stłumić jeden z największych lęków człowieka – przed nieznaną przyszłością. Zarówno porady czerpane w gabinecie psychologa, jak i te zasięgane u wróżki, mają tę przewagę nad naukami, których udziela kapłan – podczas spowiedzi czy rozmowy duchowej – że nic nie kosztują. Nic, poza pieniędzmi. Człowiek, który z nich korzysta, pozostaje bierny, nie musi się zmieniać, pracować nad sobą, podejmować wyczerpującej duchowej walki ze swoimi słabościami, ograniczeniami, pokusami. Wystarczy posłuchać i zastosować, tak jak łyka się tabletkę. Oczywiście, istnieją chrześcijańscy psychologowie, którzy stawiają swym pacjentom wymagania, zachęcają do wysiłku, wielu z nich pomaga w rozwoju duchowym, prowadzi do Boga. Jednak w poradnictwie psychologicznym dominuje psychologia humanistyczna, która jest bardzo daleka od antropologii chrześcijańskiej i może wprowadzić człowieka w jeszcze większe tarapaty. Rzecz w tym, że człowieka tak naprawdę trudno zrozumieć bez Chrystusa, bez Boga. I wszelkie wysiłki spieszenia mu z pomocą, przy jednoczesnym oddzielaniu go od Boga, ignorowaniu wymiaru duchowego i moralnego, prowadzą donikąd. Są podobne do tabletki przeciwbólowej. Owszem, przez chwilę uśmierza ból, ale stanu zdrowia nie poprawi, niczego nie uleczy. Nie uratuje życia.

Człowiek jest jednością ciała i duszy. A ponadto – stworzony i odkupiony przez dobrego Boga – całkowicie do Niego należy. W Nim nade wszystko musi szukać ratunku w chwilach próby. W uzdrowieniu relacji z Nim – będących relacją Ojca i dziecka, Stworzyciela i stworzenia, niezależnie, czy jest się biskupem, dzieckiem, sportowcem czy gospodynią domową – odnajdzie upragnioną odpowiedź. Jeżeli zaneguje się naturę nieśmiertelnej więzi łączącej nas z Bogiem, czeka nas pasmo porażek i kryzysów. Można je określić krótko: ucieczka przed sobą samym. Ucieczka przed prawdą o sobie. Pogrążanie się w pozornych rozwiązaniach, które tylko pogłębiają wewnętrzny chaos i rozbicie. Nie da się w żaden sposób obronić tezy, że człowiek może sam dla siebie stanowić odpowiedź i rozwiązanie wszystkich nurtujących go pytań i wątpliwości. Odpowiedzi nie znajdziemy w sobie, choćbyśmy powołali sztab najbardziej utytułowanych ekspertów, od psychologa po jasnowidza i filozofa. I nie jest ona ani tak prosta i optymistyczna, jak podpowiadają znawcy „natury ludzkiej”, psychologowie, ograniczający się w swoich diagnozach do wymiaru materialnego (widzą człowieka jedynie jako zbiór mechanizmów, które – gdy się zatną – można usprawnić, stosując inne), ani tak skomplikowana i pesymistyczna, jak głoszą współcześni ideolodzy, propagatorzy kultury śmierci, którzy nie widzą dla człowieka na ziemi innego celu poza samozagładą. Odpowiedź tkwi w Nieskończoności, w Bogu.

DEON.PL POLECA

Człowiek potrzebuje Boga, by mógł żyć, rozwijać się, poznawać siebie samego, rozumieć innych ludzi i realizować swoje powołanie – Boży zamysł zapisany w duszy przez dobrego Ojca. Tę prawdę człowiek może odkrywać tylko w Kościele i z Kościołem. Dlatego jedynym skutecznym powiernikiem i pomocą w momentach krytycznego naderwania czy rozdarcia więzi z Bogiem może i musi być kapłan. Trudne to bywa dziś do przyjęcia zarówno dla świeckich, jak i dla niektórych duchownych. Zwłaszcza że współczesne nauki humanistyczne tak chętnie podpowiadają kapłanom ucieczkę od konfesjonału w „aktywizm” albo też sprowadzenie posługi sakramentalnej do jakże uciążliwej rutyny, urzędowego sprawowania „usługi religijnej”. A tymczasem posługa kapłańska wobec wiernych, ich duchowe ojcostwo, to coś nieskończenie więcej. To wymagające poświęcenia i delikatności, cierpliwe uprawianie gleby sumień, wychowywanie człowieka dla Boga. Jakże głęboko wyraził tę prawdę Benedykt XVI w czasie ostatniej pielgrzymki do Fatimy, gdzie przypomniał, iż Kościół nie może zostać sprowadzony do zimnej, sprawnie „zarządzającej” pewnymi kwestiami moralnymi czy organizacyjnymi, instytucji. Jego materią jest nieśmiertelny duch ludzki i jego „organiczny”, najściślejszy związek z osobowym Bogiem, Praprzyczyną wszystkiego, także każdego ludzkiego serca, niezależnie od tego, czy ono się rodzi, czy już, u schyłku życia, bić przestaje.

Dlatego kapłaństwo jest tak wielkie i tak cenne. A odkrycie roli kapłana, przyjaciela i przewodnika, w duchowym wzrastaniu poprzez ciernie, osty, pustynie i grzęzawiska, czyli przez krzyż, jest tą największą, najwspanialszą, najbardziej budującą wielkość człowieka, przygodą, której nie da się niczym zastąpić. Wszelkie bowiem falsyfikaty i podróbki tej unikalnej relacji: wierny – kapłan, opartej na głębokiej prawdzie o człowieku i jego związku z Bogiem, są bezsilne i oszukańcze; grożą tylko nowymi niebezpiecznymi zranieniami i szukaniem na oślep drogi wyjścia z labiryntu pychy. Pychy, która nieustannie podpowiada, że Bóg „nie jest mi do niczego w życiu potrzebny”. Nie będę więc Go poznawał, słuchał i Jemu służył. Wystarczy, że wezmę się za wszystko sam i „tymi rękoma” zbuduję sobie „raj za ziemi”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wróżka, psycholog, kapłan – do kogo po radę?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.