Złorzeczenia też są potrzebne, czyli modlitwa Psalmami

Tomasz Kwiecień OP / "List" październik 2009

Między biblijną Księgą Psalmów a psałterzem zawartym w brewiarzu istnieją różnice. Z Liturgii Godzin usunięto tzw. psalmy złorzeczące, czyli te psalmy, lub te ich fragmenty, w których autor narzeka na niesprawiedliwość, jaka go spotkała, tak gorąco, że domaga się od Boga, by surowo pomścił krzywdy na prześladowcach. Psałterz brewiarzowy okrojono, bo założono, że niedobrze byłoby, gdyby ludzie modlili się, złorzecząc bliźnim. Takie rozwiązanie ma jednak poważne wady.

Psalmy złorzeczące zniknęły Ł z oficjalnej modlitwy Kościoła dopiero po Soborze Watykańskim II, kiedy to zreformowany brewiarz wraz z przetłumaczeniem go na języki narodowe stał się dostępny wszystkim wiernym. Wcześniej odmawiali go po łacinie jedynie księża i zakonnicy, rzadko nieliczni, wykształceni świeccy. Oni zaś, jako ludzie religijnie uformowani, wiedzieli, a przynajmniej można było się tego spodziewać, jak należy rozumieć te szczególne fragmenty psalmów. Nie było więc szczególnego powodu, by w jakikolwiek sposób cenzurować psałterz. Z jakichś powodów uznano wówczas, że lud Boży nie poradzi sobie z psalmami złorzeczącymi, że nie powinien modlić się ich słowami, ponieważ są one obce współczesnej mentalności. Aby nie razić uszu pobożnych wiernych brutalnymi opisami, usunięto z brewiarza cały Psalm 58, a także 83 i 109. W niektórych psalmach (co uczciwie zaznaczono w ich nagłówkach) pominięto niektóre wersety, i tak np. Psalm 110 w wersji brewiarzowej kończy się słowami: Pan po twojej prawej stronie, zetrze królów w dniu swego gniewu (Ps 110, 5). Natomiast w Biblii ten Psalm ma jeszcze dwa wersety: Będzie sądził narody, wzniesie stosy trupów, zetrze głowy jak ziemia szeroka. Po drodze będzie pił ze strumienia, dlatego głowę podniesie (Ps 110, 6-7). Najwyraźniej reformatorzy liturgii doszli do wniosku, że nie wypada, by w modlitwie ludu Bożego znalazły się słowa o Bogu ścielącym sobie drogę zwłokami zabitych wrogów.

DEON.PL POLECA

Być może bezwiednie, ale redukcja psałterza jest przejawem swego rodzaju kościelnej politycznej poprawności, za którą stoi klerykalizm tak głęboko zakorzeniony, że już niezauważany i protekcjonalne traktowanie świeckich: „Lepiej im to wykreślić, bo i tak nie zrozumieją". Duchowni nieraz ą takim poczuciem wyniosłości w stosunku do ludzi świeckich, które bardzo trafnie wyraziła kiedyś jedna z moich rozmówczyń: „Nasi pasterze traktują niekiedy swoje owce, jakby to były barany". Fakt, że psalmy złorzeczące zniknęły z brewiarza tak niedawno, w dobie posoborowego dowartościowania powołania świeckich, deklarowanego w kościelnych dokumentach, daje w tej mierze sporo do myślenia.

Pominięte w brewiarzu teksty rzeczywiście są obce współczesnej mentalności, ale przecież nie one jedynie. Współczesny świat nie rozumie już też ani ukrzyżowania, ani co znaczą takie słowa jak zbawienie, odkupienie, czy misterium paschalne. Przyznać trzeba również, że nieraz próbowano zrobić z tych złorzeczących psalmów zły użytek. Nie zdziwiłbym się, gdyby się na przykład okazało, że były to ulubione psalmy uczestników krucjat. Na pewno szczególnie czytali je północnoamerykańscy osadnicy podbijający ziemie Indian - postrzegali siebie jako Izraelitów, a Amerykę jako nową Ziemię Obiecaną. Te i im podobne fragmenty Starego Testamentu służyły niejednokrotnie za usprawiedliwienie okrucieństw i gwałtów. Niewykluczone, że przykładów złego wykorzystania tych tekstów jest dużo więcej, nie stanowi to jednak wystarczającego powodu, by z nich na modlitwie zrezygnować. Pan Bóg nie jest maszynką do spełniania naszych próśb. Samo wypowiedzenie zawartego w psalmie złorzeczenia nie sprawi przecież, że komuś rzeczywiście stanie się krzywda. Natomiast zostawienie tych psalmów w brewiarzu może okazać się znacznie pożyteczniejsze aniżeli ich ocenzurowanie.
Na pewno zaś ich eliminacja ma swoje negatywne konsekwencje. Przede wszystkim utrudnia nam ona zapoznanie się z duchowością wielu pokoleń Izraelitów, którzy na przestrzeni wieków szukali Boga i próbowali Go zrozumieć - niejednokrotnie z wielkim trudem i popełniając wiele błędów. Księga Psalmów nie powstała bowiem ani od razu, ani nie wyszła z ręki jednego autora, jest dziełem, w którym odbija się doświadczenie generacji. A wraz z tym, nie zobaczymy jak cierpliwie Bóg prowadzi ludzi do poznania siebie i Jego woli, jak nieustannie bierze pod uwagę zatwardziałość naszego serca i powoli, cierpliwie je przemienia. Co więcej, ten proces nie skończył się wraz ze Starym Testamentem.

Czytając Biblię zauważamy, że Bóg objawia się swojemu ludowi w bardzo różny sposób i stopniowo. Teksty autorstwa różnych szkół, prądów, doświadczeń, zebrano w pewnym momencie w całość i od tej pory przenikają się nawzajem. Na przykład w Starym Testamencie dla autorów, zbiorczo nazywanych deuteronomistą (od gr. Deuteronomion, czyli Księgi Powtórzonego Prawa), Bóg jest wojownikiem, prawodawcą, tym, który niszczy wrogów, nieobca Mu przemoc. Z kolei dla autorów zwanych zbiorczo jahwistą (od używanego w ich tekstach imienia Bożego) wszystko, co robi Bóg, ma na względzie zbawienie człowieka i dlatego z tej perspektywy opisuje on dzieje Izraela. Jahwista także antropomorfizuje, to znaczy nadaje Bogu cechy ludzkie. Natomiast Elohista (zbiorcza nazwa autorów, których teksty charakteryzują się min. nazywaniem Boga Elohim) jest wielkim piewcą tajemnicy Boga, Jego transcendencji. W Starym Testamencie spotkamy nawet ślady politeistycznego światopoglądu wczesnego Izraela. W jednym z psalmów czytamy: Powstaje nasz Bóg na zgromadzeniu bogów i sądy sprawuje pośród obcych bogów (Ps 82, 1), a u proroka Micheasza: Choćby wszystkie ludy występowały, każdy w imię swego boga, my jednak występować będziemy w imię Pana, Boga naszego, zawsze i na wieki (Mi 4, 5). Nie przystaje to do naszej wiary, a jednak nikt tych fragmentów nie wyrzuca.

Gdy próbujemy streścić naukę o Bogu w jakimkolwiek fragmencie Biblii, to niemal zawsze znajdziemy w niej inny fragment, który wydaje się mu przeczyć. Jeśli powiemy, że Bóg jest walczącym obrońcą Izraela, będzie to prawda. Ale znajdziemy teksty, w których pozwala On na klęskę narodu wybranego. Bóg ratuje swych wiernych (Ps 128, 1-4) i wcale ich nie ratuje (Ps 44, 9-18). Mówimy, że jest miłosierny. Owszem, ale jest też sprawiedliwy. Mówimy, że nie kusi człowieka, ale przecież Hioba wystawia na próbę. Pismo Święte cały czas „wkłada nam kij w szprychy" i pokazuje, że rzeczywistość jest dużo bogatsza i bardziej różnorodna, niż nam się wydaje.

Bardzo dobrze, że w Biblii są trudne fragmenty, bo dzięki temu nie możemy jej czytać bezmyślnie. To nie jest pobożna, przesłodzona papka, której nie można za dużo zjeść, bo w pewnym momencie człowiek ma ochotę wszystko zwrócić. To są teksty, które zadają poważne pytania dotyczące mojego życia, mojej śmierci, mojego przeznaczenia. Gdyby Biblia byłą księgą łatwą, to – wbrew - nie byłaby dziełem tak ważnym dla ludzkości, nie tylko dla ludzi wierzących. Ta Księga ma bowiem ciągle coś do powiedzenia, także tym, którzy wierzący nie są.

Może ktoś powiedzieć, że psalmy złorzeczące są dostępne w Biblii, a brewiarz to tylko modlitewnik. Jestem jednak przekonany, że wyeliminowanie ich z naszej modlitwy jest zgubne. Oznacza to bowiem ryzyko zaprzeczenia bardzo istotnego elementu życia człowieka, jakim są jego emocje, a represje, w jakiejkolwiek dziedzinie życia, zawsze będą negatywnie wpływać na nasze życie duchowe. Będą fałszować naszą wewnętrzną mapę, która pomaga nam rozeznawać właściwą drogę. Jeśli mam świadomość, że jestem wzburzony z powodu jakiejś niemiłej rozmowy, nie będę się dziwił, że nie mogę się skupić na modlitwie. Jeżeli nie pozwolę sobie na to wzburzenie, będę się przez cały dzień pieklił, nie wiedząc nawet dlaczego. Tutaj dostrzegam największy błąd eliminacji złorzeczeń z oficjalnej modlitwy Kościoła. (paradoksalnie, została ona podyktowana, jak czytamy we wstępie do Liturgii Godzin, właśnie względami „natury psychologicznej" - nr 131 Wprowadzenia).

Psałterz jest doskonałą szkołą przeżywania ludzkiej emocjonalności w taki sposób, żeby całe wewnętrzne życie - także tę mało chwalebną część - oddać Bogu na modlitwie. Przykładem niech będzie piękny Psalm 109. Czytamy w nim co prawda: Odpłacili mi złem za dobre i nienawiścią za moją miłość. Pobudź przeciwko niemu grzesznika, niech stanie po prawicy jego oskarżyciel! Gdy go sądzić będą, niech wyjdzie jako przestępca, niech prośba jego stanie się winą. Niech dni jego będą nieliczne, a urząd jego niech przejmie kto inny! Niechaj jego synowie będą sierotami, a jego żona niech zostanie wdową! (Ps 109, 5-9). Jednak czwarty werset tego psalmu jest niezwykły: Oskarżali mnie w zamian za miłość moją; a ja się modliłem (Ps 109, 4). Jeszcze lepiej brzmi on w tłumaczeniu Czesława Miłosza: Oczerniają mnie za miłość moją, a ja cały jestem modlitwą. Jeśli cały jestem modlitwą, w takim kontekście, to znaczy, że modlitwą są nie tylko moje dobre i pobożne myśli czy dobre nastawienie do bliźniego, ale są nią także moje oddane Bogu uczucia, a wśród nich gniew, złość, a nawet nienawiść. Chrześcijański ideał nieustannej modlitwy - z którego zrodziła się przecież liturgia godzin - nie polega na tym, aby bez przerwy wypowiadać słowa modlitwy, ale aby właśnie całemu być modlitwą, żeby wszystko, co jest moje - i to, co pozytywne, i to, co negatywne - obracało się na chwałę Bożą.

W jaki sposób chwalą Boga prośby o to, żeby Pan rozbił o skałę główki niemowląt (por. Ps 137,9)? Odpowiedź jest zgodna z wiedzą, której dostarcza nam współczesna psychoterapia. Otóż każdy człowiek ma w sobie pewną sferę ciemności, którą musi dopuścić do głosu, aby mogła ona zostać przemieniona. Jeśli będzie sobie wmawiał, że ta ciemność w nim nie istnieje, to ona nad nim zapanuje. Mądrzy rodzice wiedzą, że trzeba dziecku pozwolić wyrażać myśli, nawet jeśli one im się nie podobają. W przeciwnym razie stracą z nim kontakt. Gdy młodzieniec, który zwierza się rodzicom, że umówił się na pierwszą randkę, zostanie przez nich zignorowany lub, co gorsza, zbesztany, nigdy więcej się do randki nie przyzna. Ciemna strona człowieka jest takim właśnie dzieckiem, któremu trzeba pozwolić się wygadać. Nawet jeżeli mówi, że chce, by komuś, kto je zranił, też stała się krzywda. Jeśli Kościół, chcąc wychować człowieka Bożego, w imię tego wychowania nie pozwala przeżywać człowiekowi dzikiej części jego natury, działa jak zły wychowawca.

Ktoś, kto mówi, że nie ma w nim uczuć, o których mówi psałterz, jest albo nieszczery, albo nie ma kontaktu z własnymi emocjami. Zdrowy człowiek na pewno ich doświadcza i dobrze by było, by wiedział, jak z nimi postępować. Jak sobie nie mogę z czymś poradzić, to idę z tym Boga. Dlaczego nie miałbym pójść do Niego z takimi emocjami? Bo są niepobożne? Bo są niewłaściwe? Lepiej powiedzieć Panu Bogu, jakie mamy życzenia w stosunku do swojego wroga, niż mówić o tym sąsiadom i przyjaciołom. Ponad miarę mamy wokół siebie pobożnych chrześcijan, którzy śpiewają w chórze kościelnym, a potem przychodzą do domu i robią karczemne awantury swojej rodzinie. Nawet nie pomyślą, że jest coś nie tak, bo nikt ich nie nauczył, że ta gniewliwa część ich życia też ma być oddana Bogu. Bóg to wytrzyma.

Po ciemnej stronie

Paradoksalnie ciemność, którą każdy z nas w sobie ma, jest dla nas błogosławieństwem. To dzięki niej możemy osiągnąć świętość. W Drugim Liście do Koryntian Paweł przyznaje się do pewnej słabości, która stała się dla niego motorem do działania, do zmiany. Pokazuje w ten sposób, że łaska Boża wcale nie jest uwiązana łańcuchem do moralnej doskonałości. Moc bowiem w słabości się doskonali (2 Kor 12, 9). Przypominają się w tym miejscu starożytne podania o Lucyferze, najdoskonalszym z bytów stworzonych. Jak to się stało, że właśnie on upadł? Być może właśnie dlatego, że był taki doskonały. W kruchości człowieka zawiera się wielka duchowa energia i potężna siła, która nazywa się pokora. Ona ma moc przemienić mnie i to, co jest wokół mnie, a ta siła buduje się także na uznaniu ciemnej strony mojej natury. Tego bardzo skutecznie uczą psalmy złorzeczące. Modląc się ich słowami, przyznaję się do słabości, która jest we mnie, chociażby do uczuć, z którymi sobie nie radzę.

Nie należy jednak mylić pokory z biernością. Ta ostatnia nie ma nic wspólnego ze świętością, chociaż często jest przedstawiana jako wzór do naśladowania. Myślę, że wielu świętych zdziwiłoby się, czytając swoje życiorysy. Niejednokrotnie jest tak, że w hagiografii widzimy to, co chcemy zobaczyć. Średniowiecze w żywotach świętych szukało przede wszystkim cudów. Dlatego teraz, kiedy czytamy o św. Jacku, o nim samym dowiadujemy się niewiele, za to o jego cudach bardzo dużo. Wizerunek św. Jacka to obraz człowieka, który chodził od wioski do wioski i zastanawiał ę, gdzie tu zrobić jakiś cud. Taki boski McGyver. Nie na tym polega świętość. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus była bardzo konkretną, stąpającą mocno po ziemi dziewczyną. A z czym nam się kojarzy? Różyczki, lilijki, oleodruczki... Bł. Karol de Foucauld za życia nie zdziałał żadnego cudu. Co więcej, nic mu się nie udawało. Żarliwie szukał Boga, był pokorny, ale jego życie miało też ciemne strony, np. donosił francuskim służbom specjalnym o tym, jakie panują nastroje wśród okupowanych Algierczyków. Wygładzone życiorysy świętych to konsekwencja tego, że nie pozwoliliśmy sobie w naszym religijnym dyskursie na wielowątkowość naszej religijności. Psalmy złorzeczące burzą wizję takiego ugrzecznionego, jednowymiarowego chrześcijaństwa.

Ludzie bardzo często spowiadają się z własnych emocji, a nie z realnych grzechów. Słyszę czasem takie wyznania: „Odczuwałem żal z powodu tego, że żona mnie zostawiła", albo: „Byłam zła, bo mąż mnie zdradził". Na miłość Boską! Gdyby ktoś nie odczuwał żalu w takiej sytuacji, oznaczałoby to, że z jego psychiką jest coś nie w porządku. Normalny człowiek tak właśnie reaguje!

Emocje są tylko informacjami, a nie grzechami czy też cnotami. Jeśli czuję do kogoś sympatię, nie oznacza to wcale, że jestem cnotliwy. Może na przykład oznaczać, że jestem umysłowo upośledzony. Niektóre schorzenia charakteryzują się tym, że dotknięci nimi ludzie są pogodni przez większość swoich dni. Nie jest to jednak ich zasługa, tylko skutek uboczny choroby. Nie jest to też powód do kanonizacji.

Psalmy złorzeczące bronią naszej normalności. Bronią też prawdy o tym, że człowiek może się zwrócić do Boga naprawdę ze wszystkim. Wyz psałterza tych trudnych fragmentów, nienawistnych, pełnych gniewu, złości, resentymentów, promuje dziwaczny obraz chrześcijanina - niewzruszonego i zarazem uległego. Nie tylko więc można, ale nawet trzeba modlić się psalmami złorzeczącymi. Ta część mojego człowieczeństwa domaga się udzielenia jej głosu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Złorzeczenia też są potrzebne, czyli modlitwa Psalmami
Komentarze (2)
AA
Andy Andrzej Borowski
31 marca 2018, 21:35
Dużo tu słusznych uwag czyni autor artykułu choć co chwila używa okresleń typu "ciemna strona" czy negatywne uczucia, emocje"..otóż Kościół jasno mówi , iż uczucia są neutralne moralnie , nie ma więc żadnej jesnej czy ciemnej strony.. taki podział to już zkłamanie jna starcie. Wszystkie uczicia Stwórca dał po coś, np po to aby bronić dobra i życia i dltego uczucia te niosą ze sobą tak dużą energię aby mogłyby być one użyte do tej skutecznej obrony..inaczej , po wparciu, obrócą się przeciw skrzywdzonemu, powiększając jeszcze tylko jego krzywdę. Słow aJezusa o nadstawianiu drugiego pliczka odpowiadaniu dobrem na zło należy odcztytywac nie dosłownie, lecz w ogólnym kontekście Ewangelii - patrząc jak sam Jezus się zachowywał i co mówił.. Chrześcijaństwo to nie masochizm a dobroć to nie naiwność :) Duchy Święty naucz nas i prowadź
15 września 2018, 21:07
Chodzi raczej o to, że emocje nie są ani dobre, ani złe, ale dzielimy je na pozytywne takie jak radość i negatywne takie jak żal, gorycz itp.