Ks. Tischner, juwenalia i "pogotowie seksualne"

Ks. Tischner, juwenalia i "pogotowie seksualne"
fot. Grzegorz Gałązka
Kazimierz Tischner / Michał Lewandowski

Nie chciałem mu robić przykrości. Po chwili zauważyłem, że zaczął coś knuć. Kazał mi zdjąć pościel z łóżka polowego i wymalował na nim kredą wielki napis: „Pogotowie seksualne”. Do tego sporządził mi dwa kartonowe napisy na szyję: „Droga do grzechu wymaga pośpiechu” i na drugim: „Nim zostaniesz ramolem, zatrują cię fenolem”. Zrobił taką rewię humoru, że nie wypadało odmówić. Wziąłem te „gadżety” i poszedłem na miasto, udając, że sam wpadłem na ten pomysł. No i powiem, że wzbudziłem zainteresowanie! Ludzie się śmiali, zagadywali. Po powrocie opowiedziałem bratu, jak było, a on – wniebowzięty! Ale już nie zdradzałem wszystkich szczegółów, bo to przecież ksiądz.

Michał Lewandowski: Porzućmy na chwilę politykę i wróćmy do tematu pana studiów w Krakowie. Jak przebiegał ten czas?

DEON.PL POLECA



Kazimierz Tischner: Różnie, jak to na studiach. Uczyłem się tak, jak potrafiłem. Z drugiej strony brat był już wtedy rozpoznawalny – zwłaszcza w środowisku uniwersyteckim i teologicznym. Jednak w moim przypadku nazwisko Tischner nie zawsze działało pozytywnie. Pamiętam, że na drugim roku, na studium wojskowym, dostałem do analizy słynny List biskupów polskich do biskupów niemieckich. W tamtej Polsce to było jak puszczenie bomby – władza wpadła w szał. Nie wiem, czy referat na temat treści tego listu przydzielono mi przypadkowo, czy też z premedytacją – byłem wtedy jedynym „bratem księdza Tischnera” w grupie, więc mogło to być celowe. Analizę przygotowywałem z pomocą Józia; dzięki temu jakoś to poszło.

Z kolei przy egzaminie z ekonomii politycznej egzaminator wpisał mi najpierw ocenę dostateczną, gdy jednak upewnił się, że mam na nazwisko Tischner, skreślił ją i wpisał niedostateczną. Później przy powtórce wiedziałem już, że nie mogę sobie na to pozwolić – nauczyłem się porządnie i tym razem nie było problemu. Niestety, w tamtych czasach nie zawsze liczyła się wyłącznie wiedza studenta.

Zdarzały się też przykre sytuacje, ale niekoniecznie związane z samym studiowaniem. Byłem na przykład na półrocznej praktyce w stadninie koni i gospodarstwie rolnym w Udorzu koło Żarnowca. To był drugi rok studiów. Podczas praktyki zachorowałem na żółtaczkę i trafiłem do szpitala w Nowym Targu. Leżałem w szpitalu od 7 stycznia do 14 lutego 1967 roku. Oddział był zamknięty (jako zakaźny), a rozmowy z odwiedzającymi prowadziłem przez okno, z pierwszego piętra. Przyznaję, że nawet się trochę cieszyłem z tej żółtaczki, bo dawała mi ona zwolnienie od studium wojskowego i ćwiczeń w terenie… Gdy po chorobie zaniosłem kierownikowi studium odpowiednie zwolnienie lekarskie.

W czasie pobytu w szpitalu, kiedy moja twarz świeciła na żółto, Józiu przyjechał mnie odwiedzić – ale, jak mówiłem, mogliśmy porozmawiać tylko przez uchylone okno na pierwszym piętrze. Wtedy poprosił, żebym (ze względu na żółty wygląd) stanął w jego obronie, jeżeli na Polskę napadną Chińczycy… Bardzo ceniłem sobie jego odwiedziny. Ten braterski szacunek pozostaje w mojej pamięci. W czasie pobytu codziennie odwiedzał mnie też mój licealny kolega, Andrzej Trzciński.

Studia to nie tylko nauka, ale i legendarne „życie studenckie”. Jak dużym szokiem było dla pana wejście w ten zupełnie nowy, krakowski świat?

Pamiętam takie zdarzenie: w dniu rozpoczęcia juwenaliów byłem w mieszkaniu z Józiem – on pisał jakiś artykuł, a ja planowałem trochę się pouczyć (zwłaszcza że miałem na głowie tę nieszczęsną ekonomię polityczną, która dawała mi w kość). Józiu powiedział: „Kaziu, to wasze święto – idź, baw się, korzystaj, póki jesteś studentem”. Ja nie miałem ochoty, więc odpowiedziałem: „Dobrze, ale pod warunkiem że ty wymyślisz coś ciekawego”. Nie chciałem mu robić przykrości.

Po chwili zauważyłem, że zaczął coś knuć. Kazał mi zdjąć pościel z łóżka polowego i wymalował na nim kredą wielki napis: „Pogotowie seksualne”. Do tego sporządził mi dwa kartonowe napisy na szyję: „Droga do grzechu wymaga pośpiechu” i na drugim: „Nim zostaniesz ramolem, zatrują cię fenolem”. Zrobił taką rewię humoru, że nie wypadało odmówić. Wziąłem te „gadżety” i poszedłem na miasto, udając, że sam wpadłem na ten pomysł. No i powiem, że wzbudziłem zainteresowanie! Ludzie się śmiali, zagadywali. Po powrocie opowiedziałem bratu, jak było, a on – wniebowzięty! Ale już nie zdradzałem wszystkich szczegółów, bo to przecież ksiądz (śmiech).

Pamiętam też taką zabawną historię – kiedyś staliśmy w długiej kolejce w sklepie, a jakaś kobieta dość natarczywie zaczęła się przepychać. Józiu zwrócił jej uwagę, żeby się trochę uspokoiła, a ona, nie wiedząc, z kim ma do czynienia, rzuciła w jego stronę: „Niech mnie pan pocałuje w dupę!”. Józiu ze stoickim spokojem odpowiedział: „Wie pani, teraz nie mam czasu ani ochoty”.

Fragment pochodzi z książki "Mój brat Józiu"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Kazimierz Tischner, Michał Lewandowski

Kapłan, filozof, kaznodzieja. Chłopak z charakterem

Jaki był Józiu, czyli słynny ks. prof. Józef Tischner, od narodzin do momentu odejścia 25 lat temu?

Kazimierz Tischner rysuje wzruszający portret najstarszego brata, Filozofa z Łopusznej – człowieka...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ks. Tischner, juwenalia i "pogotowie seksualne"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.